W książce „Spod zamarzniętych powiek” Bielecki nie ucieka od trudnego tematu wyprawy na Broad Peak, w której zginęli Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Podobno jeden z najwybitniejszych na świecie himalaistów George Mallory zapytany, dlaczego zdobywa kolejne szczyty, miał udzielić dość nonszalanckiej odpowiedzi: „Bo są”. Później powtarzało ją wielu wspinaczy, ale mnie ona nigdy nie satysfakcjonowała.
Dlatego czytając relacje z kolejnych wypraw na ośmiotysięczniki, zawsze wracam do tego pytania. Po co, i to wielokrotnie, podejmować śmiertelne ryzyko, igrać z losem? Od odpowiedzi nie ucieka Adam Bielecki w swojej autobiograficznej książce, napisanej wraz z dziennikarzem Dominikiem Szczepańskim – „Spod zamarzniętych powiek”. Ale od początku.
Byle nie górnik
Droga Bieleckiego w Himalaje wcale nie była oczywista. Buntowniczemu nastolatkowi z Tychów nudziło się w szkole. Od ojca usłyszał, że może zostać w życiu, kim chce, byleby nie górnikiem. Chłopak najwyraźniej wziął to sobie mocno do serca.
Górską pasją zaraził się od dziadka, entuzjasty geografii i przyrody. Dziadek miał grupę inwalidzką i jeździł pociągami za darmo, jeśli towarzyszył mu opiekun, więc młody Adam podróżował razem w nim. W pociągach przegadał z dziadkiem dziesiątki godzin i przerzucił kilogramy książek. Wiele o górach. I już wiedział, kim zostanie. Ale nie było łatwo.
Kiedy chciał dołączyć do Klubu Wysokogórskiego w Katowicach usłyszał, że jest za młody. Próba zapisania się na kurs skałkowy w Tatrach skończyła się podobnie. Chłopak nie odpuszczał. Na rodzicach wymusił pozwolenie, i tak się zaczęło.
Droga na najwyższe szczyty wiedzie przez Tatry, później Alpy oraz Pamir i Tien-Szan. Bielecki ją przechodzi. Oprócz wyczynowych wejść zaczyna wyjeżdżać na wyprawy partnerskie – za pieniądze wprowadza klientów na Elbrus (za co później zostanie skrytykowany przez ortodoksyjną część środowiska wspinaczkowego). Komercyjne wyjazdy umożliwiają jednak pozyskanie funduszy na ekspedycje.
Lekcja pokory
W 2011 roku Bielecki ma dwadzieścia osiem lat, wejścia m.in. na Pik Pobiedy, Pik Lenina i Chan Tegri. I nie może wysiedzieć w miejscu. Kiedy dowiaduje się, że Artur Hajzer tworzy program Polski Himalaizm Zimowy, bez zastanowienia wysyła do niego maila. Jednak jego wyniki „nie powalają” legendarnego himalaisty. Bielecki nie daje za wygraną. Robi kolejne przejścia, mordercze treningi, bierze udział m.in. w Biegu Rzeźnika i dostaje swoją szansę.
W końcu zdobywa pierwszy ośmiotysięcznik – Makalu – ale smak sukcesu miesza się z goryczą porażki. Wyprawa o mały włos nie skończyła się tragedią, dwóch jej uczestników poważnie ucierpiało. Na Hajzera spadła fala krytyki. Monika Rogozińska opublikowała głośny tekst „Narodowy program narażania młodych”. Bieleckiemu też się dostało, bo rozdzielił się z partnerem, który miał poważne problemy podczas zejścia.
Czytaj także:
Kobieta na Nanga Parbat. Rozmowa z Moniką Rogozińską
Ten zarzut zresztą powróci podczas kolejnej wyprawy, w której bierze udział Bielecki. Wyprawy, która położy się cieniem nie tylko na samym bohaterze, ale całym środowisku alpinistycznym w Polsce, czyli udanej, ale tragicznie zakończonej ekspedycji na Broad Peak w 2013 roku, podczas której zginęli Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski.
Góry obnażają
Bielecki nie ucieka od tego trudnego tematu. I to jest właściwie najciekawsza część książki, bo choć media przez długie tygodnie mieliły temat Broad Peak, a następnie zajmowały się szukaniem winnych tragedii, a także ferowaniem wyroków (często na wyrost), to sami jej uczestnicy – zwłaszcza duet Bielecki-Małek – poza kilkoma wywiadami prasowymi długo nie zabierali głosu.
Raport, jaki kilka miesięcy po tragicznej wyprawie opublikował Polski Związek Alpinizmu, był dla Bieleckiego miażdżący. Pod jego adresem sformułowano najcięższe zarzuty (pozostawienie partnera i szybkie zejście do bazy, podczas gdy – według zespołu – powinien był podjąć próbę ratowania kolegów). Zasugerowano też, że Bieleckiego nie powinno się więcej zabierać na wyprawy.
„Góry obnażają. Zdzierają z ludzi maski. W momencie, kiedy jesteś głodny i walczysz o życie, na wierzch wychodzi to, co masz w środku. Nie ukryjesz się. Broad Peak pokazał mi, jaka może być cena ambicji. Wszyscy chcieliśmy wejść na szczyt i każdy z nas za to zapłacił” – komentuje Bielecki.
Powroty
Po tej wyprawie Bielecki, jak sam przyznaje, długo miał „alergię na zimno”. Musiał przeżyć żałobę, poukładać sobie to wszystko. Ale środowisko wspinaczkowe nie odwróciło się od niego, wręcz przeciwnie – pojawiały się kolejne propozycje, i to od światowych sław himalaizmu, jak Denis Urubko.
W chwili, kiedy to piszę, trwa wyprawa na Annapurnę, w której uczestniczy nasz bohater.
Na profilu na Facebooku śledzę losy tej ekspedycji. I w sercu mu kibicuję. Bo chociaż do tej pory podchodziłam z dość dużą rezerwą, słysząc nazwisko Bielecki, książka pozwoliła mi spojrzeć na niego samego, a także jego decyzje, z innej perspektywy. Może nie ze wszystkim się zgadzam, nie wszystko rozumiem, ale znam argumenty drugiej strony, a to przecież niezbędne, by formułować opinie.
„Ludzie mówią, że my, wspinacze, nie szanujemy życia i podchodzimy do niego lekkomyślnie. Sądzę, że jest odwrotnie (…). Jeśli od dwunastu godzin chce ci się pić, to jak bardzo docenisz łyk zimnej wody? Albo piwo? Po całym dniu wspinaczki najgorszy cienkusz smakuje jak ambrozja (…). Jeśli nie zobaczysz, jak życie jest kruche, jeśli nie doświadczysz sytuacji granicznej, to go nie docenisz. Spotkanie ze śmiercią sprawia, że jeszcze bardziej kochasz życie” – pisze Bielecki.
„Prawdziwym sensem życia nie są ośmiotysięczniki, tylko to, co czeka mnie, kiedy z nich wracam” – dodaje za chwilę.
Dobrego powrotu z Annapurny!
*Adam Bielecki, Dominik Szczepański, “Spod zamarzniętych powiek”, Wydawnictwo Agora 2017
Czytaj także:
W górach słychać głos Boga