separateurCreated with Sketch.

Nie mów, że miłość w Twoim małżeństwie się wypaliła. Bo miłość to Ty

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Orfa Astorga - 22.03.17
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Przeczytaj historię, którą opowiedział autorce pewien mężczyzna…

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Niedawno po raz kolejny otworzyłem listy, które moja żona kolekcjonowała od początku naszego związku – listy, które świadczą o tym, że wiele lat temu nie podjąłem decyzji, by całkowicie poświęcić się naszej miłości. W wielu z nich znalazłem zwroty wyrażające namiętne uczucia, ale w całkowicie nieoryginalnym stylu. Były to raczej uczuciowe wzloty i upadki początkującego pisarza i poety. Jak wiele o namiętności (i pisaniu) nauczyłem się od tego czasu!

W paczce był też pierwszy list, który do niej napisałem. Zaczyna się banalnym zdaniem: „Miłość nas połączyła”. Dalej są opisy moich uczuć – wydawało mi się, że słowa są wyraziste i piękne, że uwodzą, śpiewają, tańczą… Że są zdolne do podbicia duszy każdej kobiety, która je przeczyta.

Ps. Kocham Cię!… Dlaczego warto pisać listy miłosne?

Natychmiast po tym liście znalazłem inny, który napisałem po nieprzyjemnym doświadczeniu. Myślałem wtedy, że nasze definitywne rozstanie jest nieuniknione. Zacząłem od patetycznego: „Życie nas rozdziela”. A potem dodałem parę zdań zachęcających do zaakceptowania tej sytuacji i zapomnienia o przeszłości, wypisując nas oboje z tego związku.

Zdałem sobie sprawę, że w obu tych listach traktowałem miłość jako coś pochodzącego spoza nas, z tajemniczej galaktyki albo jak strzałę Amora, jako „coś” lub „kogoś” obcego nam, kto przejął kontrolę, fundując nam emocjonalne wzloty, uczucia, lęki, pragnienia, smutki i frustracje.

Poznaj sekrety bardzo szczęśliwych małżeństw

W końcu jednak zrozumiałem, że miłość nie jest trzecią stroną, którą można swobodnie obwiniać. To nie jest „ktoś”, na kogo mogę zrzucić odpowiedzialność za moje zakochiwanie i „odkochiwanie” się, oczyszczając własne ręce z winy.

Miłość nie zmusza nas do życia, radości i cierpienia w jej imię. A przede wszystkim: miłość nie usycha ani nie umiera, gdy stoimy bezradni, nie wiedząc jak, gdzie i dlaczego stała się śmiertelnie chora.

Oczywiście, w każdej miłosnej historii jest wielu wspierających aktorów – różni ludzie i siły. Ale tylko my – i nikt inny – gramy główne role. My – i tylko my – jesteśmy tymi, którzy kochają, wnoszą miłość do życia, podtrzymują ją, pozwalają jej rosnąć, wzmacniają lub zabijają. To my jesteśmy odpowiedzialni, nawet jeśli próbujemy ukrywać się pod przebraniem, kamuflować. I to właśnie my jako pierwsi zostaniemy podstępnie zwiedzeni przez naszą własną nieobecność na scenie.

Na szczęście, już nie uciekam od bycia protagonistą w życiu. Przejąłem kontrolę nad moją miłością. Wyraźnie zrozumiałem swoją zdolność do kochania i przede wszystkim potrzebę bycia kochanym. Akceptują wszystkie ludzkie postaci miłości, złe i dobre, ponieważ nasza nieidealna miłość odzwierciedla to, kim jesteśmy. Przyjmuję jej wielkość i ubóstwo, jej sprzeczności i ograniczenia, jej prawdy, wizerunki, oszustwa, jej wzrost i jałowe dni, jej rutynę, porażki, błędy i powroty. (Kto z nas nie lubi dobrych historii o powrotach?). Chęć zaczynania od nowa w miłości jest taka pokorna i taka ludzka.

Już nie przenoszę mojej odpowiedzialności w miłości na żadne tajemnicze istoty; zostawiłem za sobą takie podejście, razem z przeznaczeniem, losem, Orionem czy wiosną.

Refleksja dnia: Odpowiedzialność jest dojrzałością wolności; oddanie jest dojrzałością odpowiedzialności, a miłość jest dojrzałością oddania. Czerpiemy to z tego, kim jesteśmy.

 

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.