Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
„Miłosierdzie to nie są konkretne uczynki, to styl życia Jezusa” - mówi ks. Robert Wielądek, misjonarz miłosierdzia, diecezjalny duszpasterz rodzin i dyrektor Krajowego Ośrodka Duszpasterstwa Rodzin KEP. Rozmawiamy o skandalu miłosierdzia, Bogu – sędzi sprawiedliwym oraz miłości, która nie „głaszcze po głowie”, tylko karci i wymaga.
Bóg: sędzia, który wynagradza i karze?
Magdalena Prokop-Duchnowska: Jedna z głównych prawd wiary mówi, że Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze. W Biblii z kolei czytamy o Bogu, który jest miłosierny, łagodny i nieskory do gniewu. Jedno drugiemu nie przeczy?
Ks. Robert Wielądek: Zwróć uwagę, na nasze ludzkie skojarzenia. Twierdzimy, że sprawiedliwość z założenia wyklucza miłosierdzie, że prawo pozbawione jest miłości. A miłosierdzie i sprawiedliwość to dwie strony tej samej monety.
Miłosierdzie potrzebuje sprawiedliwości i odwrotnie. Nie da się odseparować tych dwóch rzeczywistości. W miłości nie może przecież panować bezprawie. Każda relacja – czy to małżeńska czy rodzicielska – potrzebuje ram, ograniczeń i uporządkowania. Robimy coś lub też czegoś nie robimy właśnie ze względu na miłość. Tego wymaga sprawiedliwość.
A sąd i kara? Mają coś wspólnego z miłością?
Tylko że tu nie chodzi o sąd nad ludzką słabością. Jezus skarżył się św. Faustynie, że zostawił ludziom tak wiele duchowych dóbr, a oni nie chcą z nich korzystać.
Pamiętajmy, że sądzić nas będzie Ten, który umarł za nasze grzechy. I to głównie z krzywdy, którą wyrządziliśmy sobie samym, nie przyjmując (lub przyjmując za mało) miłosierdzia i nie korzystając w pełni z tego, co dostaliśmy od Boga. Nie od dziś przecież wiadomo, że z pustego i Salomon nie naleje: że ile zaczerpniemy ze źródła, tyle będziemy potem w stanie dać innym.
Co do kary i nagrody: w tym temacie od zawsze pojawiało się wiele nadinterpretacji. A wystarczy w prosty sposób przełożyć to na naszą codzienność. Ostrzegasz dziecko, że jeśli zachowa się w nieodpowiedni sposób, nie będzie mogło obejrzeć bajki. Kolejny raz nie słucha, więc pozwalasz mu odczuć konsekwencje swojego zachowania.
Czy to oznacza, że go nie kochasz? Wręcz przeciwnie: robisz to właśnie ze względu na miłość do niego. Co więcej, te konsekwencje powodują często, że sam też cierpisz razem z nim. Prawdą jest, że ten cię kocha, kto od ciebie wymaga.
Bóg też od nas wymaga i pozwala nam doświadczyć następstw życiowych wyborów. I podobnie jak w przypadku rodzica - nie robi tego „na zimno”, ta kara nie jest pozbawiona współczucia i miłosierdzia.
Być człowiekiem miłosierdzia
Jak zostać człowiekiem miłosierdzia? Czy to w ogóle osiągalne?
Sami z siebie nie potrafimy być miłosierni. Dobroczynni tak, ale nie miłosierni. Tego możemy nauczyć się tylko od Boga, a już najbardziej w sakramencie spowiedzi. Konfesjonał pozwala nam odkryć cierpliwą, konsekwentną i nieustającą miłość - miłość nie z tego świata. I dopiero to doświadczenie powoduje, że wiemy w jaki sposób możemy przełożyć to na naszą postawę do innych.
Dlatego jeśli ktoś chce być człowiekiem miłosierdzia, powinien zacząć od relacji z Bogiem. W przeciwnym razie - choćby stawał na głowie - prędzej czy później i tak wyjdą z niego jakieś ludzkie kalkulacje i z powrotem zacznie robić wszystko po swojemu.
Nie bez powodu abp Ryś mówił o skandalu miłosierdzia. No bo jak można kochać aż tak? Zdradzają cię, opluwają, pogardzają tobą, a ty nadal kochasz? A przecież taka właśnie jest miłość Boga.
Jak praktykować miłosierdzie na co dzień: w domu, w pracy, w rodzinie?
Miłosierdzie to nie są konkretne uczynki, to styl życia Jezusa. Dlatego, jeśli nie wiem jak się zachować (albo w jaki sposób okazać miłosierdzie), to zadaje sobie pytanie: „co na moim miejscu zrobiłby Jezus?”.
Różne oblicza miłosierdzia
Nam zdarza się miłosierdzie mylić z głaskaniem po głowie.
Miłość Jezusa miała różne oblicza. Raz objawiała się przez cuda i nauczanie, a innym razem – przez gniew i srogość. Zarówno rozmnożenie chleba jak i przegonienie biczem kupców spod świątyni czy nazwanie faryzeuszów grobami pobielanymi są przejawami Bożej miłości.
W jednej sytuacji miłosierne będzie wsparcie kogoś dobrym słowem, a w innej ostre zwrócenie mu uwagi. Na świecie żyje miliony ludzi, a każdy z nich ma inną historię. Nie ma czegoś takiego jak podręcznik sztampowych sposobów okazywania miłości. Jeśli chcemy wiedzieć jak postąpić w danej sytuacji, musimy być w relacji z Bogiem.
Czyli – wbrew temu co nam się często wydaje - miłosierdzie nie polega na pobłażaniu ani przymykaniu oka na czyjeś słabości?
Nazywanie grzechu dobrem z całą pewnością miłosierdziem nie jest. Zauważ, że Bóg nikomu nie pobłażał. Był cierpliwy, łagodny i empatyczny, ale nigdy nie zdarzało mu się przymykać oka na zło.
Co więcej – nazywał je po imieniu. Zamiast klepać cudzołożnicę po ramieniu, mówić, że nic się nie stało, zwrócił się do niej: „Idź i nie grzesz więcej”. Innymi słowy: „To co robiłaś, było złe, ale wierzę, że z moim wsparciem zmienisz swoje życie”.
Jednym z większych przejawów miłosierdzia jest cierpliwość. Jezus mówi, że mamy wybaczać nie 7, a 77 razy. Czy to oznacza znoszenie zadawanego przez kogoś cierpienia w nieskończoność?
Bóg mówi nam, że ile razy drugi będzie stawał w prawdzie i przychodził do nas po wybaczenie, tyle razy mamy mu przebaczać. Ale tutaj znów trzeba uważać, żeby cierpliwość nie była przymykaniem oka na zło. Co z tego, że ktoś wciąż przeprasza, jeśli potem w dalszym ciągu robi co chce?
Bóg z jednej strony znosi nasz grzech w nieskończoność, z drugiej zaś: wskazuje na jego konsekwencje. I my też – w obliczu zła czy wyrządzonej krzywdy nie możemy udawać, że nic się nie stało.
To dlatego w Kościele, przed Niedzielą Miłosierdzia Bożego mamy 40-dniowy okres Wielkiego Postu, w trakcie którego wpatrujemy się w krzyż, czyli owoc naszego grzechu. Jezus nie twierdzi, że nic się nie stało. Wręcz przeciwnie: chce żebyśmy zobaczyli do czego doprowadziły nasze uczynki. Jak pokazuje się uczniom już po Zmartwychwstaniu, jego dłonie, stopy i bok nadal są przebite.
Miało kiedyś miejsce takie zdarzenie, że w trakcie zabawy procą jeden przyjaciel wybił drugiemu oko. Oczywiste, że w tym przypadku przeprosiny (nawet najszczersze) nie przywrócą oka poszkodowanemu. Nam też konsekwencje wyrządzonego zła mogą towarzyszyć latami, a czasem nawet już do końca życia.
Misjonarze miłosierdzia
Miejscem, w którym najmocniej doświadczamy miłosierdzia jest konfesjonał. I to bez względu na to, czy siedzi w nim „zwykły” ksiądz czy misjonarz miłosierdzia. Na czym więc ma polegać posługa tego drugiego?
Każdy kapłan w dniu święceń otrzymuje od biskupa władzę odpuszczania grzechów. Jest jednak kategoria przewinień, z których rozgrzeszyć może tylko głowa Kościoła.
7 lat temu, w Roku Miłosierdzia papież Franciszek postanowił podzielić się tą władzą z wybranymi księżmi z całego świata. Do tej pory, w sprawie rozgrzeszenia z niektórych uczynków trzeba było zwracać się bezpośrednio do Stolicy Apostolskiej. Dzięki posłudze misjonarzy miłosierdzia nie jest to już konieczne, bo łaska stała się łatwiej dostępna.
O jakich konkretnie grzechach mowa?
Chodzi m.in. o profanację Najświętszego Sakramentu, zdradę tajemnicy spowiedzi czy nagrywanie i rozpowszechnianie spowiedzi.
Takie rzeczy faktycznie mają miejsce?
Też wydawało mi się, że nie – dopóki nie zostałem misjonarzem miłosierdzia. To nie są częste przypadki, ale owszem: zdarzają się.
Jak po roku od ustanowienia funkcji misjonarza miłosierdzia wróciliśmy do Rzymu, żeby podzielić się owocami naszej posługi, papież zdecydował, że przedłuża ją do odwołania. I nadal musi być bardzo potrzebna, skoro aktualnie trwa już siódmy rok.
Kto powinien zdecydować się na spowiedź u misjonarza miłosierdzia?
Ten, kto popełnił któryś z grzechów, o których wcześniej była mowa. W każdym innym przypadku musimy uważać, by nie przecenić wagi człowieka w sakramencie. W konfesjonale nie działa ksiądz, tylko Jezus i to On, a nie kapłan okazuje nam swoje miłosierdzie. Bez względu na to, czy jest to egzorcysta, misjonarz miłosierdzia czy jakikolwiek inny duchowny.
Spowiedź w więzieniu
Co jest dla księdza w spowiadaniu innych najtrudniejsze?
Zdarzało mi się już słyszeć teksty typu: „Ksiądz to ma fajnie, bo może posłuchać czyiś grzechów”. Szczerze? Po pierwsze: grzech wcale nie jest ciekawy, wręcz przeciwnie – jest nudny. Ludzie od zarania dziejów popełniają wciąż to samo zło. Zmieniają się tylko narzędzia, przy użyciu których to robią.
Po drugie: dla mnie to słuchanie czyichś grzechów jest bardzo trudne, bo doskonale zdaję sobie sprawę, jakie nieszczęście one powodują. Trudno żeby rodzic z wypiekami na twarzy słuchał jak dziecko opowiada mu, jak w życiu się pogubiło. Oczywiste, że tego nie robi się z radością, ale ze łzami w oczach.
Jest jakaś spowiedź, która szczególnie zapadła księdzu w pamięć lub serce?
Trudno byłoby tworzyć tu jakieś ludzkie rankingi. Na pewno takim najmocniejszym dla mnie doświadczeniem było głoszenie rekolekcji i sakrament pojednania w więzieniu. Odkrywanie, jak Boże miłosierdzie zmienia ludzi i to tych najbardziej życiowo „połamanych”.
Wydawało mi się, że mówienie o miłosierdziu nie ma sensu, że to oczywistość, o której każdy już wie. A potem siadałem do konfesjonału i byłem w szoku, bo przychodzili też ludzie, którzy u spowiedzi ostatni raz byli 40 czy 60 lat temu.
Niesamowite jest móc obserwować jak prawda o miłości Boga otwiera kolejne serca, jak ludzie – po takim długim czasie – zbierają się na odwagę i decydują się klęknąć przy kratach konfesjonału.
Oczywiście żadna moja w tym zasługa, a służby do której – całkowicie niezasłużenie - zostałem przez Boga wybrany. Na początku posługi usłyszałem od abpa Rino Fisichelli, że za rok moje życie nie będzie już takie samo. I teraz sam już wiem, co miał wtedy na myśli.
Muszę się wciąż na nowo nawracać
Czyli zadaniem misjonarza miłosierdzia jest nie tylko czynienie, ale i głoszenie miłosierdzia?
Na zeszłorocznym wykładzie kard. Raniero Cantalamessa sugerował nam, żebyśmy mówili ludziom o miłości Boga, a innym zostawili mówienie o całej reszcie. Twierdził wręcz, że powinno stać się to naszą specjalnością.
To dlatego tak rzadko wspomina ksiądz chociażby o szatanie?
Ja po prostu nie widzę, żeby z mówienia o diable wynikało coś dobrego. Ludzi rzadko skłania to do nawrócenia albo pojednania z Bogiem. Te rzeczy wydarzają się po tym, jak ludzie słyszą o miłości Boga.
Otwartość, poczucie przyjęcia rodzą się z braku oceny. Nie widzę więc sensu w nadmiernym akcentowaniu i wytykaniu palcem grzechów. Jezus tak nie robił. Jezus nie walił nikogo po głowie. Kochał ludzi, a oni - pod wpływem Jego miłości, czując się bezpiecznie i mając pewność, że nie zostaną odrzuceni - otwierali przed Nim serca i wyznawali Mu swoje grzechy.
Jak te siedem lat posługi wpłynęło na księdza życie i wiarę?
Nawracająco. Nadal odkrywam jak mało miłosierdzia jest w praktyce mojego życia. I dochodzi do mnie, że muszę się wciąż na nowo nawracać. W dalszym ciągu jeszcze zdarza mi się odsuwać i odrzucać drugiego człowieka.
Papież Franciszek mówił, że Bogu nigdy nie znudzi się przebaczanie nam. On daje szansę sto, tysiąc, a jak trzeba to i pięć tysięcy razy, z nadzieją, że przy którejś okazji w końcu „zaskoczy”. A ja? Czasem już po drugiej szansie zdarza mi się myśleć: „ileż można, bez przesady”.
Ale wiem, że praca nad byciem jeszcze bardziej miłosiernym wymaga jeszcze mocniejszego przylgnięcia do Jezusa. To nie przypadek, że Jan Paweł II, dla którego temat miłosierdzia był ważny, sam spowiadał się raz w tygodniu. I na tym właśnie polega naśladowanie stylu życia Jezusa.