separateurCreated with Sketch.

Zbigniew Wodecki. Uczył nas piękniej żyć…

Marta Mastyło - 22.05.17

Posmutniał Kraków, Zbyszku, posmutniał nasz świat od Chałup po Tatry, a tak chciałoby się jeszcze z Tobą oglądać świat, zaczynając jak zwykle od Bacha.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Czardasz roztańczony dźwiękiem skrzypiec już nigdy nie uniesie tysięcy serc na widowniach koncertowych sal czy plenerowych estrad? Już nigdy nie opowiesz nam o pięknej Izoldzie głosem, który dwie i pół oktawy ogarniał tak lekko, a zarazem porywająco? I nigdy w przerwach koncertowych nie będziesz nas bawił swoim humorem, błyskotliwością, tą cudowną autoironią i tym ciepłem, które sprawiało, że z Tobą uwielbialiśmy być?

Muzyką przesiąknięty, absolutnie w niej rozkochany. Zbigniew Wodecki muzyką naznaczony został zanim przyszedł na świat. Ojciec był muzykiem w Filharmonii Krakowskiej dokąd zabierał często małego Zbyszka, gdy ten już wystarczająco nasłuchał się w domu siostry ćwiczącej na wiolonczeli, czy też wyśpiewującej operetkowe arie.

Szybko okazało się, że jest niezwykle utalentowany, choć nie spotykał się w młodzieńczych latach, z wyrazami podziwu ze strony swoich profesorów. Nie ominęło go nawet wyrzucenie ze szkoły muzycznej. Edukację miał więc utrudnioną, ale trudności przecież nigdy nie omijały geniuszy.

Historia polskiej muzyki rozrywkowej

Zbigniew Wodecki, 1999 rok, fot. EAST NEWS

Zdolności wokalne miał wrodzone i zawsze mniej je doceniał od pracy w orkiestrze symfonicznej czy w zespołach kameralnych. To one według niego określały jego pozycję, bo to trzeba było prawdziwie wypracować i wyćwiczyć.

Wprawdzie zwykł mówić z właściwym sobie dystansem do tego co robi, że zdolni ćwiczyć nie muszą, a niezdolni nie powinni, ale wbrew swoim słowom codziennie grał na skrzypcach i na trąbce, bo zawsze był niesamowicie pracowity i ambitny. Dla określenia „pracoholik” był encyklopedycznym przykładem, co szybko procentowało zagarnianiem go przez dyrygentów do swoich orkiestr.

Przez pewien czas ta sama filharmonia, w której bawił się jako mały chłopiec i gdzie godzinami wsłuchiwał się w próby muzyków, stała się jego domem, gdy został etatowym skrzypkiem Krakowskiej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia i Telewizji.

Zbigniew Wodecki, fot. REPORTER

Kusił go jednak ze skutkiem wiadomym świat rozrywki, do którego wtargnął z całą swoją entuzjastyczną mocą przechodząc przez zespół Anawa Marka Grechuty, Piwnicę pod Baranami i zespół Ewy Demarczyk. Zaśpiewać potrafił wszystko, od „Pszczółki Mai” po trudne partie z oratoriów Włodzimierza Korcza i Jana Kantego Pawluśkiewicza.

Ciepły, uroczy, pokorny wobec świata, sztuki i ludzi. Kochający swoją publiczność i szanujący ją jak mało kto. Ileż to razy, gdy zdarzyło się wspólnie przejść ulicami Krakowa droga dłużyła się w nieskończoność, bo Zbigniew Wodecki nigdy nie odmówił proszony o autograf czy wspólne zdjęcie. W sekundę łapał wspaniały kontakt z każdym bez względu na wiek, płeć czy przekonania.

Zawsze był w drodze. Od Przemyśla po Szczecin, od koncertu na przykład nad jeziorem Wdzydze na Kaszubach z nieogarniętymi tłumami fanów i fanek, po Lublin, gdzie już następnego dnia dawał na estradzie z siebie wszystko, całego siebie. Sam przemierzał setki kilometrów z koncertu na koncert. Z jaką prędkością lepiej nie wspominać-drogówka wie to najlepiej! Po mieście też bywało, że szarżował. Lubił cytować pewnego motorniczego krakowskiego tramwaju, który po lekkiej kolizji z samochodem Zbigniewa wypadł z pojazdu trzymając się za głowę i mówiąc: „Panie Wodecki, a koledzy mnie tak przestrzegali, żebym na pana uważał”.

en_01239825_0010

Zbigniew Wodecki, fot. EAST NEWS

Tłumaczył później artysta znajomym, że na taką ilość kilometrów jaką zwykł przemierzać, to nie liczący się w sumie przypadek. Był tak zapracowany, że zdarzyło mu się przez przypadek odwołać własny koncert. Zadzwonił do niego menadżer, żeby potwierdzić termin, a Zbigniew spoglądając do swojego zapełnionego koncertami notesu powiedział, że tego dnia jest już zajęty. Jakież było jego zdziwienie, gdy przed tym właśnie koncertem zadzwonił do owego menadżera, by omówić szczegóły, a ten mówi „Panie Zbigniewie, ale przecież dzwoniłem do pana i usłyszałem, że pan wtedy jest zajęty!”. I tak też więc bywało.

A jakim świetnym był konferansjerem podczas swoich koncertów! Godzinami nie schodził ze sceny – grał, śpiewał, prowadził sam cały wieczór z fantazją, wirtuozerią i tym cudownym uśmiechem, którym zarażał.

en_01213474_0600

Zbigniew Wodecki, 40 lecie pracy artystycznej, fot. EAST NEWS

Lubił też bywać aktorem. Swoje doświadczenie sceniczne przenosił na deski teatru. W Warszawie był oklaskiwany m.in. w „Żołnierzu królowej Madagaskaru”, w krakowskim Teatrze Scena Stu zagrał tytułową rolę w „Sonacie Belzebuba” występując w kilkudziesięciu niezapomnianych spektaklach.

Kochał swoje dzieci, uwielbiał wnuki, którym pozwalał wchodzić sobie na głowę, jak na zakochanego dziadka przystało. Nie miał czasu, dla nich znajdował, choćby w biegu. Tyle jeszcze chciał dla nich i z nimi zrobić. Zagrać z wnuczką na skrzypcach, bo przecież trudno się dziwić, że i najmłodsze pokolenie musiało wchłonąć klimat, jaki roztaczał wokół siebie ich dziadek.

Smutno Zbyszku bez Ciebie, smutny Twój ukochany Kraków, który stracił dużo ze swojego kolorytu. Szybko żyłeś i nazbyt szybko nas zostawiłeś. Ale nad Krakowem, tak jak w nas, dźwięk skrzypiec, trąbki, Twojego głosu będą brzmieć pięknem, które nam ofiarowałeś.