Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Mniej więcej w połowie drogi między Rzeszowem a Sanokiem leży Blizne. Malutka wieś – przytulone do trasy kilkadziesiąt domów, szkoła, kościół. I, trochę na uboczu, duży dom. Z daleka wygląda jak pensjonat. To ognisko rekolekcyjne sióstr Zawierzenia.
Drzwi otwiera uśmiechnięta kobieta w białym habicie. Idziemy do pokoju, rozpakowuję się, dostaję plan dnia. Oddaję telefon. Przez najbliższe pięć dni nie ma mnie dla świata.
Już po chwili wiem, że to najlepsze, co mogłam dla siebie zrobić.
Post od fejsa
Koniec studiów, zmiana pracy, jeden deadline za drugim, stres… Regularnie obiecuję sobie zdrowy odpoczynek, ale kończy się jak zwykle – przeglądaniem feeda na Facebooku i Instagramie. Ewentualnie kolejnym maratonem „Przyjaciół”.
"Nie zdziw się, jeśli prześpisz pierwszy dzień – powiedziała na dzień dobry siostra, która towarzyszyła mi podczas rekolekcji. – Pozwól sobie naprawdę odpocząć".
Pozwalam sobie. I w wolnym czasie praktykuję drzemki albo spacery. I całkowity detoks medialny. Żadnego scrollowania, sprawdzania lajków pod nowym zdjęciem ani wysyłania sobie gifów przez Messengera. Po prostu idę po miękkiej, mokrej ziemi, szukam pierwszych przebiśniegów i wystawiam twarz do słońca. I tyle. Nie potrzebuję niczego więcej. Nie czuję, że omija mnie cokolwiek. A jeśli omija – nie żałuję.
Właściwie dlaczego wcześniej nie wyobrażałam sobie, żeby wyjść na spacer bez telefonu?
Znajomi nieznajomi
Podczas rekolekcji codziennie spotykam się z siostrą, która przez kilka dni jest dla mnie duchową opiekunką. Dostarcza nagrania konferencji, odpowiada na pytania, wyjaśnia wątpliwości. To moja jedyna rozmowa w ciągu dnia.
Ale okazuje się, że wcale nie trzeba ze sobą rozmawiać, żeby poczuć więź z innymi rekolektantami. To banalne – wystarczy modlić się razem. Siadać trzy razy dziennie przy stole, podawać sobie dzbanek z herbatą. Obierać pietruszkę na obiad. Uśmiechać się do siebie na korytarzu. Nie mam pojęcia, w którym są momencie Ćwiczeń, skąd przyjechali, czym się zajmują ani na kogo głosują. Nie znam nawet ich imion. Wiem tylko, że koleżanka, z którą przyjechałam, to Marcelina, a ksiądz, który mnie wyspowiadał – Michał. Reszta pozostała anonimowa. Ale na pewno nie obca.
Wyjeżdżając, mam wrażenie, że wszyscy jesteśmy dobrymi znajomymi. Zwykła życzliwość, do której w ogóle nie potrzeba słów, zrobiła swoje.
Randki z Bogiem
Staranie się o modlitwę nie jest dla mnie czymś nadzwyczajnym. Ale bądźmy szczerzy – jeśli chodzi o moją wierność temu, to śmiało mogę konkurować ze starotestamentalnym Izraelem, zbierającym nagany od kolejnych proroków. Dobrze wiem, jak często lectio divina zaczyna się i kończy przejrzeniem czytań w komórce.
"W rekolekcjach chodzi o to, żeby zostawić wszystko, iść na pustynię i skupić się tylko na Bogu – dodała siostra, zaraz po tym, gdy skończyła mówić o odpoczynku. – Na parę dni zapomnij o zegarku".
Codziennie jest msza. Poza tym modlitwy brewiarzowe, koronka i różaniec do których można dołączać się według własnego uznania. Ale jest coś jeszcze. W Bliznem – i w innych ogniskach rekolekcyjnych u sióstr Zawierzenia – trwa wieczysta adoracja Najświętszego Sakramentu. I to jest prawdziwe bycie na pustyni z Nim. Z myślami po konferencji. Z Pismem Świętym. A najczęściej siedząc i milcząc. Tak po prostu.
Nie wyznaczam sobie czasu. I tak kwadrans zmieni się w godzinę. Nawet w nocy. Wpisuję się na dyżur o absurdalnej porze i jesteśmy w kaplicy tylko we dwoje.
Istnieje większy luksus pod słońcem?