Wyjeżdżali na wakacje, urządzali mieszkanie, jeździli razem na rowerach – to bardzo lubili. Łukasz marzył o dzieciach, co najmniej dwojgu. Marta mówiła, że też kiedyś chciałaby zostać mamą. Pobrali się po trzech latach. Po pięciu… rozwiedli.
Nie spodziewał się rozwodu
Co się wydarzyło, zanim Łukasz zobaczył maila od prawnika Marty? – Mieliśmy normalne życie. Kupiliśmy mieszkanie we Wrocławiu, pracowaliśmy. Nie powiedziałbym, że dopadła nas rutyna, raczej demony przeszłości. Ale ja się nie spodziewałem, że nasze małżeństwo się zakończy – mówi Łukasz.
On pochodzi z małej miejscowości na południu Polski. Szybko wyprowadził się z domu, bo jak mówi, „było w nim za głośno”. Miał 19 lat, kiedy wyjechał do Wrocławia, ale wcześniej przez dwa lata mieszkał z babcią. Nie chciał patrzeć na ojczyma, który nigdy nie dał mu poczucia akceptacji i przede wszystkim miłości, niezbędnego składnika zdrowego rozwoju.
– Taty nie pamiętam, zmarł, kiedy byłem mały. Mama wyszła drugi raz za mąż. Z ojczymem ma dwie córki. Zawsze mi się wydawało, że ma tylko dwie córki, a ja jestem… No właśnie… nie wiedziałem kim. Ojczym, jeśli się w ogóle do mnie odezwał, to głównie po to, żeby za coś nawrzeszczeć. Że krzywo piszę, że nie wyniosłem talerza do kuchni, że za wolno chodzę. Powód zawsze się znalazł.
O tym kim jest, dowiedział się później, kiedy poszedł na terapię. Rany z dzieciństwa w życiu dziś 43-letniego mężczyzny czasem nadal dają o sobie znać. A najbardziej wtedy, kiedy ktoś go znów porzuca. Jak Marta.
Ona pochodzi z Wrocławia. Z pozoru z normalnego, dobrego domu, w którym jednak mama była, jak mówi Łukasz, nieobecna. I nie chodzi o to, że nie było jej w domu. Ale o to, że nie było jej w życiu Marty. Łukasz wyjaśnia to tak:
– Marta mówiła, że w jej domu nie przeżywało się emocji. Było „sucho”, poważnie, liczyły się osiągnięcia, cele, dobre stopnie, dobre studia. Trzeba było być kimś. Nie było miejsca na rozmowy o tym, co kto czuje, jak czuje. I my z tym też mieliśmy problemy. Potrafiliśmy mówić sobie, zwłaszcza na początku, co do siebie czujemy, bo to było łatwe, ale o trudnych rzeczach już nie – mówi Łukasz.
Na przykład o tym, że on chciałby już mieć dzieci, a ona po ślubie cały czas unikała tego tematu. – Wiem, że bała się, że nie będzie dobrą matką. Mówiła mi, że nie wie, jak nią być. To było dla niej paraliżujące. Starałem się rozumieć, ale czułem, że to ona po prostu nie chce mieć dzieci. Była szczęśliwa, kiedy miała sukcesy w pracy, kiedy ktoś ją tam doceniał. Dom nie był dla niej najważniejszy.
Ale Łukasz od razu dodaje, że nie chce myśleć „co by było, gdyby…” Gdyby poszli na terapię, gdyby byli z innych domów, gdyby bardziej się starali… Było tak, jak w tamtym momencie potrafili.
Adoracja pomogła mu przetrwać rozwód
Dla Łukasza od pewnego momentu ważna była wiara. Czerpał z niej nadzieję i siłę, kiedy dopadały go „doły”. – Miałem takie momenty, kiedy czułem, że jeszcze chwila i nie dam rady. Ale wtedy szukałem ratunku w modlitwie. I zawsze znajdowałem pomoc.
I to właśnie modlitwa pozwoliła mu przetrwać najciemniejszy moment w życiu. Marta któregoś dnia po prostu się spakowała i wyprowadziła. Bez wyjaśnień. Bez kłótni. Bez żadnej informacji. A jego świat zachwiał się w fundamentach.
– Nie wiedziałem, co się dzieje. Budziłem się rano i nie miałem powodów, żeby wstać z łóżka. Byłem w naszym mieszkaniu, które razem urządzaliśmy. W naszym łóżku. Tylko jej nie było.
Po kilku tygodniach Łukasz spakował torbę i na cztery miesiące wyprowadził się do kolegi. Nie był w stanie mieszkać sam w ich mieszkaniu.
– Ja w tym czasie naprawdę nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Robiłem wszystko automatycznie. Jakbym był zaprogramowany. Dwa miesiące nie chodziłem do pracy, byłem na zwolnieniu od psychiatry. Jedynym miejscem, w którym na chwilę łapałem oddech, była kaplica adoracji u wrocławskich kapucynów. Chodziłem tam czasem nawet kilka razy dziennie, bo myślałem, że oszaleję. Nawet się nie modliłem. Siedziałem i patrzyłem na Najświętszy Sakrament. Miałem zupełną pustkę w głowie i w sercu, nie umiałem wydusić z siebie żadnego słowa. Ale czułem, że ta kaplica, ta adoracja to dla mnie jedyny ratunek.
Nadzieja na dobre życie
I tak było. Łukasz nadal tam przychodzi. Już nie tak często, nie codziennie, ale stamtąd nadal czerpie siłę do życia. Od tamtego momentu minęły trzy lata. Papiery rozwodowe leżą już na dnie szuflady. I na dnie serca, bo to wciąż boli.
– Ale wiem, gdzie szukać nadziei. Bóg mnie ratuje, jestem o tym przekonany. Myślę, że dzięki Niemu nie mam w sobie nienawiści i nie obwiniam ani jej ani siebie. Staram się zaakceptować to, jak jest. I nie tracić nadziei.
Niedawno Łukasz złożył w sądzie kościelnym wniosek o stwierdzenie nieważności małżeństwa. Wierzy, że przed nim jeszcze dobre życie.