Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Jakkolwiek wyboista byłaby droga duchowa i artystyczna Boba Dylana, zawsze znajdzie się na niej miejsce na dialog z Absolutem.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Bob Dylan jest symbolem poszukiwań pokolenia dorastającego na Zachodzie w pierwszej połowie lat 60. Wychowany w tradycji judaizmu, w dojrzałym wieku zwrócił się ku radykalnej formie chrześcijaństwa ewangelikalnego. 80-letni laureat literackiej Nagrody Nobla nie deklaruje dzisiaj związków z jakimkolwiek instytucjonalnym wyznaniem, ale wciąż pokazuje, że poszukiwanie Boga jest istotnym elementem jego artystycznej działalności.
Bob Dylan. Głos powojennego pokolenia
Noblista należy do szczególnego pokolenia, które wchodziło w dorosłe życie w dynamicznie rozwijającym się po II wojnie światowej mocarstwie. Artysta był w rodzinie już drugim pokoleniem urodzonym w USA – jego dziadkowie, należący do społeczności żydowskich z terenów dzisiejszej Litwy i Ukrainy, przybyli za Atlantyk na początku XX wieku.
Generacja Dylana, dorastająca w relatywnie dobrej sytuacji ekonomicznej i bytowej, targana było jednak wieloma egzystencjalnymi niepokojami. Zimna wojna, zaangażowanie militarne ich kraju w liczne konflikty zbrojne, nierozwiązane wciąż problemy rasowe, a także płytkość konsumpcyjnego American way of life skłaniała młodych do zadawania sobie fundamentalnych pytań o sens i cel życia, istnienie miłości i sprawiedliwości, czy też w końcu do poszukiwania Absolutu.
Religia praktykowana przez pokolenie rodziców, sprowadzona często do społecznego rytuału, była przez wielu młodych odrzucana jako fałszywy i pusty konwenans. Tworzyły się grupy „beatników”, zafascynowanych nowoczesną poezją, kulturami i wierzeniami Wschodu, lewicującym światopoglądem i eksperymentujących z narkotykami. Młodzi z najdalszych zakątków kraju, tak jak Dylan pochodzący z północnej Minnesoty, ciągnęli do wielkich ośrodków miejskich: Nowego Jorku, Los Angeles lub San Francisco, tętniących życiem kulturalnym i politycznym.
Bob Dylan i Jan Paweł II
Popularność zyskiwali śpiewacy i bardowie wykorzystujący surowe instrumentarium, zazwyczaj ograniczające się do gitary, harmonijki ustnej i własnego głosu. W klubach i kawiarniach wyśpiewywali strofy protestu przeciwko zastanej rzeczywistości. W ten nurt wpisał się Dylan, który od początku lat 60. zdobył swoimi piosenkami, mocno osadzonymi w amerykańskiej tradycji folkowej, sporą popularność w kręgach nowojorskiej bohemy.
Teksty pisane przez Dylana wyróżniały się spośród wielu podobnych mu wykonawców klimatem duchowego poszukiwania, jak chociażby jeden z jego pierwszych przebojów „Blowin’ In The Wind”, pytający wprost o zasadniczy sens życia człowieka. W 1997 roku Jan Paweł II podczas spotkania z artystą w ramach Kongresu Eucharystycznego w Bolonii, gdzie Dylan dał w obecności papieża krótki koncert, powie wprost, że wiatr, któremu artysta zadaje pytanie o najważniejsze życiowe wybory, to „wiatr Ducha Świętego”.
https://www.youtube.com/watch?v=rnKbImRPhTE
Zwrot muzyczny i duchowy
Być może, gdyby w 1965 roku Dylan nie zdecydował się na muzyczny zwrot ku zdobywającej coraz większą popularność estetyce elektrycznego rocka, pozostałby po dziś dzień kojarzony tylko jako twórca folkowych protest-songów. Niemniej – nagrywając w 1965 roku bluesowo-rockową, opartą na brzmieniu gitar i organów elektrycznych oraz perkusji płytę „Highway 61 Revisited” – odważnie wkroczył na rodzącą się właśnie w USA i Wielkiej Brytanii scenę „mocnego uderzenia”. Nie zrezygnował przy tym z głębokich, coraz bardziej erudycyjnych i symbolicznych tekstów.
Paradoksalnie jednak artysta, który jeszcze do niedawna był symbolem pokoleniowego buntu, w stosunku do ogarniającego Zachód ruchu hippisowskiego zaznaczył swój dystans. Na słynnym festiwalu w Woodstock w 1969 roku, uchodzącym za apogeum buntu pokolenia ’68, Dylan w ogóle się nie pojawił. Nagrał za to płytę „Nashville Skyline” w stylu country, tak bardzo wyśmiewanym przez wielu hippisów jako wyraz konserwatyzmu i prowincjonalnego wstecznictwa.
Gdy Ameryka zachwycała się brzmieniem gitar Jimmiego Hendrixa czy songami Janis Joplin, Dylan zaczął nagrywać płyty osadzone w amerykańskiej tradycji country, spiritual i gospel, z wieloma odniesieniami biblijnymi. W tym czasie wycofał się praktycznie z życia publicznego, poświęcając czas rodzinie i studiowaniu Pisma Świętego. Zwrot ten jednak dopiero zapowiadał chrześcijański przełom w życiu i twórczości Dylana, który nastąpił dziesięć lat później.
Chrześcijańska trylogia
Trzy płyty wydane przez Dylana w latach 1979-1981: „Slow Train Coming”, „Saved” i „Shot of Love” zadziwiły słuchaczy. Z jednej strony przebojowym repertuarem, odegranym przy współudziale tak znanych muzyków jak Mark Knopfler z grupy Dire Straits, Ron Wood z The Rolling Stones oraz perkusisty The Beatles Ringo Starra – a z drugiej najbardziej chyba do tej pory radykalnym w świecie mainstreamowego rocka przesłaniem chrześcijańskim.
Artysta, który w tym czasie związał się z jednym z wyznań ewangelikalnych pod nazwą „Winnica Pana”, nie zamierzał jednak zmieniać swojego statusu na dość popularną w USA etykietę „wykonawcy współczesnej muzyki chrześcijańskiej”, mającego własną publiczność i wydawanego przez określone wytwórnie muzyczne. Zapragnął być świadkiem Ewangelii w samym środku komercyjnego biznesu muzycznego.
Pierwszą płytę wspomnianej trylogii otwierała piosenka „Gotta Serve Somebody”, mówiąca wprost, że każdy człowiek, niezależnie od swojej sytuacji życiowej i społecznej, musi dokonać fundamentalnego wyboru pomiędzy Bogiem a szatanem. Sam tytuł płyty – „Slow Train Coming” aluzyjnie odnosił się do oczekiwania na powtórne przyjście Chrystusa pod koniec czasów, którym jest przecież cała historia ludzkości od momentu zesłania Ducha Świętego.
Bob Dylan. Pokorny sługa Jezusa
Na drugiej płycie – „Saved” Dylan przekonywał, że każdy, kto przyjmie orędzie Ewangelii i zaprosi Chrystusa do swojego serca, dołączy do społeczności zbawionych i odkupionych przez Syna Bożego. Na ostatnim ze wspomnianych krążków pieśniarz nazwał się „pokornym sługą Jezusa” („Property of Jesus”) i zwracał uwagę na wszechobecność Boga w widzialnym świecie („In Every Grain of Sand”).
Dylan przyznawał po latach, że jego chrześcijańskie płyty nie były zamierzonym posunięciem komercyjnym ani pomysłem producentów lub menedżerów, tylko aktualną potrzebą podzielenia się ze słuchaczami przeżywaną wiarą. Co więcej, same wytwórnie i liczni fani odradzali mu promowanie tak jednoznacznie religijnie tematyki, mogącej odstręczać dużą część rockowej publiczności, nie przyzwyczajonej do tego typu postaw u swoich idoli.
Dlatego płyta o intrygującym tytule „Infidels” („Niewierni”) wydana w 1983 roku mimo, że na wewnętrznej okładce przestawiała postać artysty na tle Jerozolimy, dotyczyła już bardziej świeckiej tematyki, a w pewnych fragmentach nawet krytykowała niektóre przejawy życia religijnego na Zachodzie, łączącego wiarę z biznesem i ideologiami politycznymi.
Od kontestacji do papieża i Bożego Narodzenia
Teksty rozsiane na późniejszych płytach barda pokazują jednak, że stricte religijny etap w jego twórczości nie jest czymś definitywnie zamkniętym. Na wielu z nich, tak jak chociażby „Oh Mercy” (1989), „Out of Time” (1997) lub „Modern Times” (2006) wciąż znajdziemy głębokie pytania o sens istnienia zła w świecie i stosunku do niego miłosiernego Boga, o los człowieka po śmierci lub też surową ocenę dekadencji moralnej i braku norm, które niesie ze sobą nowoczesność.
Pieśniarz na swój sposób wadzi się ze Stwórcą, zastanawia się też, czy jego twórczość jest zgodna z Bożym zamysłem. Gdy w październiku 1997 roku zaśpiewał przed papieżem Janem Pawłem II w Bolonii i uścisnął mu dłoń, wielu uznało ten gest za dowód symbolicznego pogodzenia się pokolenia lat 60. ze światem wartości chrześcijańskich.
Jednym z ważnych dokonań Dylana jasno odwołujących się do duchowości chrześcijańskiej był album „Christmas in the Heart” z 2009 roku, w którym wyśpiewał stare amerykańskie i anglosaskie pieśni religijne związane z Bożym Narodzeniem. Album, wbrew przyjętej przez wielu artystów praktyce, nie ukazał się w najbardziej dochodowym okresie grudniowym, ale jesienią. Artysta w wielu wywiadach przyznawał, że chciał, na ile było to możliwe, zachować prawdziwe przesłanie płynące z tych pieśni i że zaśpiewał je jako „człowiek prawdziwie wierzący”.
Na jednej z ostatnich płyt barda znalazła się znamienna piosenka „Long and Narrow Way”. Jakkolwiek długa, wąska i wyboista byłaby droga duchowa i artystyczna laureata literackiej Nagrody Nobla, zawsze znajdzie się na niej miejsce na dialog z Absolutem.