Życzę wam, abyście nigdy nie poddawali się beznadziei. Bo życie naprawdę jest mocniejsze niż śmierć. Nie dajcie się. Będzie dobrze!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Magdalena Galek: Czy pracując nad wywiadem rzeką dowiedziała się pani czegoś nowego o sobie?
Natalia Niemen: Ja cały czas dowiaduję się czegoś nowego o sobie. Cały czas się zmieniam. Mam olbrzymie parcie na rozwój wewnętrzny, który oddaliłby mnie od tych pozostałości mej ludzkiej grzeszności, jaką cały czas mam, jako normalny mieszkaniec tego padołu. Wywiad rzeka nie stanowił tutaj jakiejś szczególnej platformy, przy pomocy której miałoby się we mnie zadziać coś szczególnego.
Ale coś szczególnego zadziało się przed powstaniem książki. Szymon Babuchowski, jej współautor, zachwycił się pani wykonaniem piosenki „Dziwny jest ten świat” i we wstępie zdradził: „Ta książka wzięła się z zachwytu”. Lubi pani się zachwycać?
Im jestem starsza, tym mniej zachwycam się rzeczami ulotnymi. Niektórzy mi to nawet wytykają. Trudno. Cieszy mnie dojrzewanie. Generalnie mało jest rzeczy na tym świecie, które są zachwycające. Na pewno stworzenie Boże w czystej postaci, czyli świat fauny i flory. Ale najbardziej na świecie zachwycam się dziećmi. Dzieci są najpiękniejszym i najlepszym darem.
O ten dar dbacie z mężem na przykład stosując homeschooling w edukacji waszych dzieci. Skąd taki wybór?
Domowe nauczanie jest dla nas dobre, bo zarówno ja, jak i mąż paramy się wolnymi zawodami. Mogę więc uczyć synów nawet w podróży. Ciężko by nam było odnaleźć się w tradycyjnym systemie.
Czytam w książce coś takiego: „to oznaka ignorowania i lekceważenia drugiego człowieka, że nie daję mu możliwości, żeby również w tej sferze – znajomości i poczucia estetyki – się rozwinął”. Jak możemy jako rodzice, nauczyciele lub przyjaciele dzieciatych nie popełniać tego zaniedbania względem dzieci i dawać im szansę rozwoju zmysłu piękna?
Nie da się w dzisiejszych czasach tego uczynić w pełnym zakresie. Zachodni świat bombarduje zewsząd brzydotą. Nawet, jeśli w domu rodzice oglądają z dziećmi albumy ze sztuką, to dzieci i tak w przedszkolu, szkole mają do czynienia na przykład z tym, co u kolegi w komórce. Gusta się u współczesnych tępią i nie ma na to rady. Trzeba się jakoś ratować i zabierać dzieci do muzeum, na wystawy, oglądać albumy z malarstwem, fotografią. Starszych zachęcać do czytania poezji, prowadzać do filharmonii, na koncerty muzyki źródeł, do kościołów np. na koncerty organowe. Możliwości jest cały czas wiele, lecz nie łudźmy się – popkultura raczej nie osłabnie. To trochę orka na ugorze.
W książce opowiada pani o rozmowach z tatą, gdy już źle się czuł. Łatwo jest być przy kimś, gdy jest dobrze. Jak być razem, gdy sytuacje są trudne?
Towarzyszyć komuś w chorobie jest dla mnie szczególnym przywilejem. Czuję się wtedy bardzo człowieczo, dobrze. To wielki trud, ale i gigantyczna satysfakcja. Człowiek został tak stworzony, by mógł być innym potrzebny i by czuł się z tym dobrze, choć pomocy choremu towarzyszy nierzadko olbrzymi mozół. Prawdziwe szczęście to nie przyjemność. To coś o wiele głębszego, niż robienie przyjemnych i wygodnych dla nas rzeczy.
Co do kłótni na przykład. Funkcjonowanie z kimś, kto nas atakuje, rani, stosuje przemoc psychiczną i na dodatek nie kwapi się do zmian, jest cholernie trudne. Czasem nie do przejścia. Nie dziwię się osobom, które chcą się od takiej osoby jak najprędzej oddalić. Człowiek posiada swoją wytrzymałość. Budować relację w tego typu trudnościach można tylko wtedy, gdy obie strony zakładają, że muszą powziąć kroki w kierunku autozmiany. O! Wtedy można sobie powiedzieć wszystko, absolutnie wszystko. Jeśli jednak silne parcie na praktyczną autorefleksję posiada tylko jedna strona, komunikacja na właściwym poziomie nie ma racji bytu. To bardzo trudne sprawy.
W Liście do Tesaloniczan jest napisane: „W każdym położeniu dziękujcie”. Czy praktykuje pani wdzięczność?
Generalnie staram się dziękować. I dziękuję na przykład za to, że mam pieniądze na jedzenie, na podręczniki szkolne dla dzieci. Dziękuję za każdy, przeżyty jakkolwiek dzień. Mam cały czas problem z dziękowaniem za dni, kiedy dzieją się złe rzeczy. Tego jeszcze kompletnie nie umiem.
W wywiadzie rzece podzieliła się pani historią o tym, jak z Mate.O zostaliście parą i bardzo szybko małżeństwem. Gdyby miała pani do poradnika dla singli pragnących założyć rodzinę dorzucić kilka swoich myśli, co by to było?
Przykro mi, ale nie dysponuję chyba żadną radą w tym względzie. Małżeństwo to cholernie trudny kawałek chleba. Single często płaczą, że są sami, gdy tymczasem w małżeństwie jest dużo trudniej. Nie wiem. Ja na przykład rozumiem osoby, które nie chcą wchodzić w związek małżeński. Rozumiem ten strach i niechęć. Świat współczesnych wartości jest zdrowo pokopany, zmieszany. Niełatwo jest sobie w tej plątaninie poradzić, się odnaleźć.
Może sposobem na odnalezienie się w tym świecie jest nadzieja? „Niebo będzie później” – to zapewnienie pełne nadziei. Czym ona dla pani jest?
Nadzieją jest dla mnie Jezus Chrystus. Że On jest. Że umarł za mnie i zmartwychwstał. Że mogę się w Nim ukryć, niby mysz pustynna w szczelinkach skalnych. Bywa, że jednak nawet ta największa nadzieja gaśnie, przydymia się, kiedy życie daje nam w kość. Mówię sobie wtedy: „Wytrwaj. Nie pękaj. Próbuj. Walcz. Kiedyś będzie lepiej”. I jakoś idę do przodu. Uczę się ufać Jezusowi. To trudna lekcja. Ale jakoś to musi być.
Na koniec: czego życzyłaby pani czytelnikom Aletei?
Życzę wam, abyście nigdy nie poddawali się beznadziei, choćby nie wiem co. Abyście zawsze stawiali na życie. Na światło. Na dobro. Na Jezusa Chrystusa, który sam o sobie rzekł, że jest „Drogą, Prawdą i Życiem”. Bo życie naprawdę jest mocniejsze niż śmierć, choć tego często nie widać. Nie dajcie się. Będzie dobrze!