separateurCreated with Sketch.

Pojechałem na Bliski Wschód i uwierzyłem w dialog pomiędzy religiami

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Jerzy Chodorek - 03.01.17
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Muszę spróbować podejść inaczej do tych ludzi – myślę. Wyjść poza rolę zachodniego turysty. Poznać ich lepiej. Nie oceniać pochopnie.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Ruiny starożytnego miasta. Krzyki. Ruch. Słońce. Żar z nieba. Pustynia. Tak przywitał mnie po raz pierwszy Bliski Wschód. Tutaj też spotkałem muzułmanina, który sprawił, że uwierzyłem w dialog pomiędzy religiami.

Obrazy jak ze snu: niepoukładane, irracjonalne, gęste i ruchliwe. Wyszedłem z klimatyzowanego autokaru. Pierwszy raz w Jordanii. Momentalnie zostałem otoczony przez lokalnych handlarzy wszystkiego. – One dolar, my friend, one dolar! – krzyczał jakiś podrostek piskliwym głosem.

Nie chciałem kupować tych drewnianych fujarek. Nie chciałem posrebrzanych sztućców ani przypraw. Starałem się to nadaremno wytłumaczyć wszystkim, którzy mnie otoczyli. – One dolar, my friend, one dolar. Special for you! – przekonywał inny małoletni handlarz.

Szedłem w kierunku bazaru. Targ znajduje się bezpośrednio obok ruin starożytnego miasta Dżarasz. Wszedłem do cienia. Moją bladą twarz szybko zauważył wąsaty, korpulentny Jordańczyk i próbował mi założyć na głowę arafatkę, twierdząc, że będzie mi pasowała. – Nie, dziękuję – odpowiadam zniecierpliwiony, zachowując przy tym drętwą grzeczność przywiezioną z Europy.

Chryste. Co to za miejsce. Zaraz mnie tutaj rozszarpią. Przyłączam się do mojej grupy i wśród Polaków w niebieskich czapeczkach pielgrzymkowych wchodzę na teren ruin starożytnego miasta.

U Starożytnych

Chodząc pomiędzy resztkami kamiennych budowli świątyni Artemidy i hipodromu, doszedłem do wniosku, że powinienem dać temu miejscu drugą szansę. Dochodzi godzina piętnasta. Ze smukłych minaretów dobiegają wersety Koranu rozpływające się po pustynnym mieście.

Muszę spróbować podejść inaczej do tych ludzi – myślę. Wyjść poza rolę zachodniego turysty. Poznać ich lepiej. Nie oceniać pochopnie.

Po wyciągnięciu powyższych wniosków minąłem świątynię Zeusa i odłączyłem się od grupy. Postanowiłem wrócić na bazar i przeprowadzić drugie podejście. Drugi szturm.

Młodszy brat

Wracam na targowisko. Jest bardzo gwarnie. Koran mówi o tym, że Mahomet też miał żyłkę do handlu. Podobno jako młody chłopiec gawędził z kupieckimi karawanami podróżującymi z miasta do miasta. Ciekawe, o czym z nimi rozmawiał.

Mijając kolejne stragany – w kurzu i słońcu – podchodzę do jednego ze sprzedawców. To młody chłopak. Wygląda na znudzonego. Mówię mu po angielsku, że Jordania robi wrażenie. Chłopak kiwa głową . Pytam się, czy nie wpisałby mi do notesu paru podstawowych zwrotów w jego języku. Młody kupiec zgadza się. Rozumie o czym do niego mówię, ale milczy. Nic nie odpowiada. Pisze na białych kartkach mojego notesu:

Na‘am – tak.
La – nie.
Shukran – dziękuję. Sabāḥ ăl-khayr – dzień dobry!
Pytam go jeszcze, czy napisze mi coś od siebie – jakąś myśl.
Młody kupiec patrzy na mnie niezrozumiale, wstaje od kramu i macha ręką, aby za nim pójść. Idę.

Starszy brat

Mijamy różnych ludzi – kobiety w burkach oglądające świeże owoce, jasnoczerwone granaty, zielone kiście winogron, czarne i dojrzałe figi. Mijamy handlarzy, którzy głośno witają się z młodym. Przechodzimy pomiędzy budkami chroniącymi kupców od śmiertelnej spiekoty słońca i w końcu docieramy na mały dziedziniec na skraju targu.

Przy jednym z kramów siedzi potężny, opasły mężczyzna w lnianej koszuli i krótkich spodniach. Facet powoli konsumuje jakiś posiłek. Młody podchodzi do niego i coś tłumaczy. Gość przerwał jedzenie i przygląda mi się z uwagą. Ma przenikliwy wzrok. Ciemne oczy przeszywają moje intencje. Po chwili mówi płynną angielszczyzną:

– Mój młodszy brat powiedział, że chcesz jakiś wpis w swoim notatniku.
– Tak – odpowiadam. – Jestem pierwszy raz w Jordanii. Chciałbym jakąś myśl, która będzie mi towarzyszyła, gdy wrócę do siebie.
– Czyli gdzie ?
– Do Polski.

Starszy brat uśmiecha się. Nie wiem, czy zna taki kraj jak Polska. Ale widać, że to spotkanie sprawia mu pewną radość. Wyciąga rękę po notes i mówi:

– Chcesz żebym napisał po angielsku czy po arabsku?
– Tak, jak czujesz. To już wybierz sam.

Po chwili ciszy i oczekiwania dostaję do rąk swój notes. Na kartce widnieje napis w alfabecie arabskim.

– Ok. A co to znaczy?
-Witaj w moim kraju i niech Bóg Ciebie błogosławi – odpowiedział brat.

No i stało się. Muzułmanin dał mi błogosławieństwo i przywitał mnie w swoim kraju. Jordania. AD 2013. To wtedy uwierzyłem, że dialog między religiami jest możliwy.