Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Trudne relacje z matką
„Całe życie się jej bałam” – tak Ewelina podsumowuje ponadczterdziestoletnią relację ze swoją mamą. Od jej śmierci minęło już 8 lat. Za kobietą, mamą dwóch córek, żoną Marka, długa droga do przebaczenia i – jak mówi – „wolnego serca”.
Ewelina urodziła się jako trzecie dziecko swojej mamy i drugie taty. Z pierwszym synem jej matka zaszła w ciążę jeszcze przed dwudziestką, a ojciec, równie młody, nie poczuwał się do wzięcia za tę sytuację odpowiedzialności. Została sama z niemowlęciem. Sama, bo dla rodziny, do tego w małej miejscowości, taka sytuacja była nie do pomyślenia. Wyszła za mąż i wyjechała z rodzinnych stron, kiedy mały miał trochę ponad rok. Nie było to małżeństwo z miłości. Słyszała, że „powinna być dozgonnie wdzięczna, że ją ktoś z bękartem chciał”. Nie była. O czym boleśnie przekonała się też Ewelina.
„Starszy o osiem lat brat kiedyś mi powiedział, że mama mu płaciła za to, żeby ze mną zostawał. Ona się mną praktycznie nie zajmowała. Byłam dzieckiem, którego się nie przytulało. Dom nie kojarzył mi się z bezpiecznym miejscem. Matka, jeśli w ogóle się do mnie odzywała, to po to, żeby mi powiedzieć, co robię źle. Nie biła mnie wtedy, kiedy ojciec był w domu. On nie pozwalał. Ale on miał swój świat, też się mną nie zajmował. Pił. A kiedy był pijany, to bił matkę bez litości” – wspomina.
Dlatego często po szkole dziewczynka nie wracała od razu do domu. Zostawała albo na podwórku, albo, gdy było zimno, chodziła do kościoła i tam przesiadywała – a to na mszach, a to na nabożeństwach – bez różnicy. Byle coś zrobić z czasem i nie musieć wracać do domu.
„Nie zasługuję na więcej”
Tak też zaczęła poznawać wiarę. „Matka była pobożna, ale też bardzo rygorystyczna. Bałam się Boga, którym mnie straszyła” – mówi. Ale w kościele poznała siostrę zakonną, która miała w sobie ogromne pokłady ciepła i dobra, którego wówczas potrzebowała. „Myślę, że dzięki siostrze Jadwidze uwierzyłam w prawdziwego Boga i zobaczyłam, jaki On jest. A był zupełnie inny od tego, w którego wierzyła moja matka”.
Mijały lata, a wraz z nimi Ewelinę spotykały kolejne trudne domowe doświadczenia. „Żyłam myśląc, że nigdy nie powinnam była się urodzić. Miała wrażenie, że matkę irytuje już sama moja obecność”. Dlatego na długo nauczyła się być „niewidzialna”. Nie zwracała na siebie uwagi, nie odzywała się niepytana, ubierała się tak, żeby nie wyróżniać się w tłumie, nie zajmowała pierwszych miejsc. Była raczej z boku, czasem w kącie, bo była przekonana, że „nie zasługuje na więcej”.
Brała, co przynosiło życie, a raczej, co inni chcieli, by wzięła. Dlatego poszła na studia, na które „wypchnęła ją matka”, zamieszkała, gdzie akurat się trafiło, wyszła za mąż, bo pojawił się ktoś, kto się nią zainteresował… „Ale jeśli chodzi o małżeństwo, to wiem, że czuwała nade mną Opatrzność. Marek był w moim życiu drugą osobą, po siostrze Jadwidze, która patrzyła na mnie inaczej. Widział we mnie to, czego ja sama w sobie nie widziałam. Mówił mi dobre rzeczy, komplementy, wierzył we mnie, chociaż na początku trudno było mi zaufać. Podświadomie czekałam na odrzucenie” – mówi.
Mąż, który wszystko zmienił
I właśnie ta relacja była impulsem, światłem w ciemnym tunelu, czymś, co sprawiło, że Ewelina zaczęła powoli się zmieniać. Po ślubie dołączyli do wspólnoty małżeńskiej w swojej parafii. Tam poznali inne pary, które otwarcie dzieliły się swoim doświadczeniem. Wtedy poczuła, że jej historia też jest do wyprostowania. A ciężar, który w sobie nosi, nie musi być na całe życie. „Przez lata miałam wrażenie, że mam związane serce, że nie mogę oddychać pełną piersią, że nawet kiedy dzieje się coś dobrego, nie umiem się z tego cieszyć” – mówi.
Obok terapii, na którą się zdecydowała, prosiła też Boga o to, by chciała przebaczyć matce. Wiedziała, że właśnie to nadal ciągnie ją w dół. A już wtedy chciała patrzeć w górę.
Jej matka wówczas jeszcze żyła. Mieszkały kilkadziesiąt kilometrów od siebie. Ich relacje były już inne, bardziej dojrzałe. Ewelina jej pomagała, kiedy było trzeba, ale cień przeszłości nadal ją prześladował.
Przebaczenie, które uwolniło serce
Kiedyś nawet zapytała mamę, czy kiedykolwiek ją kochała i czy chciała, żeby się urodziła. „Mama opowiedziała mi wtedy coś, o czym nie miałam pojęcia. Wiedziałam, że oni z tatą, chociaż żyją w jednym domu, to nie są razem. Ale mama powiedziała mi, że od początku nie chciała mieć z nim dzieci. Wyszła za niego za mąż, bo tak trzeba było. Wtedy nie utrzymałaby siebie i dziecka. Mówiła, że zrobiła to dla syna. A potem urodziła kolejnego. I mnie. Nie chciała tego. I nie mogła sobie poradzić z nienawiścią do ojca. A my byliśmy do niego podobni”.
Ewelina słuchała tych słów i widziała ogromne cierpienie naprawdę nieszczęśliwej kobiety. „To, że mnie zraniła to fakt, któremu nie będę zaprzeczać. Ale faktem jest też to, jak bardzo ona sama była zraniona. I jak nie umiała poradzić sobie ze swoim życiem” – mówi. To pomogło jej zobaczyć w matce człowieka, nie kata, nie kogoś, kto jej nienawidził, ale kogoś, kto nienawidził siebie i własnego życia.
„Modliłam się od tamtej pory za nią i za siebie. Pracowałam, naprawdę ciężko, żeby czuć się szczęśliwą i nie mieć z tego powodu wyrzutów sumienia. I prosiłam Boga, żeby uwolnił moje serce od nieprzebaczenia” – mówi.
Kochała tak, jak potrafiła najlepiej
Kiedy jej matka zachorowała, Ewelina wiedziała, że nie ma już czasu, że teraz musi jej powiedzieć to słowo, które tak ciężko przechodzi przez gardło: Przebaczam ci. Wszystko i do końca. „Pojechałam do szpitala, cała się trzęsłam, ale chciałam się z nią pojednać. Nie wiedziałam, jak zareaguje, bałam się. Ale powiedziałam te słowa. Powiedziałam, że jej wybaczam. Zobaczyłam łzy w jej oczach”. A w tych łzach była jakaś nadzieja. Jakaś lekkość, którą Ewelina nazywa „dotknięciem łaski od Boga”. Czuła, że On z nimi tam był.
Niedługo potem matka Eweliny zmarła. „Jestem wdzięczna. Przebaczenie otworzyło nie tylko moje serce, ale też oczy. Zobaczyłam momenty, kiedy ona się o mnie troszczyła. Kiedy szukała szkoły, która da mi szansę na życie, jakiego ona nie miała. Kiedy chciała, żebym miała lepsze stopnie, bo martwiła się o moją przyszłość. Kiedy zabraniała mi wracać późno do domu, bo bała się, że ktoś mi coś zrobi. Kochała tak, jak umiała. Inaczej nie potrafiła” – mówi.
I dziś stara się być najlepszą matką dla swoich córek. Kochać tak, jak potrafi najlepiej.