Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
– Pod Bydgoszczą zdobyliśmy ostatnio kawałek ziemi. Powstanie tam ogródek warzywny, zasadzimy ziemniaki. Jak się zrobi ciepło, będziemy tam jeździć z tymi naszymi chłopami i uczyć ich odpowiedzialności, konsekwencji, pracowitości. Bo zależy nam na tym, żeby przywrócić ich na nowo do społeczeństwa – mówi Aletei ks. Sławomir Bar, proboszcz parafii św. Wincentego a Paulo w Bydgoszczy.
My po prostu realizujemy swój charyzmat
Jarosław Kumor: Tak się złożyło, że rozmawiamy dokładnie w czasie tzw. godziny łaski. Myślałem, że w takim czasie będzie ksiądz na klęczkach w kościele.
Ks. Sławomir Bar: Nie było takiej możliwości. Akurat jadę na rekolekcje.
O! Czyli wyjeżdża ksiądz czasami ze swojej parafii. Bo patrząc na szereg inicjatyw, które dzieją się w tym miejscu, można odnieść wrażenie, że proboszcz musi tam być cały czas i doglądać.
Nie jest tak źle. Razem ze mną pracuje trzech księży i dwóch braci. Całe dzieło opiera się na kilku osobach. Sam nie zorganizowałbym tylu inicjatyw na taką skalę.
Jest ksiądz proboszczem dość dobrze znanej parafii. Znanej, bo służycie potrzebującym, ubogim, bezdomnym. Ksiądz tak chciał od początku? To jest jakiś ideał parafii, który ksiądz sobie założył?
Ja jestem ze Zgromadzenia Księży Misjonarzy Świętego Wincentego a Paulo, który jest patronem dzieł miłosierdzia. Jedyne, co robię, to realizuję charyzmat św. Wincentego. Staram się z braćmi działać według wymagań, jakie nam postawił założyciel. On w siedemnastym wieku w Paryżu prawie wyeliminował zjawisko żebrania na ulicach. Budował dla potrzebujących przytuliska, zajmował się dziećmi. Idę więc drogą, według której zostałem wychowany i w duchu której dojrzało moje powołanie.
Dla tych, którzy nie mają do pierwszego
Obecnie szykujecie bar mleczny dla potrzebujących. Plan jest taki, że za posiłki będzie ofiara. Dlaczego?
Zaznaczę, że nie rezygnujemy z wydawania posiłków dla osób bezdomnych i biednych. To nadal się dzieje. Oni cały czas mają też różnego rodzaju pomoc socjalną: paczki żywnościowe, prawnika, lekarzy, medyczny punkt ambulatoryjny. Cały czas o nich dbamy, ale postanowiliśmy też rozwinąć działalność wobec ludzi samotnych, o których często się zapomina.
Socjalny bar mleczny, który powinien być gotowy w ciągu dwóch, trzech miesięcy, to jest inicjatywa stworzona z myślą o nich – o osobach samotnych, które mają gdzie mieszkać, ale nie stać ich na przeżycie do pierwszego lub jest to dla nich bardzo trudne. Zakładam, że będziemy w określonych godzinach wydawać ciepłe posiłki jak do tej pory i ustalimy też godziny, w których będzie się to przekształcać w bar mleczny z ofiarą za posiłek.
Dlaczego ofiara? Bez możliwości jej złożenia mnóstwo ludzi po prostu by nie przyszło. Tu chodzi o poczucie honoru i godności tych samotnych osób, a nie o pieniądze.
Skąd pewność, że jest tak wiele tych osób?
Chodzimy do chorych i samotnych, chodzimy po kolędzie i widzimy, jak to wygląda. W ciągu roku wozimy do takich osób jedzenie z dłuższym terminem przydatności. I wiemy, że oni chętnie by przyszli na ciepły posiłek, ale godność nie pozwala im na to, żeby zjeść za darmo. A czasami od nich słyszę, że jedzą ciepły posiłek tylko raz w tygodniu. To mnie skłoniło do założenia baru mlecznego.
Posiłki, noclegi... Jak pomaga bydgoska parafia? Zobacz galerię!
To jest nieprawdopodobne. Bydgoszcz, duże miasto i ludzie, którzy nie są bezdomni, a jedzą jeden ciepły posiłek w tygodniu. Chyba często żyjemy w „bańce”, w której nie dostrzegamy tego typu zjawisk.
Myślę, że tak bywa, ale też warto zauważyć, że obecna skala problemu jest efektem kryzysu ostatnich miesięcy. Dziennie wydajemy obecnie od dwustu pięćdziesięciu do trzystu posiłków w parafii. Mieszka z nami trzydziestu bezdomnych mężczyzn. Przed wakacjami wydawaliśmy długoterminowe produkty żywnościowe dla około stu pięćdziesięciu rodzin miesięcznie. W październiku ta liczba wzrosła do ponad sześciuset.
Pewnie jest to kwestia kryzysu, pandemii, inflacji. Bo przecież osoby, które przyjmują tę pomoc, mają gdzie mieszkać, mają gdzie pracować, ale nagle okazało się, że nie stać ich na przysłowiową ciepłą zupę.
"Te nasze chłopy"
A co robicie, żeby dać przysłowiową wędkę zamiast ryby tym bezdomnym mężczyznom, którzy z wami mieszkają?
Mamy dla nich terapię indywidualną, terapię grupową. Każdy dostaje zeszyt, w którym zapisuje, co robi każdego dnia. Pomagamy im znaleźć pracę.
Pod Bydgoszczą zdobyliśmy ostatnio kawałek ziemi. Powstanie tam ogródek warzywny, zasadzimy ziemniaki. Już kupiłem przyczepę kempingową, by było gdzie napić się herbaty i coś zjeść. No i jak się zrobi ciepło, będziemy tam jeździć z tymi naszymi chłopami i uczyć ich odpowiedzialności, konsekwencji, pracowitości. Bo zależy nam na tym, żeby przywrócić ich na nowo do społeczeństwa.
Czy całą tę działalność można nazwać jakimś sposobem na ewangelizację?
Oczywiście. Rozmawiamy z nimi o Panu Bogu. Tym bardziej, że rozmowa na tematy duchowe bardzo pomaga w terapii psychologicznej, w wyjściu z bezdomności, z zawirowań życiowych. To jest niesamowite – motywacja religijna przyczynia się do tego, że bezdomni zaczynają patrzeć na świat inaczej, chcą powalczyć o siebie, chcą być wierni Panu Bogu, chcą spróbować być dla bliskich, naprawić krzywdy, które wyrządzili.
Młodzi uczą mnie dostrzegania Jezusa
Pamiętam z naszej poprzedniej rozmowy, z jaką pasją opowiadał ksiądz o Wspólnocie Młodzieży Misjonarskiej. Nadal pomagają?
Tak jest. Powstała z nich grupa tzw. streetworkerów. Wieczorami, raz-dwa razy w tygodniu, wyruszamy razem na ulice Bydgoszczy – do parków, lasów, pustostanów. Próbujemy zdobyć zaufanie i dotrzeć do tych bezdomnych, którzy nie chcą mieszkać w przytuliskach, noclegowniach.
Młodzi kochają przygodę, taką Bożą fantazję, która ich napędza. Oni wtedy czują się potrzebni, zauważeni, a mają tyle energii, że to jest sama radość iść z nimi na te ulice.
Poza tym, w ciągu tygodnia nasi młodzi razem ze starszymi wolontariuszami pomagają wydawać jedzenie, przygotowują posiłki, rozwożą je po domach.
Nie dopada księdza wypalenie?
Nie. Energię dają mi przede wszystkim ci młodzi ludzie. Ich fascynacja dobrem i Panem Bogiem daje mi mnóstwo siły. Odkrywając ubogiego, bezdomnego, chorego, samotnego, oni pierwsi zaczynają w nim widzieć twarz Jezusa. Oni mi pomagają za każdym razem na nowo odkrywać Pana Boga. W związku z tym zmęczenie – tak, ale wypalenie – zdecydowanie nie.
Niech każdy usłyszy, że Bóg się rodzi!
Czy Adwent różni się dla was w jakiś sposób od reszty roku, jeśli chodzi o pomaganie?
Adwent w naszej posłudze różni się od innych okresów głównie tym, że przygotowujemy się do dużej wigilii, która 17 grudnia odbędzie się na tyłach naszej bazyliki. Pewnie będzie jakieś pięćset-sześćset osób, w tym ksiądz biskup ordynariusz i wojewoda. W przygotowaniach pomagają nam bardzo mocno nasi bezdomni, którzy z nami mieszkają. Oni zresztą są wolontariuszami dla siebie nawzajem. Pomagają sobie i mobilizują jeden drugiego do pomagania.
Poza tym oczywiście w sam dzień Wigilii będziemy mieli kolację z naszymi bezdomnymi – w gronie, w którym razem mieszkamy. Tego dnia też pewnie pojedziemy na drugą wigilię na ul. Nasypową. Tam mamy dom interwencyjny dla kobiet i dzieci, i będziemy chcieli wszyscy razem świętować Boże Narodzenie.
Bóg się rodzi i każdemu, kto dziś potrzebuje wsparcia w naszych placówkach, będziemy tę prawdę głosić.