Odpaliłam Facebooka i pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłam, była informacja o znajomym: „jest w związku”. Co jest? – pomyślałam. – Nie lubię tego?
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
To było jak piękny sen. Wakacje bez komedii romantycznych. Zero szukania mężczyzny do pary. Zero marzeń o tym jedynym. Taki post bezterminowy, eksperyment, żeby zobaczyć – jak to jest, kiedy myśli nie krążą wokół tych spraw.
Czy to było proste? Tak, bo już chyba od jakiegoś czasu na to czekałam i dodam, że odetchnęłam z ulgą. Jakbym skreśliła zadanie z „TO DO” listy. Poczułam powiew swobody w relacjach i zwykłe zaciekawienie mężczyznami jako istotami ludzkimi, a nie obiektami do spełniania moich oczekiwań. To było kilka pięknych tygodni. Do czasu.
Czytaj także:
Dlaczego tak trudno znaleźć drugą połówkę?
Post od szukania mężczyzny
Pewnego dnia po zmroku autobus pełen ludzi mknął na wschód kraju, a w nim – między innymi – ja. Po około godzinie podróży wyjęłam telefon, odpaliłam Facebooka i pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłam, była informacja o znajomym: „jest w związku”. Zbliżyłam kciuk do lajka, ale w połowie tej kilkucentymetrowej drogi do ekranu smartfona mój palec zatrzymał się. Co jest? – pomyślałam. – Nie lubię tego? Zwróciłam moją uwagę w kierunku serca. Było mi tam coraz ciężej, a za chwilę z moich oczu wylały się łzy.
Ale jak to? Przecież nie szukałam nikogo, przecież mam post, przecież jest mi z tym dobrze… Dlaczego nie cieszę się? Życzę mu przecież najlepiej… Tego się nie spodziewałam. Owszem, zwróciłam na niego uwagę, kiedy się poznaliśmy kilka miesięcy temu, owszem, poczułam motyle pod obojczykami po naszej ostatniej rozmowie, ale żeby aż tak? Przecież się nie wkręcałam…
– Spokojnie, to jest lekcja – pomyślałam. – Zrobiłam sobie post, żeby siebie poznać, więc oto dzieje się. Poznaję, że mam serce. Czułe, wrażliwe na ciepło, szczerość, odwagę i piękno człowieka, na drugie serce. I że ono nie sługa. A na pewno nie mój sługa, tylko raczej Boga, skoro On jest miłością – kontynuowałam moje rozważanie. – I jestem Mu wdzięczna, że postawił na mojej drodze kogoś, dzięki komu mogłam bliżej siebie poznać. On jest teraz z kimś szczęśliwy, a ja idę dalej swoją drogą. Amen.
Są sprawy, na które nie mam wpływu i takie, na które mam
W ramach tych drugich – otarłam łzy, powierzyłam sprawę Bogu, a modlitwa przyniosła pocieszenie. Powzięłam też postanowienie – będę uważniej przyglądać się temu, co czuję i uczciwie okazywać moje uczucia. Tu historię mogłabym zakończyć, bo mój świat dalej kręcił się swoim rytmem.
Do dnia, w którym znów go spotkałam. W najmniej, oczywiście, spodziewanym momencie. Czy w tej metropolii jest mało wyznań do wyboru? Czy mało jest kościołów, w kościołach mszy, a na mszach ludzi? Wychodząc z „ostatniej w mieście” natknęłam się wprost na niego. Jakby poraził mnie prąd. Spróbowałam być wierna moim wzniosłym postanowieniom – uważna na uczucia i szczera w ich okazywaniu. Że nie poszło po mojej myśli, to chyba nie muszę pisać, prawda?
Jak to jest, że gdy się z kimś przyjaźnię albo koleguję, to jestem w 100% sobą. A jak jest umiłowanie, to mowę człowiekowi odejmuje. Czy to jest jakiś spisek neuronów? Hormonów? A może klątwa jakaś? Co nie pozwoliło mi zadać kilku pytań, prostych zdań, nawet nie złożonych podrzędnie ani nadrzędnie? „Jak spędziłeś wakacje?”, „Jak się dzisiaj masz?”, „Nasza ostatnia rozmowa zainspirowała mnie”. To było za trudne – w ułamku sekundy pod sklepieniem kościoła dominikanów przeniosłam się do prehistorycznej przeszłości. Już wiem, jak to jest być Homo sapiens neanderthalensis, daleko do Homo sapiens sapiens…
Strach przed odrzuceniem
Na pocieszenie przyjmuję fakt, że i jemu składanie słów nie szło tym razem najlepiej. Pożegnaliśmy się serdecznie i poniosłam do domu mój umysł pierwotny, patrząc w niebo i pytając: „o co ci chodzi?”. Dlaczego nie mogę w spokoju o nim zapomnieć i wrócić do mojej poukładanej harmonii? Dlatego, że była to, zdaje się, lekcja nr 2.
Lekcja o strachu. Przed odkryciem uczuć, przed odrzuceniem. I przed utratą gruntu pod nogami. Taka ze mnie Merida Waleczna i Vaiana w jednym. Dzielna kobieta. A tu w miłość można wejść tylko bezbronnym, na trzęsących się nogach. To jak rzucanie się w przepaść albo chodzenie po cienkim lodzie. Jeśli kiedyś przyjdzie mi podjąć takie ryzyko – wyrazić, co czuję, to jak się odważyć?
Przychodzi mi na myśl historia. O ludziach, którzy wypłynęli na jezioro. Nagle rozpętała się burza i ogarnęła ich panika. Bali się, że statek zatonie pod falami, a oni zginą. Był wtedy z nimi Ktoś, kto jednym skinieniem palca uciszył ten sztorm. Myślę o Nim, o tym, że jeśli jest większy niż burza, to jest też większy niż mój strach. Z Nim spróbuję, jeśli będzie trzeba, odkryć moje serce przed drugim człowiekiem.
Z Ewangelii wg św. Łukasza 8, 22–25
Pewnego dnia wsiadł ze swymi uczniami do łodzi i rzekł do nich: «Przeprawmy się na drugą stronę jeziora!» I odbili od brzegu. A gdy płynęli, zasnął. Wtedy spadł gwałtowny wicher na jezioro, tak że fale ich zalewały i byli w niebezpieczeństwie. Przystąpili więc do Niego i obudzili Go, wołając: «Mistrzu, Mistrzu, giniemy!» Lecz On wstał, rozkazał wichrowi i wzburzonej fali: uspokoiły się i nastała cisza. A do nich rzekł: «Gdzie jest wasza wiara?» Oni zaś przestraszeni i pełni podziwu mówili nawzajem do siebie: «Kim właściwie On jest, że nawet wichrom i wodzie rozkazuje, a są Mu posłuszne».
Czytaj także:
Podatek od singlowania, czyli dlaczego społeczeństwo nie lubi samotnych. A powinno!
Czytaj także:
Jacy są dzisiejsi single?