Zmarł dwa lata przed jej narodzinami, ale to najważniejsza osoba w rodzinie. Pier Giorgio Frassati, o którym papież Franciszek mówi: „Bądźcie jak on!” Z Wandą Gawrońską, siostrzenicą Piera Giorgia, rozmawia Marzena Wilkanowicz-Devoud.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Wanda Gawrońska urodziła się w 1927 r. Jest córką Luciany Frassati, siostry bł. Pier Giorgio Frassatiego i Jana Gawrońskiego, polskiego dyplomaty. Fotografka i reporterka. Od 1973 roku prowadziła w Rzymie Centrum Spotkań i Studiów Europejskich, które wspierało opozycję i przemiany w Polsce. Była dla Polaków przyjeżdżających w okresie komunizmu do Włoch punktem wsparcia i odniesienia, organizując kontakty ze światem kulturalnym i politycznym Włoch. Udzielała stypendiów, pomocy i gościła u siebie wielu Polaków.
Jakim dzieckiem był Pier Giorgio? Co mówiło się o nim w rodzinie?
Pier Giorgio już jako dziecko miał specjalny sentyment do Jezusa. Wykazywał wrażliwość dla potrzebujących i zauważał ludzi biednych. Miał pięć lat, gdy pewnego dnia otworzył drzwi domu i zobaczył kobietę z dzieckiem bez butów. Natychmiast zdjął swoje i oddał tej matce. Oboje z siostrą Lucianą, moją mamą, byli wychowywani wyjątkowo surowo, ale to dało dobre efekty. Nie pozwalano im na żadne kaprysy. Obowiązywała dyscyplina. Byłeś niegrzeczny, idziesz do domu i stajesz w kącie. Zakazane było jedzenie pomiędzy posiłkami. Wiele osób pyta mnie, kiedy nastąpił moment duchowego przełomu w jego życiu. Nic takiego nie miało miejsca. Pier Giorgio z pewnością posiadał łaskę od Boga od urodzenia, co objawiało się wzrastaniem mocy jego wiary. Uderzająca jest w jego życiu koherencja – autentyczność.
Pier Giorgio podobno nie umiał kłamać…
To mu w ogóle nie przychodziło do głowy! Zawsze podkreślam, że swoją postawę zawdzięczał wychowaniu. Słowo „bać się” w naszej rodzinie było zabronione. Dziecku nie wolno było powiedzieć: boję się czegoś. Kiedyś w obecności Giorgio ktoś wspomniał, że boi się ciemności, a był późny wieczór. Mama natychmiast posłała go do ogrodu, by zamknął bramę. Żeby nie przyszło mu do głowy, że można się bać ciemności. Giorgio dwa razy nie zdał do następnej klasy, co potem okazało się dla niego wielką łaską, bowiem, aby nie stracić roku szkolnego, został zapisany do prywatnej szkoły jezuitów. Tam po raz pierwszy odnalazł się w środowisku, w którym mógł pogłębić swoją wiarę i gdzie jego opiekun duchowy w wieku 12 lat pozwolił mu przyjmować codziennie komunię św., co wówczas było nadzwyczajną praktyką religijną. Zachował ją do końca życia. Okazało się, że oblanie egzaminów „zaprocentowało”. Gdy wybuchła I wojna światowa zapytał gosposię w domu, czy oddałaby życie za to, aby skończyła się wojna, bo on od razu! Weteranami zajmował się potem szczególnie.
Benedykt XVI mówił podczas Światowych Dni Młodzieży o jego miłosierdziu. „Był w tym Giorgio bardzo prosty i skuteczny”. To jego niesienie Ewangelii było nieskomplikowane w gestach.
Dzięki wierze Pier Giorgio miał w sobie prostotę. Nie był filozofem. To, co robił było spontaniczne, wychodziło jakby automatycznie z potrzeby realizacji tego, w co wierzy. Dla niego nie można było zachować się przecież inaczej. Obecność Pier Giorgio wśród chorych, jego sposób słuchania, zajmowania się nimi były wyjątkowe. On stawał się częścią rodziny biednych i potrzebujących. Zajmował się czym mógł, nawet ich najbardziej nieprzyjemnymi problemami higieny, np. podczas epidemii hiszpanki. Zajmował się również pomocą finansową, ale nie to było najważniejsze. Najistotniejsze było dawanie innym poczucia godności. Gniewam się, gdy czytam, że Pier Giorgio dawał biednym wszystko, co miał w kieszeni. Owszem, gdy coś miał, nawet pieniądze przeznaczone na tramwaj, oddawał je, jak trzeba było i pędził do domu pieszo, ale przede wszystkim on dawał samego siebie. Był z nimi, szukał ich, słuchał, troszczył się o nich, leczył. Czuł się za nich odpowiedzialny.
Po pierwsze pomagać innym
Jeszcze na łożu śmierci mówił komu trzeba pomóc.
Działał w Konferencji św. Wincentego poświęconej biednym. Napisał kiedyś do kolegi, kiedy nauka go nagliła: „Zostanę w Turynie i zniknę dla wszystkich, tylko nie dla Konferencji”. Jednego lata został dłużej w Turynie, bo „kto się będzie opiekował biednymi, jeżeli wszyscy wyjedziemy!”. Powiedział także „Chrystus odwiedza mnie w komunii świętej każdego dnia. Ja mu się odwdzięczam w skromny sposób, odwiedzając Jego biednych”. Mama mi opowiadała, że zawsze miał kieszenie pełne notatek, recept, adresów. Na pytanie, jak daje radę ciągle chodzić po tych śmierdzących poddaszach, odpowiedział: „wokół cierpiących, wokół biednych widzę światło. Światło, którego my nie mamy”. Chodził do Chrystusa. Dzień przed śmiercią zwrócił się do mojej mamy, żeby zajrzała do jego kieszeni, w której miał jakieś zastrzyki i notatki. Poprosił ją o pióro i kartkę, i nakreślił już prawie sparaliżowaną ręką ledwo czytelne polecenia dla kolegi z Konferencji: „to są zastrzyki dla Conversa, a kwit z lombardu jest Sappy, proszę przedłuż go na moje konto”. To były jego ostatnie myśli, potem stracił przytomność. Pielęgnował swoich chorych z wielkim oddaniem. Towarzyszył umierającym. Jedno jego zdanie powiedziane koleżance, gdy odwiedzali trędowatego chłopca, najbardziej mnie uderza: „Widzisz, nasze zdrowie musi być oddane tym, którzy go nie mają, bo inaczej byłaby to zdrada tego wielkiego daru Bożego, którego my doznajemy”. My mamy zdrowie po to, by pomóc tym, którzy go nie mają. Moje nogi chodzą, bo ich nie chodzą. W tym nie było żadnej filozofii. To było spontaniczne, proste, naturalne.
A miał tylko 24 lata.
Na pewno Pier Giorgio był prekursorem roli świeckich w Kościele na blisko czterdzieści lat przed Soborem Watykańskim II – tak dobrze rozumiał odpowiedzialność laikatu za Kościół. On to czuł. Wprowadzał w życie. Dlatego św. Jan Paweł II ogłosił heroiczność jego cnót podczas synodu biskupów na temat roli laikatu w 1983 r.
Przyjaźnie były dla niego ważne. Bardzo związany był też ze swoją siostrą Lucianą, Pani mamą. Łączyła ich niezwykła więź.
Tak, przyjaźń to było dla Pier Giorgio bardzo ważne uczucie. Założył „Towarzystwo Ciemnych Typów”, których motto brzmiało: „Mało nas, ale dobrych jak makaron”. Pier Giorgio uważał, że wiara może być przekazana tylko przez radość. Celem towarzystwa było wspólne chodzenie po górach i trzymanie się razem. Ale jak sam pisał: „Będziemy nierozerwalnie złączeni wiarą, która nas zespoliła podczas naszych wycieczek, stanowi granitową bazę naszej przyjaźni”, a więzią nierozerwalną była modlitwa. Dziś w różnych stronach świata młodzież się jednoczy pod szyldem „Ciemnych Typów”. W Polsce, w Rybniku działa chyba największe „Towarzystwo”. Mama nie należała do tej grupy; ich przyjaźń była odmienna. Byli bardzo związani ze sobą od dziecka. Surowo traktowani przez rodziców, trzymali się razem, różnica wieku była niewielka. W lutym 1925 roku moja mama wyszła za mąż za Jana Gawrońskiego, dyplomatę, którego poznała w Berlinie, gdy jej ojciec był tam włoskim ambasadorem. Wyjechała za nim z Włoch. Mama opowiadała mi, jak w dniu jej ślubu Pier Giorgio odprowadzał ją na dworzec. Widziała, że bardzo mocno to przeżywał. Jej wyjazd był dla niego „prawdziwym ciosem w samo serce”, jak pisał do kolegi. Od razu napisała do niego list. Odpowiedź Pier Giorgio jest jedną z najbardziej cytowanych jego myśli: „Pytasz, czy jestem wesół, a jakże mógłbym nie być, póki wiara daje mi siły. Zawsze wesół! Smutek powinien być wymazany z dusz katolików! Cierpienie nie jest smutkiem! Smutek to najgorsza choroba”.
Dopiero po jego śmierci rodzina odkryła prawdziwe oblicze Pier Giorgio. Jej członkowie byli zaskoczeni tłumem nieznanych im ludzi na pogrzebie, jak również liczbą kondolencji, kartek, telegramów. Z przytułków, od weteranów, ze szpitali, ochronek i najróżniejszych ośrodków, zajmujących się potrzebującymi pomocy! Skąd on znajdował dla nich wszystkich czas? Bo przecież jeszcze się uczył.
Wysoko postawił sobie poprzeczkę.
Na pewno! Tak pięknie to wyraził papież Franciszek w przesłaniu do młodzieży holenderskiej mówiąc: „(…) powiedzcie nie, ulotnej, powierzchownej kulturze, która zakłada, że nie jesteście mocni, że nie jesteście w stanie stawić czoła wielkim wezwaniom! Bądźcie wielkomyślni! Jak błogosławiony Pier Giorgio, który kiedyś pisał: «Życie bez wiary, bez dziedzictwa, którego się broni, bez podtrzymywania Prawdy w nieustannej walce – to jest nie życie, lecz wegetacja. My nie powinniśmy nigdy wegetować, lecz żyć»”. Tę myśl papież Franciszek często powtarza we własnych wypowiedziach: „żyć, a nie wegetować”, już nawet nie cytując Pier Giorgio!
Ale właśnie Pier Giorgio twierdzi, że aby w pełni zaangażować się w życie, musimy się odpowiednio uformować. On osiągnął to przez modlitwę, długie, nocne adoracje, różaniec i kształtowanie swojej silnej woli, o której wzmocnienie często prosił swoich przyjaciół, aby pamiętali o nim w ich modlitwach. Św. Jan Paweł II powiedział, że Pier Giorgio jest dla nas przykładem, a świętość jest dostępna dla wszystkich. Dostałam niedawno list od młodego Polaka, który poznał postać Pier Giorgio, normalność jego życia codziennego, podobne problemy: nauka, egzaminy, zakochanie się, konflikty pomiędzy rodzicami, ciągła pomoc bliźnim! Z tą myślą chłopiec został strażakiem! „Pier Giorgio udało się dojść do świętości, dlaczego mnie miałoby się nie udać? Warto spróbować”.
Być jak Frassati!
Franciszek mówi: bądźcie jak Frassati! Co to znaczy być jak Frassati?
Odpowiedziałabym, że Franciszek tu głównie myśli o jego miłosierdziu: Pier Giorgio uważał, że ten świat nawet w cierpieniu jest piękny. I należy się w nie angażować.
Relikwie Pier Giorgio będą w Krakowie, u ojców dominikanów w czasie Światowych Dni Młodzieży. Co to dla Pani znaczy?
Jestem przekonana, że jest to wola św. Jana Pawła. Gdy dowiedziałam się, że tematem Dni będą błogosławieństwa, pomyślałam, że to jest jasne. Jan Paweł II chce mieć Pier Giorgio w Krakowie przy sobie na ŚDM jako pomocnika w ewangelizacji. Przecież to on go nazwał człowiekiem ośmiu błogosławieństw. Poza tym Pier Giorgio jest jedynym świętym, któremu przypisano takie określenie. To nie przypadek, że błogosławieństwa są tematem właśnie w Krakowie.
Karol Wojtyła mówił do młodzieży akademickiej w 1977 r., gdy otworzył wystawę u ojców dominikanów w Krakowie: „Popatrzcie jak wygląda człowiek ośmiu błogosławieństw, który nosił w sobie radość ewangelii”.
I dalej jeszcze powiedział: „(…) Pier Giorgio Frassati może być śmiało uważany – chociaż jeszcze nie wyniesiony na ołtarze – za patrona, za duchowego przewodnika młodzieży akademickiej… Zmarł bardzo młodo: często tak umierają święci”. Przecież to już wtedy beatyfikował Pier Giorgio, który nie był wówczas nawet Sługą Bożym, bo jego proces został wstrzymany w 1941 roku. To dopiero w 1978 r., krótko przed swoją śmiercią, Paweł VI podpisał wznowienie procesu.
Pamiętam, że gdy rok później w Turynie miała się odbyć wystawa poświęcona Pier Giorgio, organizatorzy poprosili mnie o jakieś przesłanie. Powiedziałam, że jest taki kardynał z Krakowa, który mówił o Frassatim: „Pier Giorgio. L’uomo delle Otto beatitudini. Pier Giorgio, człowiek ośmiu błogosławieństw”. To był sierpień 1978 r. Gdy Wojtyła został wybrany na papieża, to było to dla mnie coś niesamowitego. I on zaraz zaczął mówić o Pier Giorgio. Rok po wyborze pojechał do Turynu. W pewnym momencie powiedział do młodzieży: „powiem wam o dwóch osobach: o Bosco i Frassatim”. O mało z krzesła nie spadłam z wrażenia przed telewizorem. Jan Bosco był już błogosławiony. W 1984 roku odbywał się w Rzymie światowy zjazd sportowców, ktoś zadzwonił do mamy, radził przyjść na stadion. Okazało się, że papież zakończył tam swoją mowę cytując słowa Pier Giorgio: „Bądźcie, tak jak on nosicielami pokoju we wszystkich zakątkach świata”. Często mówił o Pier Giorgio. Myślę, że rozumiał go do głębi i z przekonaniem dawał go za przykład.
Uderzające jest też podobieństwo między nimi. Obaj wysportowani, weseli, czarujący, kochający górskie wędrówki. Obaj z darem słuchania innych.
Obaj mieli te same pasje: pasję do Pana Boga i pasję do gór, specjalną czcią otaczali Matkę Bożą. Obaj byli bardzo przystojnymi i bardzo silnymi mężczyznami. Ich sposoby ewangelizacji też były bardzo podobne. Sam Jan Paweł II to potwierdził, gdy przyjechał do Pollone na nasz rodzinny grób w 1989 r., by pomodlić się do Piera Giorgia. Wtedy przyznał: „Także i ja w młodości doznałem dobroczynnego wpływu jego przykładu i jako uczeń byłem pod wrażeniem mocy jego chrześcijańskiego świadectwa”.
No i różaniec… Pier Giorgio zawsze nosił różaniec w kieszeni. Kiedyś wychodził z kościoła, jeszcze miał w ręku różaniec. Spotkał kolegę, a ten pyta: „Co, stałeś się bigotem? – Nie, zostałem chrześcijaninem” – odpowiedział.
W latach 70. kult świętych nie był żywy. To Jan Paweł II to zmienił. O Pierze Giorgiu od początku mówił jak o świętym. Świętymi zaczęli zostawać świeccy. Czy Pier Giorgio zastanawiał się nad pójściem do seminarium?
Nie ma żadnych świadectw na ten temat. Gdy był w Niemczech, we Fryburgu, mieszkał u rodziny Rahnerów, rodziców Karla i Hugona, aby ćwiczyć język. Pani Rahner widziała, że Pier Giorgio dużo się modli. Na jej pytanie, czy nie myśli o tym, by zostać księdzem odpowiedział, że gdyby żył w Niemczech może tak, ale we Włoszech będzie bliższy ludziom jako świecki. Poszedł na politechnikę, na studia ze specjalnością górniczą (mineralogię, to była jego pasja, z gór wracał zawsze z torbami kamieni), chciał pracować z górnikami, to była najcięższa praca robotnicza. Co do Niemców… Bardzo ich cenił, często tam jeździł. Zaraz po I wojnie światowej poziom przedstawicieli ruchów katolickich w Niemczech był bardziej pogłębiony niż we Włoszech. Bardzo się z nimi związał. Piera Giorgia cechowało żywe poczucie wspólnoty i współdziałania z katolikami z innych krajów. Gdy w 1923 roku Francja zajęła Zagłębie Ruhry, Pier Giorgio był oburzony i napisał list do studentów z Bonn: „(… ) Ślemy wam, my, włoscy studenci katoliccy wyraz naszej braterskiej miłości!”. List został opublikowany pod znamiennym tytułem „Świadomość świata się budzi” w jednej z najważniejszych niemieckich gazet „Deutche Reichszeitung”. Tą „świadomością świata” był młody student z Turynu.
Co o jego działalności myślała rodzina? Ojciec – Alfred Frassati był założycielem i redaktorem naczelnym wydawanej w Turynie „La Stampy”, a także senatorem – miał na pewno jakieś oczekiwania i plan kariery dla syna.
Na pewno nie było między nimi dialogu. Krótko przed zdobyciem przez jego syna tytułu inżyniera, ojciec zapytał go, nie osobiście, ale przez swojego kolegę, czy nie zgodziłby się pracować w administracji „La Stampy”. Dla niego to była tragedia, ale rodzice przeżywali trudne chwile; ojciec dążył do separacji. Pier Giorgio był gotów zrobić cokolwiek, aby do tego nie doszło. Dla niego rodzina była bardzo ważna. To liczenie pieniędzy w administracji musiało mu się wydawać straszne, ale się zgodził. Jestem przekonana, że miał nadzieję, że to pomoże w zatrzymaniu ojca w domu. W tych samych dniach napisał do kolegi, który go pytał, jakie ma plany po zakończeniu studiów: „Chciałbym w przyszłości, w stanie co Bóg da, głosić te jedyne prawdy”. Bóg mu dał najszerszy horyzont działania, bo Pier Giorgio zmarł po dwóch miesiącach, a rodzice po jego śmierci się nie rozstali. Tytuł inżyniera dostał od Politechniki Turyńskiej pośmiertnie, w rocznicę stulecia swoich narodzin.
Paweł VI powiedział: Pier Giorgio pokazał, że można być nowoczesnym i można być chrześcijaninem. Jak dziś przekazać sens tych słów?
Najlepszym przekazem tych słów jest życie Piera Giorgia. Młodzież dzisiejsza to świetnie rozumie i wie, że z nim może się utożsamiać. Wie, że idąc za jego przykładem może przekształcić swoje życie w „cudowną przygodę”. Tak Jan Paweł II określił życie Pier Giorgio!
Santo subito?
Niekoniecznie. Do kanonizacji musi być uznany jeden cud. Są badane teraz dwa uzdrowienia przez wstawiennictwo Pier Giorgio, ale gdy proces dotyczy osoby świeckiej, to wszystko jest bardzo spowolnione. Niektórzy chcieliby złożyć prośbę o kanonizację bez cudu. Możliwa jest ona, gdy błogosławiony jest czczony w szerokim świecie, a nie tylko w swojej diecezji. Ale ja myślę, że wolałabym uznanie cudu, nawet jeżeli to dłużej potrwa. Pier Giorgio jest rzeczywiście czczony na wszystkich kontynentach. Mnie zadziwia fakt, jak bardzo jest znany w Stanach Zjednoczonych. Podobno nie ma tam seminarium, w którym nie byłaby obecna jego postać; są mu dedykowane piętra, młodzi księża biorą go sobie za towarzysza ich drogi. Konferencja Episkopatu Stanów Zjednoczonych uczyniła go, razem ze św. Janem Pawłem, jednym z patronów ich lokalnych dni młodzieży. Wiele zakonnic obiera imię Frassati, a zakonnicy Pier Giorgio. W Argentynie, jeden z najtrudniejszych na świecie szczytów do zdobycia, nazywa się Cerro Pier Giorgio. No i nawet w Polsce są już dwa kościoły jego imienia: parafia w Lublinie i parafia wojskowa w Lublińcu, a także klasztor dominikański w Łodzi. Misjonarze Polscy wybudowali parafię jemu dedykowaną w Kiabakari w Tanzanii. W Australii powstało wiele inicjatyw pod jego patronatem. To jest tylko kilka przykładów! Jako błogosławiony powinien być czczony zatem tylko w diecezji turyńskiej, ale jak widać sami papieże są przekonani o świętości Pier Giorgio i skuteczności jego przykładu. Jan Paweł II mianował go patronem dni młodzieży i wielokrotnie dawał jako przykład do naśladowania dla młodych podczas ŚDM, porównując go do wielkich świętych, takich jak św. Franciszek i Don Bosco. Benedykt pozwolił jechać jego relikwiom na Dni Młodzieży aż do Australii, natomiast papież Franciszek podawał go za przykład przez trzy lata na wszystkie dni młodzieży, w tym w orędziu na ŚDM w Krakowie.
Pier Giorgio Frassati urodził się w Turynie w 1901 r. w zamożnej rodzinie. Ojciec, Alfred Frassati był założycielem i redaktorem naczelnym „La Stampy”, senatorem, ambasadorem w Berlinie. Matka Adelajda była malarką. Miał młodszą o rok siostrę Lucianę. Pierre Giorgio, wysportowany i przystojny młodzieniec, kochał górskie wspinaczki. Już od wczesnego wieku wyróżniał się szczególną wrażliwością wobec potrzebujących. W 1919 rozpoczął studia na Politechnice Turyńskiej ze specjalnością górniczą. W czasie studiów w latach 1920-21 jeździł do Niemiec, gdzie m.in. poznał jednego z najwybitniejszych późniejszych teologów katolickich, młodego Karla Rahnera, a także duszpasterza i działacza społecznego nazwanego „Apostołem Berlina”, ks. Karla Sonnenscheina. Należał do kilku katolickich organizacji, m.in. Pax Romana, Akcji Katolickiej, Uniwersyteckiej Federacji Katolików Włoskich, a także do włoskiej Partii Ludowej, która opierała się na zasadach Encykliki Rerum Novarum. W 1922 został tercjarzem dominikańskim. Członkostwo w Konferencji św. Wincentego było jednak dla niego wyjątkowym zadaniem. Większą część swego wolnego czasu poświęcał odwiedzaniu chorych i potrzebujących, którym oddawał całego siebie. W 1924 r. wraz z kolegami założył „Towarzystwo Ciemnych Typów”. Zmarł 4 lipca 1925 w wieku 24 lat na chorobę Heinego Medina, którą mógł zarazić się tylko od chorych, którymi się opiekował. W 1932 r. rozpoczęto proces beatyfikacyjny. Ostatnim etapem procesu apostolskiego było otwarcie w 1981 r. trumny Pier Giorgia. Świadków wydarzenia zaskoczył zarówno uśmiech na twarzy, jak i jego nie zmieniony wygląd. 20 maja 1990 r. Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym. Jego ciało przeniesiono z grobu rodzinnego w Pollone do katedry w Turynie. Kardynał Gianbattista Montini, późniejszy błogosławiony Paweł VI, podkreślał, że Frassati odpowiada swoim życiem na pytanie stawiane przez młodzież: „Jak być człowiekiem nowoczesnym i równocześnie być chrześcijaninem?”. Relikwie Pier Giorgia Frassatiego będą wystawione podczas Światowych Dni Młodzieży w Bazylice Dominikanów Świętej Trójcy w Krakowie przy ul. Stolarskiej 12. Wcześniej będą obecne również w kilku miastach Polski: w Rybniku, Wrocławiu, Szczecinie, Poznaniu, Warszawie, Lublinie, Tarnobrzegu, Jarosławiu i Rzeszowie.