Czy to na pewno bezpieczne, kiedy szczęście i zadowolenie zaczynamy uzależniać od mało prawdopodobnej wygranej lub kiedy tracimy motywację do działania, bo szansę na poprawę życia widzimy w ślepym zrządzeniu losu?
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Prowadzę lekcję języka obcego w jednej ze stołecznych korporacji. Dyskutujemy o Włochach, którzy tak lubią zdrapki, że jeszcze do niedawna każdy z nich kupował przynajmniej jedną do porannej kawy. Pytam uczniów o ich stosunek do loterii. Pięć osób na pięć przyznaje, że grywa w lotto. Troje mówi, że dość często.
Jedna z kursantek robi to podobno tylko, kiedy kumulacja jest największa.
– Dlaczego? – pytam. – Przecież według zasad prawdopodobieństwa, wtedy trudniej jest wygrać.
– No tak – odpowiada ona. – Ale możliwość wygrania w lotto w o g ó l e jest tak mała, że wolę z niej skorzystać, kiedy kwota jest największa.
Wszystkich nas wybitnie bawi ta logika. Wszystko albo nic – po co się rozdrabniać, skoro wygrana i tak leży w rękach losu.
Według danych Totalizatora Sportowego w lotto gra co drugi Polak, ale każdy z nich wydaje rocznie na kupony średnio 60 zł. Wpłacana jednak rokrocznie kwota 3,5 mld złotych bez problemu pokrywa wygrane, które tylko w latach 2012-2013 wyniosły w sumie 1,7 mld.
Pewien bloger, autor strony www.racjonalista.pl, znany z tego, że za pomocą liczb bezlitośnie rozprawia się z ludzkimi emocjami, wyliczył, że prawdopodobieństwo wygrania „szóstki” według schematu Bernoulliego, wynosi 1 do 87,398,850. A skoro tak, to regularne opłacanie Totalizatora to nic innego jak dobrowolny „podatek od nadziei”.
Ale czy w graniu w Lotto nie chodzi właśnie o słynną filozofię „wszystko albo nic” mojej kursantki? Zawsze może się przecież okazać, że będę tym jednym wygranym z ponad 87 milionów grających – nigdy nie wiadomo, na kogo trafi.
Jeśli po jakimś czasie grania zrezygnuję, może być jeszcze gorzej: co, jeżeli danego dnia nie zagram, a pojawią się moje liczby? Mam żałować do końca życia, bo tego jednego dnia zabrakło mi nadziei?
Ta nadzieja, która skłania użytkowników Totalizatora Sportowego do kupowania kolejnych kuponów, jest dla niektórych bezcenna i pochłania miliony. Kiedy się gra, można pomarzyć, że życie zmieni się w trakcie zaledwie jednego wieczoru. A trudno marzyć, jeżeli nic się nie robi, żeby to marzenie spełnić.
I mimo że na rzucaniu gry w lotto można zarobić mniej więcej tak samo jak na rzucaniu palenia, taka alternatywa nie przekonuje wielu. Co z tego, że odkładając na przykład po 120 zł miesięcznie, za 20 lat będę mieć 50 tysięcy, skoro 20 lat to trochę długo, żeby czekać na zarobek, a grając, w każdej chwili mogę zyskać jakieś 50 razy więcej?
W tym tekście nie chcę nikogo potępiać ani zniechęcać do grania. Sama czasem, mijając sklepy kolporterów ulegam pokusie myślenia: „A może by tak spróbować? Nie stracę wiele, a wiele mogę zyskać”.
Wiem jednak – i przed tym właśnie chcę przestrzec – że takie myślenie to niemal zawsze ucieczka od realnych problemów. Coś w moim życiu dzieje się źle (niekoniecznie na tle finansowym), a ja zamiast rozpracować mój problem od podstaw, oddaję się marzeniom, jak świetnie by mi się żyło, gdybym była bogata.
Przeżywam więc ten chwilowy emocjonalny wzlot, który wkrótce kończy się zawodem, a ja wtedy orientuję się, że przez cały ten czas – od zakupu kuponu do teraz – nie zrobiłam niczego, co mogłoby realnie rozwiązać mój problem – i kończę w jeszcze większym dołku.
Z perspektywy widzę, jak bardzo niezdrowo te jednorazowe wyskoki wpędzają mnie w pułapkę materializmu. Jasne, człowiek – również chrześcijanin – potrzebuje pieniędzy. Ale robi się niebezpiecznie, kiedy szczęście i zadowolenie nagle zaczynamy uzależniać od mało prawdopodobnej wygranej (a proszę mi wierzyć, takie uczucie przychodzi prędzej niż później), i kiedy tracimy motywację do działania, bo szansę na poprawę życia widzimy w ślepym zrządzeniu losu.
Ukojenie w momentach takich zachcianek zazwyczaj przychodzi z modlitwą. Przychodzi nie tylko w postaci mobilizacji do działań, ale i pokory (żeby nie chcieć żyć ponad stan), zaufania (że mam tyle, ile w danym momencie mieć powinnam i nikt „na górze” nie pozwoli mi zginąć) oraz wdzięczności, która z kolei przynosi troskę o innych, którzy mają mniej niż ja.
Zatem wesoła zabawa w zakup kuponu niezobowiązująco, raz na jakiś czas – czemu nie. Płacenie podatku od nadziei i brak działania – już niekoniecznie.