separateurCreated with Sketch.

Choć mówi kazania dla dzieci, słuchają go też tłumy dorosłych. „Chcę zaciekawić tajemnicą” [wywiad]

Dzieci na Mszy w kościele
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
O. Marek Urbanowski kocha literaturę, Muminki i audiobooki. Od czterech lat prowadzi niedzielne msze dla dzieci. Tłumnie przybywają na nie też dorośli, bo mówi prostym językiem, wykorzystuje gadżety, które działają na wyobraźnię i zmysły. Nie ściemnia, że świat jest idealny.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Katarzyna Kamińska: Wchodzi dziecko do kościoła i widzi pana wiszącego na krzyżu. Jak mu wytłumaczyć tę sytuację, by nie dał nogi za pas?

O. Marek Urbanowski OP*: Dzieciaki lepiej od nas dorosłych wiedzą, że świat bywa okrutny. Mają nieskończone możliwości poznawcze dzięki szklanym ekranom, z którymi większość się nie rozstaje. Powiedziałbym wspomnianemu dzieciakowi, że Jezus się też z okrucieństwem zderzył. Każdemu z nas zdarza się, że nasza słabość wychodzi w postaci złego zachowania, skrzywdzenia kogoś. Potem cierpimy, myśląc o tym. Nosimy w sobie poczucie winy. Kiedy staje się nie do udźwignięcia, można oddać swój ból Jezusowi. Iść do spowiedzi, zrzucić z siebie to, co przygniata. Jezus nie uciekł z krzyża i wręcz prosi byśmy na niego, zrzucili swoje problemy i słabości. Oddając Mu ciężary, możemy się pojednać z życiem i ruszać do przodu z nową energią.

Ojciec skutecznie komunikuje dla wielu nudną przestrzeń kościoła młodym ludziom.

Odkrywam to, co ukryte, wyjaśniam, daje dotknąć, poczuć. Tłumaczę, co robi taki duży stół w kościele czy wanna z wodą. Wracam do średniowiecza (śmiech), tłumacząc świat za pomocą obrazu. Były to czasy, kiedy człowiek nie miał możliwości, by się wykształcić, a mimo to miał zorganizowany świat religijny. Duchowny za pomocą obrazów, kolorowych szkiełek wprowadzał go w świat duchowości, który potem sam kontynuował.

Oswaja ojciec z tym, co niewidzialne.

Dziecko lubi konkret. Zawsze staram się mieć jakiś gadżet na mszy, który przyciągnie uwagę. Stosuję metodę skojarzeń. Kiedy tłumaczę, o co chodzi z chrztem, przynoszę korzenie rośliny. Są czymś, co łączy nas z Bogiem. Dzięki nim rośniemy i piękniejemy. Staram się zmienić im optykę. Odwrócić uwagę od szklanego ekranu w metafizykę. Zaciekawić tajemnicą, której nie można wyszukać w wyszukiwarce, ale można poczuć w relacji z Bogiem. Kiedy dziecko pyta, co to słońce, nie oczekuje wykładu o kuli gazowej. Dla niego słońce to wiosna, radość. Lubię wychwytywać dziecięcy sposób myślenia. 

Byle nie infantylizować…

Lubię mówić kazanie do dzieci i dorosłych. To zwykle wydłuża mszę, ale warto. Chodzi o to, by malec, siedząc na kolanach mamy czy taty, czuł, że mówi się do niego, ale też do rodziców. To powoduje, że w nabożeństwie uczestniczą wszyscy! Mamy feedback, że ludzie wolą, jak się do nich mówi prostym językiem i chcą być zaciekawieni.

Przykładowo, tłumacząc niedzielę zmartwychwstania, co nie jest łatwym zadaniem, wykorzystaliśmy olejek nardowy, którym Jezus był namaszczony 6 dni przed śmiercią przez Marię z Betanii. Ma bardzo trwały zapach. Można o tym przeczytać w ewangelii św. Jana „Zostaw ją! Przechowała to, aby [Mnie namaścić] na dzień mojego pogrzebu”. 

Już ciekawostką dla dzieciaków było, że jest bardzo kosztowny i rośnie w Himalajach na wysokości 4 tysięcy metrów. Kiedy Jezus wychodził z grobu, zostawił w nim swoje płótna, którymi był okryty po śmierci. Z braćmi zastanawialiśmy się, czy nie zostawił po sobie też innych śladów… Wpadliśmy na pomysł, że zostawił zapach! Rozdaliśmy dzieciakom szmatki, sznurki pachnące olejkiem nardowym. To był strzał w dziesiątkę! Maluchy zaczęły się nimi obdarowywać. Byli dumni, że mają zapach zmartwychwstałego Jezusa. Niezwykłe było, że po 2 tysiącach lat coś się nie zmieniło… olejek nardowy wciąż pachnie tak samo. Taka łączność z przeszłością mimo upływu lat. Ciągle główkuje nad pomysłami, jak powiązać świat widzialny z niewidzialnym. Sztuka jest często inspiracją, bo z założenia bywa paradoksem. Przekazuje coś, co jest niewidzialne dla oczu. 

Ostatnio korzystał Ojciec z symboliki obrazu Rembrandta „Powrót syna marnotrawnego”, na którym ojciec ma jedną rękę kobiecą, drugą męską. Świat jest pełen rozbitych rodzin. Po cóż więc ranić bardziej?

Zawsze się modlimy szczególnie za rozbite małżeństwa. Wiem, że to bywa raniące, bo dużo dzieci nie ma ojców. Ja też wcześnie straciłem tatę i mógłbym z powodu bólu o tym nie mówić.  Skasować „Ojcze nasz” z mszy, bo po co mi ten tata, skoro tak mnie, załatwił. Jednak te ręce z obrazu pokazują, że jest jakaś komplementarność. Potrzebujemy przygody z mamą i z tatą. Jedna i druga stawia nas na nogi.

Ale więcej ojców zawodzi…

Nie możemy patrzeć na Boga w kontekście naszych ludzkich zranień. Nikt nam nie zastąpi ojca. Nosimy w sobie ból z nim związany. Mimo wszystko lubię mówić o ojcu. Ta równowaga kobieca i męska daje odwagę, by wyjść w świat. Nie bać się swojej wrażliwości.

Rodzice trochę dociskają dzieci. Ambicja jest wyśrubowana.

Nie widzę tego w swoim otoczeniu. Rodzice, z którymi mam kontakt bardziej, zmagają się z problemem, jak nie oddać światu swojej wrażliwości. Bezpiecznie przekazać ją dzieciom.

By umiały się w nim odnaleźć?

Najpiękniejszą odpowiedzią będzie ich wspólna wizyta w kościele. Zawsze im za to dziękuję! Podkreślam, że nie chodzi, by kupować dziecku coś wielkiego, ale być z nim. Wspólnie spędzać czas. Z własnego domu pamiętam, że to, co budowało we mnie poczucie tożsamości, odwagi czy wartości była obecność rodziców. Zaangażowanie  w życie rodzinne. Myślę o wspólnym spędzaniu czasu na graniu w planszówki w sobotę czy niedziele w domu lub wyjściu na spacer do lasu. To buduje.

Jakiś przykład?

Kupując linki do wspinania się po górach, sprzedawczyni ucięła je tak nierówno, że okazało się, że składają się z wielu sznurków. Pojedynczych nitek, które trzymają nas na ścianie. Uzmysłowiłem sobie, że są one jak rodzina (mama, tata,  dziadek, babcia, rodzeństwo). Budując więzi, stajemy się powiązani jak sznurek, nie można go przerwać.

Kiedy jesteśmy sami, bywa, że stajemy się słabi, łatwo nas złamać. Stajemy się  podatni na manipulację. Jestem przekonany, że rodzinny pobyt na mszy raz w tygodniu łączy. Buduje więzi, dzięki którym stajemy się mocniejsi.

Zdarza się, że ksiądz czyta fragment ewangelii po ukraińsku na mszach dla dzieci. Piękny gest.

Kiedy zaczęła się wojna, a rodziny, przeważnie matki z dziećmi przybyły do Polski, wolontariusze uczyli ich języka polskiego. Byli wśród nich (obecnie jest ich coraz mniej) grekokatolicy, prawosławni, ale też katolicy. Uznaliśmy, że warto, choć na jednej mszy świętej, posłużyć się ich językiem. Przeczytać kawałek ewangelii po ukraińsku.

Poleca też ojciec lektury zawsze pod koniec mszy. Po co warto sięgnąć w jesienne wieczory?

Razem z braćmi prowadzimy księgarenkę. Jestem fanem literatury klasycznej, też w wersji audio. Papierowe Baśnie Andersena leżą obok audiobooka czytanego przez Jerzego Stuhra. Bardzo lubię Muminki. Można sięgnąć po „Dolinę Muminków w listopadzie” albo książek Michaela Ende…

Napisał „Niekończącą się opowieść”. Historię, w której widzę element boski. Chłopiec nadaje swoje mamie imię Maria, a królowa mieszka, w wierzy z kości słoniowej.

Szukamy jego książek po antykwariatach, bo idą jak woda. Można znaleźć w naszej biblioteczce „Momo”, Ende. Opowieść o dziewczynce, która uratowała ludzi sobie bliskich przed złodziejami czasu. Na półkach mamy też komiksowe wersje Biblii. Są pełne postaci, o których można z dziećmi rozmawiać. Sam chętnie przeglądam te obrazki (o. Marek śmieje się).

Jest Ojciec też fanem Wojciecha Widłaka.

Szczególnie bliska jest mi jego książka „Sekretne życie krasnali w wielkich kapeluszach”. Opowiada o rzeczach realnych niewidocznych dla ludzi zabieganych.

A dla rodziców?

Wpadła mi w ręce książka o rodzinie Ulmów „Sprawiedliwi i błogosławieni”, Agnieszki Bugały. Nie znałem wcześniej ich historii. Książka ma już kolejny dodruk. Dowiedziałem się z niej, że ojciec rodziny miał niezwykłą pasję: fotografię. Pokazuje jak właśnie to zwykłe życie, czasem trudne rodzi otwartość na innych i odwagę, by nie bać się pomagać w sytuacji, kiedy ktoś straszy śmiercią. Autorka przestudiowała tysiące dokumentów, przeprowadziła wiele rozmów z osobami z otoczenia Ulmów, aby ukazać portret rodziny, która swoje proste życie poświęciła wypełnianiu Bożej woli.

Marek Urbanowski OPurodzony w 1969 r. dominikanin, był administratorem domu rekolekcyjnego w Korbielowie, mieszka w Szczecinie, jest wikariuszem parafii, duszpasterzem rodzin, prezesem Fundacji Veritas.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!