Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Postawienie krzyża na Giewoncie jako najważniejszym ich szczycie nie było więc aktem oddania gór Chrystusowi. To raczej uroczyste przypieczętowanie tego, co wyznawano tu od pokoleń.
Istnieje zresztą wiele gawęd, z których dowiadujemy się o Boskich epifaniach w rozpadlinach Tatr. Były to zazwyczaj spotkania proste, jakby codzienne i zwyczajne, w których Ojciec rozmawiał z dziećmi ich językiem. Jedna z takich „godek” opowiada wręcz o samym akcie stworzenia Tatr.
O tym, jak Bóg stworzył Tatry
Szóstego dnia, kiedy Bóg kończył dzieło stworzenia świata, w pełni objawiła się pełnia życia. Powstał raj, a po nim zaczęły chodzić zwierzęta i pierwsi ludzie. Drzewa rodziły owoce, jaśniało słońce. Wszędzie panował pokój. Bóg, widząc to wszystko, uznał, że jest „bardzo dobre”. Zachwycił się, a jednocześnie odczuł zmęczenie. Rozejrzał się wkoło, lecz nie mógł znaleźć godnego dla siebie miejsca do odpoczynku. Wziął więc w ręce jedną z gwiazd i odłamał z niej spory kawałek, który następnie rzucił w wodę okalającą ogród Eden.
Cała ziemia nagle się zatrzęsła. Wody zaczęły kipieć, niebo zasnuło się ciemnymi chmurami, trzaskały pioruny. Po paru chwilach z głębin zaczęła wynurzać się potężna skała. Prędko pięła się ku niebu, siejąc wokół grozę, a jej szczyt przebijał chmury. Pewnie sięgnąłby gwiazd, gdyby Bóg nie powiedział: „Dosyć!” Tak właśnie powstały Tatry. Są to, jak mówi gawęda, „praojcowie wszystkich innych gór”.
Bóg mógł wreszcie udać się na spoczynek. Umościł sobie to miejsce najpiękniejszymi kwiatami, ponoć piękniejszymi od tych, które zasadził w raju. Następnie położył się zmęczony na tatrzańskiej turni i orzekł: „Miejsce to będzie dla ludzi wieczną pamiątką Mojego dzieła”. I rzeczywiście, mówią najstarsi górale, każdy, kto spojrzy na Tatry, przypomni sobie o tym, że istnieje Bóg, który wszystko powołał do istnienia.
W niektórych wersjach tej gawędy miały paść jeszcze inne ważne słowa. Bóg rzekomo powiedział: „Ponieważ te góry stały się dla mnie miejscem odpoczynku, już na zawsze będą moim domem. Raj daję człowiekowi, ale Tatry zatrzymam dla siebie”.
Giewont, ukochane miejsce Pana Jezusa
Giewont to najważniejszy szczyt w Tatrach. Jest za taki uważany, ponieważ, jak twierdzą najstarsi górale, widać stamtąd całe Zakopane, tak że, stojąc na szczycie, można wskazać palcem każdą jedną chałupę. Właśnie dlatego Pan Jezus szczególnie umiłował sobie właśnie to miejsce. Może doglądać z niego cały lud podhalański, zupełnie tak jak pasterz, z troską i czujnością doglądający swoich owiec. Chrystus widzi z Giewontu, jak trudzą się górale, czym żyją i za czym tęsknią. Stamtąd najlepiej jest Mu gazdować.
Krzyż postawiony na jednym z tatrzańskich szczytów to oczywiście świadectwo wiary ludu podhalańskiego. Takie znaczenie miał nieść od samego początku. Inicjator budowy tego prawdopodobnie najbardziej znanego w Polsce symbolu religijnego, ks. Kazimierz Kaszelewski, mówił z tej okazji o poświęceniu, konsekracji, a wreszcie zawierzeniu całej społeczności Podhalan, od teraz po wszystkie wieki, opiece Zbawiciela. W dniu ostatecznym „ukaże się na niebie znak Syna Człowieczego” (24,30). Giewont ze swoim znakiem wiary górującym nad całym Podhalem czeka na ten czas.
Krzyż poświęcono, jak głosi wyryty w żelazie napis, „Jezusowi Chrystusowi, Bogu, w 1900 rocznicę przywrócenia przez Niego zbawienia”. Był to 1901 rok, próg nowego wieku i pontyfikat papieża Leona XIII, który kładł szczególny nacisk na potrzebę reprezentowania wiary w sferze publicznej i kulturze. Gest Podhalan miał wyjść naprzeciw temu nauczaniu, poświęcając – jak się później okazało – niezwykle trudny wiek XX prowadzeniu Jezusa Chrystusa.
Ci bardziej sceptyczni, także spośród samych górali, twierdzą, że krzyż na Giewoncie, oprócz tego, że daje świadectwo poświęcenia, wytrwałości i wiary, w rzeczywistości jeszcze mocniej udowadnia upartą naturę Podhalan. Chcieli pokazać światu, że są zdolni do wielkich gestów, więc dopięli swego. Być może taka była motywacja wielu z nich. Ale czy Bóg nie wykorzystuje nawet naszych przyziemnych skłonności do tego, aby na gruncie naszej słabości rosła Jego chwała? Co więcej, dzięki krzyżowi postawionemu na szczycie Giewontu całe pokolenia Podhalan mogą jeszcze silniej odczuwać swoją łączność z ojcami.
Niektórzy górale twierdzą nawet, że sam krzyż jest częścią ziemi podhalańskiej. Mówiąc inaczej, najdalszy punkt Podhala to właśnie wierzchołek postawionego na Giewoncie krzyża. Jego wysokość wyniosła siedemnaście metrów. Dzięki niemu dokładnie o tyle samo ziemia Podhala jeszcze bardziej zbliżyła się do nieba.
Symbole są ważne
W wielu gawędach skalnego Podhala Bóg ma z góralami problem. Jest to wprawdzie lud szlachetny i szczery, ale częstokroć także uparty i zawzięty. Bóg bardzo kocha górali, dlatego nie daje za wygraną, raz za razem odwiedzając chałupy i pastwiska, aby spotkać się z nimi i nieco przytemperować ich trudny charakter.
Z drugiej strony górale zdolni są do wielkich gestów, które dają wyraz przywiązania do nauki chrześcijańskiej. Krzyż stojący na szczycie Giewontu jest takim właśnie symbolem wiary, dla jednych wymownym, a dla innych zupełnie zbędnym, skoro liczy się to, co mamy w sercu, a nie to, co zewnętrzne. Z takim zarzutem możemy się dziś spotykać coraz częściej, także w kręgach katolickich. I rzeczywiście, jako ludzie nowocześni przestaliśmy rozumieć.
Symbol jest czymś widzialnym. A przecież, jako katolicy, wierzymy w to, że Bóg stał się człowiekiem, a więc kimś widzialnym. „To wam oznajmiamy, co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce, bo życie objawiło się” (1 J 1,2), pisał św. Jan. W Jezusie Chrystusie Bóg stał się zatem dostępny także dla naszych zmysłów. Wcielenie dokonało pod tym względem fundamentalnego przewrotu w naszej duchowości.
Jako ludzie potrzebujemy zatem symboli, czyli materialnych i postrzegalnych zmysłowo reprezentacji określonych prawd. Gdy zastanowimy się nad tym głębiej, to dojdziemy do wniosku, że w gruncie rzeczy nie możemy się bez nich obejść. One określają nasz charakter, system wartości, a nawet tożsamość. Ich obecność i rozumienie doskonale współgra z naszą naturą. One wszakże ucieleśniają to, co wewnętrzne.
Symbol jest też czymś trwałym. Nasze uczucia są zmienne. Dlatego Pismo Święte wielokrotnie poucza nas, że nie wystarczy po prostu wierzyć, ani tym bardziej polegać wyłącznie na przypływać inspiracji. Może to się okazać niewystarczające wobec pokus, a nawet nieuniknionych kryzysów wiary. Należy zatem mężnie trwać w wierze, a pomaga nam w tym nie tylko lektura Pisma Świętego czy braterskie pouczenie, ale także symbol. Bywa, że wpadamy zamęt, z którego nie może nas wydobyć nawet najlepsze kazanie albo książka duchowa. Zazwyczaj wtedy jedno spojrzenie na krzyż może okazać się zbawienne. W tym sensie nasza wiara potrzebuje obecności symboli.
I kwestia najważniejsza: wiary nie powinno chować się w domu. To nie sprawa wyłącznie wnętrza i prywatnych poglądów. Jak pisał św. Paweł, „uwierzyłem, dlatego przemówiłem, i my wierzymy, dlatego też mówimy” (2 Kor 4,13). Chrześcijanin zobowiązany jest do głośnego i wyraźnego opowiedzenia się za Chrystusem, przed światem i ludźmi, wierzącymi bądź niewierzącymi. „Syn Człowieczy przyzna się wobec aniołów Bożych do każdego, kto wyzna Go wobec ludzi” (Łk 12,8).
Głosimy różnie: słowami, czynami i postawą, ale także znakami. Nasza wiara jest wprawdzie wewnętrzna, ale sam Pan Jezus, rozmawiając z faryzeuszami na temat różnych praktyk religijnych, stwierdził, że „to należy czynić, a tamtego nie zaniedbywać” (Mt 23,23). Bywa zresztą, że symbol staje się czymś niezwykle wymownym. Przemawia czasem mocniej niż słowa. To dlatego symbole religijne są tak istotne. A jednym z najbardziej wymownych spośród nich jest właśnie krzyż na Giewoncie.