Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
„Od dziś na Ziemi nasz syn Jeremi” – napisał na Facebooku Kuba Raczyński, mąż artystki.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
W 2006 r. Monika Kuszyńska, była wokalistka zespołu Varius Manx, przeżyła wypadek samochodowy. Od tej pory porusza się na wózku inwalidzkim. W jednym z pierwszych wywiadów po tragedii opowiadała, jak ogromną siłę do życia daje jej ukochany Kuba Raczyński. – Nasza historia jest bardzo ciekawa, a może banalna. Znamy się już bardzo długo. Jeszcze sprzed wypadku. Przyjaźniliśmy się. Całkiem niedawno odkryliśmy, że łączy nas coś więcej niż przyjaźń. On widzi we mnie kobietę i ja czuję się przy nim jak kobieta. Cały czas jest przy mnie, pomaga mi, wspiera. Stał się częścią mojego życia. Jest świetnym muzykiem. Może będziemy razem grać? Wiesz, czuję, że dziś mogę wszystko. Mogę żyć, mogę znów cieszyć się swoją kobiecością. Mogę kochać, mogę być kochana… Może… mogę być matką – wyznała.
Przez wiele miesięcy niechętnie patrzyłam w lustro, bo obraz, który w nim widziałam, wydawał mi się smutny, żałosny, obcy. Po pewnym czasie zrozumiałam, że mam w sobie cechy, które mogą być interesujące, atrakcyjne. Że wygląd to nie jedyny mój atut, jak mi się dotychczas zdawało.
Zakochani pobrali się w 2011 r. Cztery lata później napisali razem poruszającą piosenkę „In The Name Of Love”, z którą wystąpili w finale Konkursu Piosenki Eurowizji.
Do szczęścia brakowało im tylko jednego. Monika Kuszyńska od lat nosiła w sobie pragnienie macierzyństwa. – W dniu wypadku miałam 26 lat. Dla mnie za wcześnie było myśleć o dziecku. Kiedy jednak leżałam jeszcze we wraku samochodu, dusząc się własną krwią, łapiąc z trudem każdy oddech, nawiedził mnie wielki spokój. Wiedziałam, że muszę walczyć o życie, a jednocześnie czułam, że nie umrę. Dotknęłam swoich nóg – nie czułam ich. Nie miałam pojęcia, jak dalej będę żyła. Ale w mojej głowie uparcie powracało pytanie: Czy będę kiedyś matką. „Panie Boże, nie odbieraj mi tego, spraw, żebym mogła być matką”, błagałam aż do przyjazdu karetki. Nie wiem, skąd mi się to wzięło – wspominała.
Wierzę w Boga i… anioły
Monika Kuszyńska często daje świadectwo swojej wiary, choć – jak przyznaje – nie do końca potrafi ją zdefiniować. – Rozmawiam z Bogiem. Rzadko proszę o coś dla siebie. Nie mam wygórowanych marzeń. Jeśli zdarza mi się prosić, to o drobne rzeczy. Te z pozoru drobne, a dla mnie bardzo wielkie, bo przynoszą szczęście. Nauczyłam się cieszyć drobnostkami, odnajdywać w skrawkach codzienności coś, co sprawia radość. Mam zaufanie do Boga. Czuję, że wszystko co dobrego ma zdarzyć się w moim życiu, po prostu się zdarzy – mówi.
W takich sytuacjach wiara jest często jedyną formą ratunku. Można pokłócić się z Bogiem i dać ujście swoim emocjom, ale też znaleźć pocieszenie w modlitwie, w nadziei na lepsze jutro i wierze, że to wszystko musi mieć sens.
I to właśnie dla Boga artystka napisała pierwszą piosenkę po wypadku. Zaśpiewała ją w duecie z Beatą Bednarz.
Wokalistka nie ukrywa też, że wierzy w… anioły i to im zadedykowała swoja książkę. – Anioły, to ludzie, w których jest boski pierwiastek. On tak naprawdę drzemie w każdym z nas, ale nie wszyscy potrafią go odkryć. „Aniołami” nazywam tych, którzy byli ze mną w najtrudniejszych momentach zaraz po wypadku: przyjaciół z Bielska-Białej, siostrę, mojego męża Kubę… Gdyby nie ich czułość i wyrozumiałość, nie wiem, czy poradziłabym sobie z tragedią, która mnie dotknęła – opowiada.
Monice Kuszyńskiej, Kubie Raczyńskiemu i małemu Jeremiemu życzymy, by na wspólnej drodze spotykali jak najwięcej aniołów!