separateurCreated with Sketch.

Na kolanach, w kościele, u rodziców, w restauracji… Zaręczyny! Oto 6 historii par, które mają to już za sobą

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Katarzyna Matusz - 10.01.17
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Może nie były to bardzo romantyczne zaręczyny, takie jak w filmach, ale czułam wtedy Bożą obecność i to było wspaniałe – opowiada Julita.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Zaręczyny. Może właśnie stoisz przed tą decyzją? Za inspirację niech Ci posłużą historie par, które mają to już za sobą i zgodziły się opowiedzieć, jak to naprawdę było…

Weronika i Paweł

Żyliśmy 100 kilometrów od siebie, widywaliśmy się tylko w weekendy – zaczyna opowieść Weronika. Owego dnia Paweł przyjechał w przeddzień moich urodzin i przywiózł mi piękny bukiet róż. Kiedy je wręczył, byłam pewna, że to z okazji zbliżających się urodzin. Powiedział też, żebyśmy poszli na mszę. Po niej, kiedy mieliśmy wychodzić, zaproponował jeszcze modlitwę i trochę to trwało.

Rzeczywiście, długo się modliłem – włącza się Paweł. A potem poprosiłem Weronikę, by podeszła ze mną przed ołtarz. I tam, ku zdumieniu jej oraz kilku przypadkowych osób, oświadczyłem się.

Oniemiałam – mówi Weronika. Uklęknął przede mną. Oczywiście odpowiedziałam „tak”.  Cała się trzęsłam ze stresu i wrażenia. Nie spodziewałam się, że zaręczyny będą w tym czasie i w taki sposób, ale byłam i jestem szczęśliwa.

Prosto z kościoła poszliśmy szukać pierścionka zaręczynowego – mówi Paweł. Byliśmy oboje tak przejęci, że aż nieprzytomni ze szczęścia.

Spotykaliśmy się dopiero od czterech miesięcy, a ślub i wesele odbyły się trzy miesiące później – dopowiada Weronika. Przygotowania szły gładko, dobry Bóg nam dopomagał we wszystkim. Decyzja o naszym małżeństwie też była oparta o modlitwę, po której stwierdziliśmy, że wolą Bożą jest abyśmy byli razem. Teraz jesteśmy 3,5 roku po ślubie, mamy siebie i dwie wspaniałe córeczki. Wiecie, dzieci – to dopiero przygoda!

Julita i Marcin

Moja żona na przestrzeni roku z pięć czy sześć razy uciekała mi tuż przed zaręczynami – mówi Marcin. Próbowałem się oświadczyć, gdy pojechaliśmy w Pieniny, czy do Ameryki Południowej. Próbowałem też pod Łebą na wydmach w ruinach kościoła. Dużo tego było, nie wszystko już pamiętam.

W końcu, gdy przypadkiem weszliśmy na koronkę do kościoła św. Mikołaja w Gdańsku, Julita usiadła w takiej ławce, że nie było wyjścia z drugiej strony, nie miała gdzie uciec. I wtedy, po koronce jej się oświadczyłem.

Czułam od jakiegoś czasu, że Marcin chce mi się oświadczyć – mówi Julita. Niestety uciekałam przed tą sytuacją, bo miałam lęk przed wkroczeniem w kolejny etap swojego życia. Wiedziałam, że to się łączy ze ślubem i małżeństwem, czyli czymś bardzo poważnym. Marcin mnie w końcu dopadł w tym kościele u dominikanów w Gdańsku i wtedy powiedziałam “tak”. To była radość. Podjęłam w końcu tę decyzję i miałam pokój serca – że nie mam się czego bać, bo otwiera się coś nowego i pięknego.

Pamiętam, że wracaliśmy pociągiem do Warszawy i cały czas się uśmiechaliśmy do siebie, ciesząc się z tego, co się wydarzyło. Dzwoniłam wtedy do rodziców, rodzeństwa i chwaliłam się tym, że się z Marcinem zaręczyliśmy. Wszyscy odetchnęli z ulgą, że nareszcie jesteśmy narzeczonymi. Najbardziej zapadło mi w serce to, że Marcin na miejsce zaręczyn wybrał kościół, dzięki czemu Pan Bóg był w tej ważnej chwili tak blisko nas.

Może nie były to bardzo romantyczne zaręczyny, takie jak w filmach, ale czułam wtedy Bożą obecność i to było wspaniałe. Gdybym miała jeszcze raz wrócić do tamtego czasu, to chyba jednak dużo wcześniej zgodziłabym się zostać żoną Marcina – kończy opowieść Julita.

Agnieszka i Tomasz

Nasze zaręczyny wymusili rodzice Tomasza, a dokładnie jego mama. Chcieliśmy, żeby rodzice pomogli nam przy zakupie mieszkania i zaręczyny były tego warunkiem. Mieliśmy wtedy po niespełna 22 lata, pragnęliśmy razem zamieszkać i pewnie tak by się stało, gdyby nie stanowczy sprzeciw rodziców Tomasza.

I odbyły się tradycyjne zaręczyny. To było w okolicach walentynek 1999 roku. Tomasz przyszedł z całą rodziną do mojego domu, były bukiety pięknych kwiatów i pierścionek, który sama sobie wcześniej wybrałam, więc i tu zaskoczenia nie było. Później był wspólny obiad. No i „najważniejsze”, czyli była też pierwsza wpłata na mieszkanie. Jednak nie zamieszkaliśmy razem przed ślubem. Rok później pobraliśmy się i niedługo potem odebraliśmy klucze do naszego mieszkania.

Patrząc dziś z perspektywy czasu, chyba nigdy nie brakowało mi takich spontanicznych zaręczyn. Pewnie byłoby fajnie, ale jakoś się nad tym nie zastanawiałam. Bardzo się też cieszę, że miałam taką cudowną teściową, która o nas w taki sposób zadbała. Kochaliśmy się, a dzięki jej wsparciu byliśmy w stanie podjąć tę decyzję.

Barbara i Wojciech 

Chciałem ją poprosić o rękę w Belwederze, bo kiedyś Basia wymarzyła sobie, że chciałaby pójść do takiego bardzo eleganckiego miejsca. Umówiliśmy się więc, by tam się wybrać – wizytowo ubrani. Pod tym pretekstem mogłem ukryć, że chcę, by ta chwila była bardziej uroczysta.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że Belweder jest zamknięty. Więc szukaliśmy innego miejsca i po trzech próbach zasiedliśmy w końcu do obiadu. Obejrzeliśmy nasze wspólne zdjęcia, by sobie powspominać i wzmocnić emocje. Potem powiedziałem Basi, że trzeba zamknąć jeden etap, by rozpocząć drugi i że już wiem, że chcę spędzić z nią całe życie – opowiada Wojciech.

Nie do końca spodziewałam się, że tego dnia się to wydarzy – włącza się Basia. Kiedy Wojtek mi się oświadczył, czułam szczęście, radość i pokój. I powiedziałam „tak”. Najbardziej zapadło mi w sercu, że Wojtek sprawił, iż ten dzień był wyjątkowy i było w nim dużo radości.

Marta i Jacek

Tego dnia, zaraz po pracy, poszłam pojeździć na rolkach. Upadłam i bardzo się potłukłam. Wiedziałam, że Jacek zaprosił mnie na kolację, więc posmarowałam bolące miejsca i trochę utykając poszłam na spotkanie. Wiedziałam też, że coś się szykuje, ale do końca nie wierzyłam, że to będą zaręczyny.

Była to piękna scena. Jacek klęczał przede mną z bukietem róż, a kelner w tym czasie śpiewał „Wielką miłość” Seweryna Krajewskiego. Zgodziłam się, miałam pewność, że jestem dla niego tą jedyną, najpiękniejszą, że Jacek wybrał właśnie mnie i pokochał taką jaką jestem.

Maria i Michał  

Fundamentalne pytanie padło przed obrazem Świętej Rodziny w Kaliszu, w sanktuarium, gdzie szczególną cześć odbiera święty Józef – opowiada Michał. Poznałem to miejsce dzięki Radiu Maryja. Kilka lat wcześniej pielgrzymowałem tam niosąc w sercu intencję znalezienia dobrej żony i własnego przygotowania do małżeństwa. Gdy spotkałem Marysię, okazało się, że nam obojgu święty Józef jest szczególnie bliski. Na różne sposoby i niezależnie od siebie zwracaliśmy się do niego o pomoc w tej sprawie.

Rozważałem też inne miejsca, może bardziej romantyczne, ale w końcu uznałem, że większą wartością będzie powierzenie naszego związku od samego początku opiece św. Józefa. Maria do ostatnich sekund zdawała się nic przeczuwać, co ją czeka – tak to odbierałem. Ale gdy już poprosiłem ją o rękę, a ona się zgodziła, zobaczyłem skupioną radość i wzruszenie.

Kiedyś mocno naprzykrzałam się św. Józefowi – włącza się Maria. Przyznaję, że św. Antoni też ma tu swoje zasługi (śmiech). Gdy wreszcie nastała ta chwila, byłam zdumiona, ale – co najważniejsze – miałam w sercu pokój i radość. I naturalnie zgodziłam się. Potem jeszcze długo nie mogliśmy z tej radości ochłonąć. Nasz ślub odbędzie się w lipcu 2017 roku, dokładnie rok po zaręczynach.