Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Kiedy docierają do nas przerażające doniesienia z Ukrainy, trudno oprzeć się przekonaniu, że dziś jedynie baterie rakiet HIMARS i eskadry F-16 mogą odeprzeć barbarzyńskich najeźdźców lub udaremnić potencjalne konflikty w przyszłości. Ale czy potrafimy jeszcze uwierzyć, że autentyczna świętość może zapobiegać krwawym konfliktom? A przecież tak bywało w historii.
Co roku pierwszego dnia wiosny (21 marca) przypada wspomnienie św. Mikołaja z Flüe – Szwajcara, który wybrał zaskakującą drogę uświęcenia. Jego kluczowy udział w zażegnaniu bratobójczego konfliktu został dobrze udokumentowany.
Pasterze z halabardami
Cofnijmy się do jesieni średniowiecza. Jest początek XV wieku. Między Anglią a Francją toczy się wojna stuletnia, trwa Sobór w Konstancji, kończy się też Wielka Schizma Zachodnia, a papieżem zostaje Marcin V. Arcybiskup gnieźnieński Mikołaj Trąba otrzymuje dla siebie i swych następców tytuł Prymasa Polski. W małej osadzie, zagubionej gdzieś wśród alpejskich hal kantonu Unterwalden, w dolinie potoku Melchaa, 21 marca 1417 r. przychodzi na świat syn zamożnych gospodarzy – Heiniego i Emmy von Flüe. Na chrzcie w kościele w Krens nadano mu imię Mikołaj, prawdopodobnie po dziadku ze strony matki.
Szwajcaria w tamtych czasach jest młodą, bo założoną w 1291 r. konfederacją nielicznych jeszcze kantonów. Trzon społeczeństwa stanowią wolni chłopi, żyjący najczęściej z wypasu bydła na górskich połoninach. Ludzie zahartowani przez surową alpejską naturę, mocno stąpający po ziemi. Są pracowici, wytrwali i waleczni. Wielu z nich bierze udział w walkach o interesy młodej i niewielkiej jeszcze ojczyzny, ale też w celach zarobkowych najmuje się do obcych armii. Oddziały szwajcarskich górali zbrojnych w halabardy lub długie piki o drzewcu z górskiej jodły sieją postrach na polach bitew XV-wiecznej Europy.
Mikołaj z Flüe i mistyczne wizje
Młodość Mikołaja upływała wśród rówieśników, którzy tak jak on przyswajali sobie pasterskie umiejętności: doglądanie bydła, dojenie krów, warzenie serów, ale też pracę w lesie. Chłopcy w wolnych chwilach wprawiali się w żołnierskim rzemiośle i brali udział w świętach strzeleckich. Młody Szwajcar zapewne wędrował też niekiedy ze stadami bydła na sprzedaż i to nie tylko do pobliskich miast, ale również za granicę, co wiązało się z przekraczaniem wielkich alpejskich przełęczy. Prawie na pewno Mikołaj nie uczęszczał do szkół i do końca życia pozostał niepiśmiennym.
Z ustnych relacji przyjaciół, spisanych już po jego śmierci, dowiadujemy się, że Klaus często w odosobnieniu oddawał się modlitwie. Od samego początku towarzyszyły mu też mistyczne widzenia. Wizji gwiazdy jaśniejszej niż wszystkie inne miał doświadczyć już w łonie matki. Pełne symboli, nieraz malownicze obrazy, które widzi tylko przyszły święty, potwierdzają jego głęboko duchowe życie. Biała wieża wyrastająca na alpejskiej łące, koń zjadający lilię, a później wizje niczym z obrazów Hieronima Boscha: ludzkie mrowie na otwartej przestrzeni zajęte budową ogrodzeń i mostów, pobierające przy tym myto, nie zwraca uwagi na strumienie oliwy, wina oraz miodu wypływające po dziesięciu stopniach ze wspaniałego pałacu.
Pasterz z Unterwalden zaczyna też pościć o chlebie, wodzie i paru suszonych gruszkach, najpierw w piątki, a potem już cztery razy w tygodniu.
Żołnierz, mąż, ojciec, gospodarz
Skomplikowana polityka młodej Konfederacji Szwajcarskiej wkracza w życie młodego Mikołaja. W spór pomiędzy Zurychem a Tyrolem włączają się również obywatele kantonu Unterwalden. Młody Klaus wyrusza na swoją pierwszą wojnę. Przyszło mu walczyć z brutalnymi najemnikami, przysłanymi przez króla francuskiego, zwanymi Armagnacami. Syn gospodarzy von Flüe wykazuje się walecznością i odwagą, awansuje do stopnia kapitana. Z drugiej strony, według relacji towarzyszy broni, jak też jego biografów, wykazuje zdumiewającą w tamtych czasach łagodność, napominając żołnierzy: „Przyjaciele, jeśli z Bożą pomocą pokonaliście nieprzyjaciela, oszczędźcie go i uhonorujcie swoje zwycięstwo wstrzemięźliwością i wielkością ducha”.
Mikołaj z Flüe wraca po wojnie do domu i przez chwilę myśli o przywdzianiu benedyktyńskiego habitu w najbliższym mu klasztorze w Engelbergu. Jednak za namową rodziców, po zasięgnięciu rady u miejscowego proboszcza i przemodleniu powołania, decyduje się na małżeństwo. Poślubia młodszą od siebie o 14 lat Dorotę Wyss.
Odtąd prowadzi żywot przykładnego obywatela, gospodarza, męża i ojca dziesięciorga dzieci. Pan Bóg błogosławi jego sprawom, na farmie panuje dostatek. Do dziś we Flüeli-Ranft można podziwiać okazałe domostwo, które zaradny gospodarz wybudował dla swojej rodziny.
Spory z... duchownymi
Gospodarz cieszył się zasłużonym mirem w okolicy – pobożny, zamożny, znany ze swojej mądrości. Nic dziwnego, że lokalna społeczność obdarzyła go zaufaniem, powierzając mu funkcję pełnomocnika w sporze o tzw. mokrą dziesięcinę (z jabłek i gruszek) z… miejscowym proboszczem, u którego niegdyś Mikołaj radził się w sprawie powołania. Kilka lat później przyszły święty został delegatem mieszkańców Obwalden w procesie z klasztorem w Engelbergu. Głęboka pobożność nie przeszkadzała mu wejść w spór z duchownymi, gdy w grę wchodziły sprawy świeckie, a proces toczył się zgodnie z literą prawa. Wkrótce też mieszkańcy gminy powierzają mu urząd sędziego.
Lecz oto już 40-letni, szanowany gospodarz z Flüeli-Ranft znów rusza na wyprawę wojenną, której celem jest odbicie miasta Thurgau z rąk austriackiego księcia Zygmunta. Mikołaj wsławia się ocaleniem klasztoru św. Katarzyny w Diessenhofen. Kapitan von Flüe najpierw modli się żarliwie pod krzyżem nieopodal opactwa. Kiedy zyskuje pokój w sercu, niepomny, że po ludzku ryzykuje swoją reputację oficera, a może i głowę, wyprasza u dowódców wyprawy, by nie puszczać z dymem murów konwentu, w których bronią się niedobitki wroga. Po uzyskaniu zgody w dowództwie, w ostatniej chwili wyrywa z rąk żołnierzy płonące żagwie. Wkrótce też zwolennicy księcia Zygmunta poddają się i opuszczają mury klasztoru, a wieść o chwalebnym czynie Mikołaja roznosi się w szeregach wojsk, wśród okolicznej ludności i zaskarbia mu wdzięczność Kościoła.
Święta decyzja
Niedługo po powrocie z wyprawy wojennej wydaje się, że Unterwaldczyk osiąga szczyt swojego ziemskiego życia. Miejscowi postanawiają powierzyć mu godność landammanna – najwyższe stanowisko w kantonie. Lecz Mikołaj rezygnuje z propozycji zaszczytnego tytułu, a kiedy na jaw wychodzą korupcyjne praktyki wśród otaczających go radnych – o czym przekonuje go kolejna wizja mistyczna – rezygnuje również z funkcji sędziego.
W tym czasie rodzi się w nim pragnienie jeszcze większego przylgnięcia do Boga. Coraz silniej dociera do Mikołaja przekonanie, że sumienna praca i służba na rzecz rodziny oraz społeczności lokalnej nie jest wystarczającą drogą do świętości. Pogrąża się w rozterkach, bezradnej modlitwie, atakują go pokusy. W Kerns probostwo obejmuje ks. Heimo am Grund, któremu Mikołaj powierza trudności duchowe, a ten zachęca go do codziennego rozważania Męki Pańskiej. To przynosi Szwajcarowi pokój ducha, ale też pewność, żeby obrać drogę pustelnika Macieja Hattingera, którego poznał jeszcze w dzieciństwie. Wzmagają się wizje, stają się wręcz namacalne, kiedy np. spotyka trzy tajemnicze osoby, co do złudzenia przypomina nawiedzenie Abrahama pod dębami Mamre.
Życie w pustelni
W pięćdziesiątym roku życia Mikołaj z Flüe podejmuje decyzję, która nawet w tamtych czasach wydaje się drastyczna. Po wielu błaganiach, uprosiwszy żonę, zostawia rodzinę i gospodarstwo. Po krótkim epizodzie wędrówki do Alzacji wraca w rodzinne strony i zakłada pustelnię niedaleko rodzinnego domu. Odtąd przez kolejne 20 lat prowadzi żywot ascety. Nic już nie odrywa go od głębokiej modlitwy i praktyk pokutnych.
Godzinami medytuje też tajemniczy święty obraz, składający się z siedmiu medalionów. Miejscowi nazywają go odtąd Bratem Klausem. Potwierdzeniem właściwie wybranej przezeń drogi jest gruntownie udokumentowany (i sprawdzony przez biskupa Konstancji!) fakt, że pustelnik obywa się bez jedzenia i picia, żyjąc tylko Eucharystią. Nie długo przyszło mu też cieszyć się odosobnieniem. Z całej Europy przybywają doń zarówno prostaczkowie jak i wielmoże, a przed jego pustelnią koczują nieraz tłumy. Brat Mikołaj ma bowiem charyzmat uzdrawiania i jasnowidzenia – za jego przyczyną dzieją się cuda. Eremita okazuje się też doskonałym rozjemcą w nawet najbardziej zapiekłych sporach. Pod koniec swojego pustelniczego życia charyzmatyk dokonuje cudu na skalę państwową.
Pustelnia św. Mikołaja z Flüe: zobacz ją na zdjęciach!
Widmo rozpadu ojczyzny
W latach 70. XV w. Konfederacja Szwajcarska składała się z ośmiu kantonów – Schwyz, Uri, Unterwalden, Luzern, do których dołączyły też Zug, Glurns oraz miasta Berno i Zurych z przyległymi ziemiami. Interesy i styl życia zamożnych miast coraz bardziej odróżniają się od życia w kantonach wiejskich. Lucerna zaś, otoczona murami z wieloma basztami, coraz mniej czuła związek z „leśnymi” kantonami, a coraz bardziej trzymała stronę miast.
Kiedy Brat Klaus wiódł pustelnicze życie, Szwajcaria prowadziła wojny z potężnym w owych czasach księstwem Burgundii. Dzielna piechota szwajcarska znów pokazała co potrafi, rozbijając wojska Burgundów pod Murten i Nancy. Jednak podczas wojny kantony miejskie poprosiły o pomoc frankofońskie miasta Solura i Fryburg, nie będące wówczas w Konfederacji.
To wszystko spowodowało poważne napięcie między kantonami wiejskimi a miejskimi. Osią sporu były: status Lucerny, „Związek w Związku wychodzący poza Związek” z miastami Solura i Fryburg oraz podział łupów wojennych.
W lutym 1481 r. zwołano w mieście Stans zjazd przedstawicieli kantonów. Obrady trwały niemal rok. W grudniu wydawało się, że osiągnięto zgodę, wystarczyło tylko podpisać dokumenty. Lecz nagle, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, pojawiło się nieporozumienie, które urosło do niebotycznych rozmiarów, stawiając obradujące strony w stan jawnej wrogości – wszyscy mieli świadomość, że oznacza to krwawą i bratobójczą wojnę, a w efekcie rozpad Konfederacji!
List, który przemówił do serc
Obradom przysłuchiwał się miejscowy proboszcz z Kerns – Heimo am Grund. Widząc, że posłowie w bojowych nastrojach zbierają się do wyjazdu, ruszył on z misją ostatniej szansy. Nie zważając na mróz i głęboki śnieg dotarł do oddalonej o kilkanaście kilometrów pustelni Mikołaja z Flüe. W nocy asceta podyktował duchownemu list do skonfliktowanych posłów. Po nieprzespanej nocy ksiądz ruszył w drogę powrotną.
Było już po obiedzie, a przedstawiciele kantonów siodłali już konie. Niemal ze łzami w oczach proboszcz wybłagał u posłów ostatnie posiedzenie.
List został odczytany. I nagle… cud! Już po chwili strony wróciły do rozmów i osiągnięto porozumienie – Das Verkommnis. Nikt już nie myślał o wojnie, Szwajcaria została ocalona! Z pewnością zadziałała tu sława, charyzma i opinia świętości otaczające pustelnika z Unterwalden. Lecz tylko Bóg wie, jak żarliwa była modlitwa Mikołaja i jak ciężka ofiara złożona z życia pełnego umartwień.
Mikołaj z Flüe odchodzi w bolesnej agonii dokładnie w dzień swoich 70. urodzin, 21 marca 1487 r. Cuda za jego przyczyną nie ustają.
W 1671 r. papież Klemens X zatwierdza kult błogosławionego na całą Szwajcarię.
W 1947 r. papież Pius XII kanonizuje Brata Klausa.
***
Korzystałem z:
Jacek Okoń, Pustelnik z Unterwalden, Wydawnictwo WAM – Księża Jezuici, Kraków 1994
Jerzy Wojtowicz, Historia Szwajcarii, Zakład Narodowy im. Ossolińskich – Wydawnictwo, Wrocław 1989
Walter Nigg, Księga pokutników, Promic, Warszawa 2013