separateurCreated with Sketch.

Camino: narzeczeńskie rekolekcje w drodze

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

„Camino uczy rezygnacji z niepotrzebnych rzeczy” – mówi Mateusz, który wraz ze swoją narzeczoną przemierzył drogę św. Jakuba.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Magda i Mateusz Pindakiewiczowie wyruszają na Camino w wakacje 2012 roku. Wtedy jeszcze jako narzeczeństwo. Powiedzmy, że chcą zrobić sobie takie rekolekcje przed ślubem. Wyruszają z Santander – dużego portu w północnej Hiszpanii położonego nad Zatoką Baskijską. Trzy tygodnie, ponad pół tysiąca kilometrów – to dopiero będą rekolekcje!

Już pierwszy dzień obfituje w przygody. Bo jak tu znaleźć szlak, kiedy nie zna się hiszpańskiego? Słowem-kluczem jest oczywiście „Camino” – na to z uśmiechem reaguje każdy Hiszpan. Ale już rozbudowane wskazówki, jak wejść na szlak, okraszone emocjonalną gestykulacją, mogą wprowadzić w dezorientację.

Młodzi narzeczeni spotykają Francuzkę, która podprowadza ich na właściwe miejsce. Zdobywają specjalne paszporty pielgrzyma, otrzymują błogosławieństwo i… w drogę. Będzie się działo.

Chatka Hobbita

Pierwszy dzień to dla moich rozmówców 36 kilometrów marszu. W pełnym słońcu, ale ochłodę przynosi wiatr znad morza. Zdziwieniem jest dla nich pierwsza na drodze albergue – rodzaj noclegowni dla pielgrzymów na drodze św. Jakuba. To tzw. chatka Hobbita – niewielki domek wysokości 1,60 cm, w dużej części wkopany w ziemię, cały pokryty trawą i słomą. Bajkowo.

Mateusz dziwi się wolnemu tempu swojej narzeczonej. „Jak tak dalej pójdzie, to nie będziemy szli przez trzy, ale sześć tygodni” – myśli. Intuicja podpowiada mu, by „skontrolować” plecak Magdy. Bingo! Ekwipunek waży dobrze ponad 12 kg, a niby na Camino obowiązuje zasada, by nie brać bagażu przekraczającego 10 proc. wagi pielgrzyma.

Ważąca niespełna 50 kg Magda powinna mieć o połowę mniejszy plecak. Mateusz wyrzuca wszelkie „must-have”, czyli np. odżywki i balsamy do kręconych włosów. Jak przyznaje sama Magda, przekonała się, że szampon wystarczy. „Camino w ogóle uczy rezygnacji z niepotrzebnych rzeczy” – dodaje Mateusz.

Oboje zgodnie przyznają, że ciekawym doświadczeniem podczas ich drogi były spotkania z ludźmi z całego świata i międzynarodowe kolacje w kolejnych albergue, na które każdy przynosił to, co miał. A ludzie jakoś porozumiewali się bez znajomości języków. Nowozelandczycy, Włosi, Francuzi, Kanadyjczycy. Bez barier.

Spieniona św. Klara

Magdzie i Mateuszowi kilka razy zdarzyło się nocować w innych miejscach niż przeznaczone dla pielgrzymów schroniska. Dzień był za krótki, a trasa za długa. Po prostu. I tak np. rozbili namioty na placu przed kościołem św. Klary. Aż żal było nie skorzystać ze stojącej nieopodal fontanny. I nie przeprać naznaczonych drogą ubrań. Szkoda tylko, że włożony przez nieuwagę do plecaka otwarty szampon rozlał się na wszystkie rzeczy. A te z kolei, płukane w fontannie, wywołują wielki wybuch. Wybuch piany, oczywiście. „Wszędzie było biało. Jakby spadł śnieg w środku lata, w środku Hiszpanii” – śmieje się Mateusz.

Przeżyć na drodze św. Jakuba można wymieniać wiele. Właściwie każdy dzień w nie obfituje. Takie małe-wielkie przygody, na wspomnienie których pielgrzymom (dziś szczęśliwemu małżeństwu z 7-miesięczną córeczką Łucją) szybciej bije serce, a na twarzach pojawia się uśmiech. Wspomianją, jak na przykład drogę zagradza im mężczyzna złowrogo wymachujący kijem. Nic nie rozumieją z jego okrzyków, ale intuicyjnie schodzą z drogi, niemal przytulając się do ogrodzenia. Dobrze robią, bo za chwilę tam, gdzie stali, przebiega stado czerwonych krów.

Innym razem wrażenie robi na nich nocleg w albergue Galeon, które powstało na miejscu dawnego szpitala. A tam tablica upamiętniająca 80 pielgrzymów, którzy zmarli w tym miejscu z wycieńczenia. „Przeszły po mnie dreszcze. Na szczęście przeżyliśmy” – śmieje się Mateusz. Dzisiaj, bo wtedy pewnie było mu do śmiechu nieco mniej.

A do kawy? Ciasteczko z… tuńczykiem

Po drodze natrafili również na, a jakże!, Polaków. Młoda para, tuż po ślubie, z centralnej Polski. Idą, podobnie jak Magda i Mateusz, w intencji swojego małżeństwa. A dzień drogi za nimi podążają… teściowie. Oni też modlą się w intencji swoich dzieci.

Ciekawe wspomnienia dotyczą kulinarnych doświadczeń, bo przecież kuchnia to zawsze ważny element poznawania kraju. I tak Magda i Mateusz są zaskoczeni niebotycznymi ilościami tuńczyka, jakie pochłaniają Hiszpanie. W końcu idą wzdłuż wybrzeża. Właściwie w każdej potrawie jest ryba, która i tak smakuje zupełnie inaczej niż to, co serwuje się w Polsce.

„Któregoś dnia mieliśmy wielką ochotę na kawę i coś słodkiego. Po prostu” – wspomina Magda. W jednej z knajpek widzą coś, co wygląda na apetyczną tartę. Zamawiają. W środku… tuńczyk. Innym razem, dla odmiany, chcą kupić pierś z kurczaka, by posilić się jakimś mięsem. W sklepie proszą o „pollo”. Ekspedientka robi dziwną minę. Nie rozumie. Po kilku próbach zdesperowany Mateusz wskazuje na… kobiecą górną część ciała. Pani wybucha śmiechem. W hiszpańskim podwójne „l” wymawia się jako „j”, stąd nieporozumienie. Ale nie wyszło śle. Pierś z kurczaka, w dodatku podwójną, dostają gratis.

A my się dziś zaręczyliśmy

Małżonkowie z rozrzewnieniem wspominają, że ich droga była co do joty opisana w… brewiarzu. Co dzień odmawiają psalmy, jutrznię. Czytania świetnie wpisują się w ich doświadczenia – np. sprawdza się opis krajobrazu czy pogody. „Kiedy rano czytałem psalm o wielkim deszczu, poważnie rozważałem pozostanie w albergue” – mówi Mateusz.

Z psalmami wiąże się jeszcze jedna historia. Para bardzo chce się wyspowiadać, bo nie korzystała z tego sakramentu już od miesiąca. A tu, jak na złość, ani śladu polskiego księdza. Bardzo im to doskwiera. Dochodzą do schroniska, w którym na nocleg oczekuje blisko setka pielgrzymów. Nagle słyszą: „Jak miło zobaczyć polską flagę!” (mieli koszulki z biało-czerwoną). Tego dnia w psalmie wyczytali: „Nie martwcie się wy, którzy przebywacie w obcej ziemi. Ja was pocieszę…”. Jest spowiedź, jest komunia.

Każdy dzień narzeczeni ofiarowują w intencji swoich bliskich. Jeden etap idą za rodziców, inny za rodzeństwo, kolejny za przyjaciół. Pewnego dnia modlą się w intencji… mnie i Marcina. Wieczorem wysyłają mi SMS-a, że przeszli za nas 40 km. A ja im odpisuję: „A my się dziś zaręczyliśmy!”. Była połowa sierpnia 2012 roku. Ponoć to był najtrudniejszy odcinek, jaki przeszli na swoim Camino.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.