Nowa płyta Mietka Szcześniaka będzie niesamowitym połączeniem poezji ks. Jana Twardowskiego z… rytmami bossa novy i samby. Przeczytajcie wywiad z tym muzykiem, wokalistą, autorem tekstów i producentem swoich nagrań.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Małgorzata Bilska: Co myślisz o poezji śpiewanej?
Mieczysław Szcześniak: Jestem człowiekiem z miasta średniej wielkości, z Kalisza, 100 tys. ludzi. Poezja śpiewana była moim oknem na świat. Zawsze byłem poezją zainteresowany, czytałem i odkrywałem cudze światy, „skróty” mądrzejszych, zdolnych opanować treść i formę. Kiedy byłem nastolatkiem, bardzo poszło w świadomość, że poezja najlepiej, bo esencjonalnie, opisuje życie; uczy, jak docenić jego piękno, bogactwo. Ponieważ byłem utalentowany muzycznie, śpiewałem rzeczy, które poetycko mi się podobały.
Szukasz czegoś między nurtem popkultury, a dawną „Krainą Łagodności”?
Nie, wszystko, co robię, robię intuicyjnie. Zwykle płyta jest opisem fascynacji i drążących tematów w moim życiu. Nie robię dalekosiężnych, ani nieco oddalonych nawet planów. Nie zakładam PR-owo co będę z tego miał i jak to zrealizować, żeby jak najwięcej i najlepiej mieć. Sam jestem Mieć i to mi wystarczy. (śmiech) Moje wybory w życiu może są mniej wydajne, ale mnie się podobają bardziej. Nigdy nie chciałem szczytów, chciałem dawać wyraz moim opowieściom i odkryciom.
Nie robisz planów? Płytę zapowiadasz od dawna!
O właśnie! I to jest dobry przykład na moją opowieść. Marzyłem o tym, żeby nagrać płytę z tekstami ks. Jana Twardowskiego, ale nie zmuszam wierszy, żeby stały się piosenkami. Czekam, aż same zechcą.
I co, dojrzały?
Pomogło mi duże wydanie jego twórczości, poezje zebrane. Miało się ukazać na stulecie urodzin, wyszło trochę wcześniej. Ta jedna książka i wertowanie jej spowodowały nagły przypływ pomysłów, wysypały się jak z rękawa. Posunąłem się do tego stopnia w owej pasji tworzenia, żem niektóre wiersze opracował, niektóre połączył – na co na szczęście zgodziła się pani Aleksandra Iwanowska, która opiekuje się schedą po poecie. No i powstała cała płyta.
Z dwóch wierszy robiłeś jeden?
Tak. Wiesz, miałem drobną misję. Zresztą moją jedyną ambicją, jeśli chodzi o pracę, o śpiewanie, jest to, żeby moje piosenki przydawały się do rzeczy ważniejszych niż one same. Inspirowały. Więc miałem taką misję, żeby ludzie mogli się ucieszyć tymi wierszami tak, jak ja. Chciałem skrócić drogę od emocji, od serca, które nie zna na pamięć – do głowy. Bo jeśli ktoś nauczy się melodii, to zapozna się z wierszem „na amen”.
Wiersze Twardowskiego mają niezwykłą lekkość. Jeżeli to prawda, że sztuka dąży do punktu; do opowiedzenia najprościej, najbardziej esencjonalnych rzeczy, to owocem takiego „zajścia” zwykle jest lekkość. Która bywa szalenie wypracowana. Jeśli chodzi o lekkość, Twardowskiego ustawiłbym go w pierwszeństwie do Nobla, ponieważ prostolinijność najbardziej w życiu i w sztuce cenię. Lubię, kiedy człowiek to, co ma w sercu i w głowie, ma na dłoni, na ustach. Jeśli jeszcze towarzyszy temu piękna i komunikatywna forma, to jest to nie do przecenienia.
Co to znaczy „komunikatywna forma”?
Nie chciałem obciążyć formą muzyczną lekkości tych wierszy. Myślałem, jaką formę mogę im dać, żeby zyskały na przestrzeni. I wymyśliłem, że umieszczę je w idiomie muzyki słonecznej, rytmicznej – brazylijskiej. Głównie bossa nova i samba. Podjąłem się tego zadania, choć to trudne naprawdę, bo wiersze są często bez rymu. Dlatego było opracowanie i czasem łączyłem wiersze. Fraza była dla mnie bardzo ważna. Chodziło o to, żeby treści dać formę, która poszerzy przestrzeń, a nie obciąży. To po pierwsze. Po drugie, dla szlachetności zajścia, nagrałem to z Brazylijczykami, kameralnie i prawdziwie.
W studiu w USA. Co chcesz nam przekazać jako twórca?
Płytę nazwałem „Nierówni”, korzystając z wiersza „Sprawiedliwość”.
Sprytne przekłamanie… (śmiech)
Umówmy się, że nie użyliśmy słowa „przekłamanie” (śmiech) tylko „zamierzenie”.
Sprawiedliwość kojarzy się ze „społeczna”.
Pozwoliłem sobie na zmianę tytułu, ponieważ wiedziałem, co jest dla mnie najważniejsze w wierszu. I jak odbieram jego przesłanie. To moja interpretacja. Każdemu z nas czegoś brakuje, jesteśmy przez to nierówni, a nierówni potrzebują siebie. Jest w tym pewna sprawiedliwość.
Ludzie potrzebują poezji księdza?
Bardzo! Przecież to widać, bo czy człowiek z lewa czy z prawa, w naszym podzielonym kraju, czy myśli magicznie, czy religijnie, czy totalnie tak zwanie realnie, „twardowska” prostolinijność dotyka natychmiast, i w serce, i w głowę. Nieprzypadkowo ludzie się porozumiewają jego zwrotami, a to jest coś najlepszego, co się może przydarzyć poecie. Jego sformułowania trafiają do języka potocznego. To znaczy, że on ma nieskończone życie.
Najbardziej znane to „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”. Masz ulubione?
Cała płyta, wszystkie piosenki, są przeze mnie przemyślane i przemaglowane, w lewo, w prawo, w dół i w górę.
Przez ile lat?
Trzy. Do trzech razy sztuka, później – chałtura… (śmiech) Myślę, że to wystarczy, dość przenoszona ciąża. Wierzę, że piosenka „Serce, to jeszcze za mało, żeby kochać” wejdzie do języka. Zdanie. Albo „Poczekaj, jak cię rąbnę, to we wszystko uwierzysz”. Może „Nierówni potrzebują siebie”. I „To, co nas spotyka, przychodzi spoza nas”. Mam nadzieję, że się do tego przysłużę, a moja radość z powodu Twardowskiego posłuży innym w sposób praktyczny. Nie tylko rozrywkowy, ale intelektualny, emocjonalny.
Twardowski pisał o codzienności, niedoskonałej, niemoralnej…
Obłaskawiał ją. Mało kto potrafi tak obłaskawiać. Szczególnie rzeczy trudne. A on z ciepłą akceptacją patrzył na nasze ludzkie biedy. Sam się do nich przyznawał. Dlatego jest piosenka „Święty gapa”. Zrobiłem refren z tytułu wiersza.
Lubisz skakać po gatunkach. Płyta stanowi kontynuację, czy jest czymś całkiem nowym?
Jestem muzykiem z wykształcenia, to mój zawód. Śpiewałem na festiwalach jazzowych, muzyki współczesnej, popowych, folkowych… Dla mnie tworzenie muzyki w określonym gatunku to zawsze przygoda. Dotykanie gatunku, inspiracja. To zupełnie inny świat. Myślę, że płyta jest pełniejszym obrazem tego, co chciałbym w życiu robić. Po pierwsze, w roli głównej jest tekst. Nie ja sam i nie moje śpiewanie. Ćwiczyłem specjalne techniki, jeszcze nigdy nie śpiewałem tak małą dynamiką. Tak mało wyrazowo. Żeby dać jak najwięcej miejsca na tekst i jego interpretację odbiorcy. W warstwie muzycznej chciałem, żeby to była muzyka brazylijska, ale z inspiracją kompozycjami piosenek przedwojennych. Naszych polskich. Ich ślad się pojawił, bo zawsze byłem nimi zafascynowany.
Nauczyła mnie tego babka Zofia. Z lubością zamykała oczy i śpiewała wszystkie te kawałki, a ja jej towarzyszyłem. Od niej nauczyłem się miłości do śpiewania, radości, odłączenia się od czasu. Jej będzie zadedykowana płyta.
18 listopada ukaże się najnowszy album Mietka Szcześniaka „Nierówni”, który zawiera utwory oparte na tekstach księdza Jana Twardowskiego. Opracowane przez Szcześniaka wiersze opowiedziane są językiem kompozycji nawiązujących do akustycznej, lekkiej i pełnej słońca muzyki brazylijskiej, jej wyraźnych rodzajów: bossanovy, samby, chorinjo, sao.
Płyta jest w całości nagrana akustycznie, ma szlachetne, organiczne brzmienie. Żeby do treści dodać niezłą formę – została nagrana przez brazylijskich muzyków w USA. Użyte na niej instrumentarium to gitara, bas, fortepian, trzech perkusjonistów, chórki oraz kwartet smyczkowy.
Wygląda na to, że słuchacze tę płytę pokochają. Niewymuszenie.