separateurCreated with Sketch.

O. Alojzy od 45 lat jest na misjach. „Budzę się i myślę, komu mógłbym dziś pomóc”

Archiwum prywatne

Archiwum prywatne

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
o. Alojzy Chrószcz OMI to prawie 80-latek, który od ponad 45 lat pracuje na misjach w Afryce. Rozmowa z nim to zastrzyk pozytywnej energii i dawka dobrego nastroju.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Aleteia: Dziś środa…

O. Alojzy Chrószcz OMI: Dzień, w którym prowadzę katechezy dla wszystkich: pogan, chrześcijan – traktuję ludzi jednakowo. Opowiadałem im o synu marnotrawnym. Potem rozmawialiśmy o tym, że jak się jest starszym człowiekiem, to miewa się kłopoty z nowymi technologiami. Młodzi muszą być wyrozumiali, kiedy jest kłopot, by się, przykładowo ze mną skontaktować… 

Mi udało się bez problemu!

Czasem nacisnę przypadkowo tryb samolotowy i nie można się do mnie dodzwonić (ojciec śmieje się).

Wracając do ojca pracy...

Dużo się dzieje. Mieliśmy ceremonię pierwszych ślubów zakonnych. Najpierw dwie nowicjuszki Siostry Służebniczki NMP Niepokalanej, a potem 16 nowicjuszy Misjonarzy Oblatów NMP Niepokalanej. Rozdawaliśmy też przybory do szkoły dla 140 rodzin z 384 dziećmi i młodzieży, których ojciec lub matka są w więzieniu. Wszystko dzięki pomocy ludziom dobrej woli, którzy wspierają naszą działalność. A dziś byłem też w więzieniu i u chorych. Więźniowie zadowoleni, bo przywiozłem im nowe ubrania. Był ze mną ojciec Łukasz i kleryk Gerard z Nigerii, którzy będą mi pomagać.

Skąd pomysł, by zostać osobą duchowną?

W młodości chciałem być sportowcem. Grałem w lidze w piłkę nożną i ręczną. We Wrocławiu uczyłem się na AWF-ie, a po studiach, żeby uciec przed wojskiem, chciałem zaciągnąć się do pracy w kopalni. Nie udało się i trafiłem do wojska. Pewnego dnia odwiedziłem swojego starszego brata Franciszka w seminarium duchowym, gdzie studiował. Zapytałem, czy ja nie jestem za stary na nowicjat. Powiedzieli, żebym spróbował. Jak mi się nie spodoba, to wyjdę i się ożenię (ojciec śmieje się). Spodobało mi się i zostałem. Dobrze, że wybrałem taką drogę, bo inaczej siedziałbym głównie w domu przed telewizorem, a tak pomagam potrzebującym!

Dlaczego w Afryce?

Tu ciągle mówię o Bogu do wspaniałych ludzi. Czuję się potrzebny: robię rzeczy, których nie mógłbym robić w Europie. Przede mną wciąż nowe wyzwania. Zaczęliśmy we wrześniu budowę szkoły i ochronki, w których dzieci spędzają czas, kiedy rodzice są w pracy. Zwykle w takich miejscach miejscowa dziewczyna zostaje przeszkolona, by być nauczycielką wychowania przedszkolnego. Pod opieką ma 30-40 maluchów, których uczy m.in. języka francuskiego. Ich rodzice nie znają go, a dzieci zaczynają posługiwać się nim, co jest dla nich ogromną szansą.

Jezus, gdyby się ponownie teraz urodził, to pewnie w Afryce?

Nie wiem, nie jestem teologiem. Pojawiłby się tam, gdzie jest potrzebny. Bóg wie najlepiej, co robić. Ciężko było pewnie misjonarzom, którzy przybyli tu 100 lat temu. W Kamerunie, gdzie mieszkam, prawie w każdej wiosce, są chrześcijanie.

Pracuje ojciec w więzieniu?

Dotychczas, przez 45 lat pracowałem w dżungli wśród Pigmejów Baka, potem w sanktuarium maryjnym w Figuil. Od roku pracuję w centrum Kamerunu, gdzie mieści się Centrum Duchowości Oblackiej. Jestem kapelanem więziennictwa. Pracuję w więzieniu, gdzie jest 1350 skazanych. Wśród nich są nie tylko chrześcijanie, ale i muzułmanie.

Wierci ojciec też studnie od ponad 40 lat. Jest ich  50, niektóre głębokie, po 30 metrów! Co jeszcze?

Dzięki fundacji „Redemptoris Missio” pomagam organizować operację zaćmy. Kiedy wracamy samochodem z zabiegu, słyszę jak pacjenci komentują z zachwytem, że widzą: „Tu jest most”, „A tam asfalt”. Daje mi to wielką satysfakcję. 

Radości z życia można się nauczyć? Papież Franciszek mówi, że Europa jest nienasycona. Ludziom ciągle mało i mało.

W Kamerunie naprawdę małe rzeczy potrafią ludziom dawać radość. Jak jadę do przedszkola, zawsze mam dla krasnoludków (dzieci) lizaki i cukierki. Bardzo się cieszą, bo rzadko mają okazję jeść słodycze. Kiedy wykopiemy studnie w wiosce, radość jest wielka. Cała okolica wspólnie świętuje. Na stołach lądują kurczaki, a przy nim zasiadają wspólnie chrześcijanie i muzułmanie. Cieszą się, że mają dostęp do świeżej wody. Powodzie, które dotknęły Europę, mogą uzmysłowić, jak mało warte są starania, by mieć więcej i więcej. Można mieć wszystko i wszystko stracić. Na szczęście wokół jest dużo dobrych ludzi, którzy pomagają odbudować zniszczenia. To dobry znak, że jest taka solidarność. 

Wspomniał ojciec o jedzeniu. Gotowanie wpisane jest w plan dnia?

Mamy kury, koguta. Raz dziennie przychodzi pani, która nam pomaga w gospodarstwie. Mam ogródek… o właśnie, przestało padać, więc wreszcie będę mógł posadzić kwiaty, które uwielbiam i ciągle dostaje nowe sadzonki od wiernych. Dziękuję  za deszcz, bo wreszcie mogę wyrwać trawę wokół domu. Dzięki wilgoci łatwiej wychodzą korzenie. Widzę, że banany podrosły, a inne dały owoce. Jest za co dziękować Bogu!

Skąd czerpie ojciec nieustanną motywację do działania w trudnych i specyficznych warunkach?

Radością jest, że się obudziłem, mam siłę do działania i pomagania innym. Od razu dziękuję za to Bogu. Wstaję o godzinie 4.45 i zaczynam od modlitwy. Następnie przygotowuję kazania, gimnastykuję się, a o 7 idę do kaplicy, gdzie wspólnie się modlimy. Nowy dzień to wielki dar Boży – możliwość zrobienia czegoś dobrego dla innych!

A ulubiony ojca święty?

Jan Vianey, zwany proboszczem z Ars. Był skromnym człowiekiem. Miał trudności, aby być dobrym kapłanem, spowiednikiem, ale żył Eucharystią i Adoracją Najświętszego Sakramentu.

Rozmawiała Katarzyna Kamińska

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.