Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Katarzyna Szkarpetowska: Jest ksiądz góralem, więc zacznę od pytania o góry. Kocha je ksiądz?
Ks. Kamil Kuchejda*: Teraz już tak. Mówię „teraz”, bo przez większą część życia, ze względu na słabą kondycją, patrzyłem na nie z dołu. Mniej więcej dwa lata temu postanowiłem zadbać o formę. To taki trochę paradoks, bo ja po tych górach, które mam na miejscu, chodzę rzadko. Bardziej kocham Bieszczady i to one są celem moich wędrówek.
Można spotkać Boga na górskim szlaku?
Tak, chociaż przyznam, że osobiście nigdy nie doszukiwałem się mistycyzmu w chodzeniu po górach. Niejednokrotnie go doświadczam, ale mało nad nim reflektuję (uśmiech).
Księdza narodzinom towarzyszył cud. Opowie ksiądz, jak to było?
Gdy mama nosiła mnie pod sercem, została użądlona na plaży przez owada. To było w pierwszym trymestrze ciąży. Użądlenie wywołało natychmiastową reakcję alergiczną organizmu. Pojawiły się problemy z oddychaniem, wystąpił silny krwotok. Mama trafiła do szpitala. Lekarz stwierdził, że ona przeżyje, ale ciążę trzeba będzie usunąć, ponieważ dziecko jest martwe.
To był 1989 rok. Aparatura medyczna, której używano w tamtych czasach, nie była wysokospecjalistyczna. Mój tata nie zaufał wynikom przeprowadzonego badania. Słysząc z ust lekarza, że ciążę należy usunąć, stanowczo zaprotestował i poprosił, żeby mama pozostała na obserwacji. I tak się stało.
Okazało się, że dziecko, na które lekarze – że tak powiem – wydali wyrok śmierci, na którym postawili przysłowiowy krzyżyk, żyje i ma się całkiem dobrze. W ósmym miesiącu ciąży, a więc miesiąc przed czasem, przyszedłem na świat.
Czy ta historia miała wpływ na księdza decyzję o wstąpieniu do seminarium?
Na samą decyzję nie, ale pamiętam, że gdy usłyszałem ją po raz pierwszy, to pomyślałem, że skoro kiedyś ktoś mnie skreślił, na samym starcie życia, mówiąc: „jesteś martwy”, to ja jako ksiądz nigdy tego drugiemu człowiekowi nie zrobię. Nigdy nie powiem: „Nie ma dla ciebie ratunku. Jesteś tak martwy, że nikt nie może sprawić, żebyś ożył”. Bo jest taki ktoś, kto może wszystko – nazywa się Jezus Chrystus.
Loading
Gdy zadzwoniłam, żeby umówić się z księdzem na wywiad, w odpowiedzi usłyszałam: „Możemy porozmawiać, ale moja historia powołania nie ma w sobie nic z przytupu”.
Bo moja droga do kapłaństwa była bardzo zwyczajna, bez fajerwerków. Poszedłem do seminarium, zostałem, wyświęcono mnie i bardzo jestem z tego powodu szczęśliwy.
Jak daleko sięgam pamięcią, zawsze chciałem być księdzem. Jako młody chłopak zaangażowałem się w Ruch Światło-Życie. Tym, co pomogło mi wypłynąć na głębię w relacji z Panem Bogiem, nie była nawet sama myśl o kapłaństwie, ale wierzący ludzie, których spotykałem na swojej drodze. Ludzie, którzy mówili: „Bóg powiedział mi to i owo”. Pomyślałem: albo oni są nienormalni, albo Bóg to ktoś, z kim można mieć kontakt.
Decyzję o wstąpieniu do seminarium podjąłem w klasie maturalnej.
Dzień święceń kapłańskich jest na tyle szczególny, że zostaje w pamięci na całe życie?
To dzień, który w życiu mężczyzny bardzo wiele zmienia. Mnie w dniu przyjęcia święceń mocno dotknął moment, gdy podczas mszy świętej po raz pierwszy w życiu sam wziąłem z ołtarza Ciało i Krew Pana Jezusa, po raz pierwszy nikt mi Chrystusa nie podał.
Ale opowiem może o jeszcze jednej sytuacji, takiej na wesoło, mianowicie: gdy wracałem z rodzicami z katedry, jakiś mężczyzna zajechał nam nieco drogę. Okno było uchylone, bo to był ciepły, czerwcowy dzień. I mój tata, który prowadził wtedy auto, krzyknął do tego kierowcy: „Uważaj, człowieku, bo ja tu księdza wiozę” (śmiech).
Życie osób duchownych, podobnie jak świeckich, nie jest pozbawione trosk. Co księdzu pomaga, gdy przychodzi trudniejszy czas?
Kiedyś mówiłem, że dobre spanko (wysypianie się) i adoracja Najświętszego Sakramentu. Dzisiaj, gdy mam gorszy czas, potrzebuję pobyć sam ze sobą – zastanowić się, jakie potrzeby we mnie są niezaspokojone, w jakim miejscu moje wewnętrzne „ja” potrzebuje naprawy. Nie uważam, że modlitwa jest mniej ważna, bo ona jest istotna, jak najbardziej, natomiast wsłuchanie się w siebie, we własne emocje, potrzeby, próba ich zrozumienia – to coś, co mi osobiście bardzo pomaga.
Loading
Nie myśli ksiądz czasami: „OK, fajnie być księdzem, ale to jednak spore poświęcenie”?
Decyzję o byciu księdzem podjąłem świadomie, w pełnej wolności. W życiu już tak jest, że rezygnujemy z pewnych potrzeb kosztem zaspokojenia innych. Nigdy nie założę rodziny, nie poczuję, jak to jest mieć żonę, dzieci, ale bycie księdzem sprawia, że z kolei inne przestrzenie w moim sercu są wypełnione po brzegi.
Czasami śmieję się, że prowadzę tak intensywny tryb życia, że gdy wracam do pustego mieszkania, to czuję się szczęśliwy, że jestem w nim sam. Oczywiście mam też tak, że mówię: „Panie Boże, nawet mi szklanki herbaty nie ma kto podać”. Ale to tylko wtedy, gdy jestem chory, a – Bogu dziękować – choruję rzadko (śmiech).
Loading
Jest ksiądz diecezjalnym duszpasterzem młodzieży. Co jest dla księdza kluczowe w relacji z młodymi ludźmi?
Niedawno usłyszałem, że ważne jest nie tyle to, dlaczego ktoś wstępuje do seminarium, ale dlaczego w nim zostaje. Co prawda ta myśl padła w kontekście rozmów o powołaniu, ale ja pozwoliłem sobie przenieść ją na grunt pracy z młodzieżą. Myśląc o młodych ludziach, którzy są w Kościele, niejednokrotnie zadawałem sobie pytanie: co sprawia, że nie odeszli? I wierzę, że tym czymś jest doświadczenie spotkania z żywym Chrystusem.
Dla mnie w kontakcie z młodzieżą ważna jest autentyczność, budowanie zaufania, uważny dialog. Doprowadzenie młodych ludzi do takiego momentu w życiu, że zafascynują się Chrystusem i sami zaczną Go szukać w swojej – nieraz poplątanej, zagmatwanej – codzienności. Jako duszpasterz młodzieży dobrze wiem, że w tej posłudze, w byciu z młodymi, trzeba przeżyć sporo porażek, które mają miejsce dość często.
Loading
Te porażki księdza nie zniechęcają?
Absolutnie! Duszpasterstwo młodych jest specyficzne i owoce naszej kapłańskiej pracy nie od razu muszą być widoczne. Mogą, ale nie muszą. Ziarno zasiane w sercu młodego człowieka może wykiełkować w jego życiu nawet po wielu latach. Ktoś może mieć 40, 50 lat i sobie o czymś przypomni, pomyśli: „Był kiedyś ksiądz, który zapewniał mnie o miłości i obecności Jezusa. Wtedy za tym nie poszedłem, ale zrobię to dzisiaj”.
Podejmowany wysiłek duszpasterski zawsze ma sens, tylko po prostu wszystko ma swój czas.
*Ks. Kamil Kuchejda – diecezjalny duszpasterz młodzieży w diecezji bielsko-żywieckiej, twórca kanału internetowego "Ksiądz z fotela", katecheta w V Liceum Ogólnokształcącym w Bielsku-Białej, rezydent w Parafii pw. Jezusa Chrystusa Odkupiciela Człowieka w Bielsku-Białej.