Czas w relacji jest potrzebny. Malując ikonę przez wiele godzin, jestem tu i teraz z Bogiem. A On ma wtedy ten czas, by kształtować mnie coraz bardziej na swój obraz i podobieństwo.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Piękno zbawi świat
Jakiś czas temu znajomy protestant zapytał mnie, dlaczego to robię. Odpowiedziałam, że właściwie nie wiem. Coś mnie po prostu przyciąga. Zaczęło się 13 lat temu – kilka miesięcy zajęć z akademickiego rysunku i malarstwa, pierwsze szkice ikony i gruntowanie deski, a następnie… ucieczka. Z warsztatów, z wykładów i jeszcze z czegoś…
Czytaj także:
Jak modlić się w domu przed ikoną? To otwarte okno, które przyzywa Bożej obecności
Deskę zachowałam. Przeprowadzałam się tyle razy, a dla niej zawsze znalazłam miejsce i troskę o bezpieczny transport. Głęboko w środku wiedziałam, że wrócę.
Minęło 10 lat. Niektóre z moich koleżanek zostały nauczycielkami, wiele się zmieniło. Ale przede wszystkim zmiany zaszły we mnie – zapragnęłam być gotowa. Gotowa, ale właściwie na co? Na malowanie? Przecież człowiek jest na to gotowy od pierwszych miesięcy życia. Dziecko jeszcze nie potrafi śliny utrzymać w buzi, ale jak dostanie pędzel z farbą do ręki, to jakoś wie, co z nim robić.
Cóż, stałam się gotowa na coś poważnego, na głębszy etap relacji. Bo właśnie tym dla mnie jest wiara – relacją z Bogiem. Łacińskie słowa pomagają mi to wyjaśnić: relegere – ponownie wybierać, przestrzegać; religare – ponownie związywać lub reeligere – ponownie obierać.
Tak jak uciekłam kiedyś z tej więzi, tak teraz zapragnęłam ją umocnić. Być bliżej. Odczytałam w sobie tę daną mi predyspozycję do tworzenia piękna. Usłyszałam pragnienie służenia Bogu objawiającemu się i mówiącemu do nas w tym, co piękne. Bo przecież „piękno zbawi świat” („Idiota”, Fiodor Dostojewski).
Ikona Archanioła Gabriela
I jakkolwiek pięknie to brzmi, było oczywiście i takie. Ale było też trudne. Jak w każdej bliskiej relacji mogłam w czasie tych 3 lat warsztatów poznać siebie. Wady charakteru wybujały jak kaktusy na pustyni. Niecierpliwość i co tu kryć, pycha w pierwszym szeregu – że nie takie pociągnięcia pędzla, że niewystarczająco pięknie, że za wolno idą postępy. Trudność z wysłuchaniem korekty. Porównywanie się z innymi.
Sceny żywcem wzięte z Księgi Rodzaju – być jak Bóg, być najlepszym, być perfekcyjnym. Ratunkiem były głosy instruktorów: „Trzeba pozwolić się poprowadzić. Uwierzyć, że to Ktoś Większy kieruje twoją ręką…”.
To mi się najbardziej podoba w malowaniu ikon. Że robimy to razem. I ja, i Duch Święty. W jakiś tajemniczy sposób Duch Boży, moja dusza i ciało jednoczą się w pracy, by powstał wizerunek. Nie do podziwiania, ale do wchodzenia w inny wymiar rzeczywistości. Do wchodzenia w wymiar duchowy. Do wchodzenia poza czas.
Czas w relacji jest potrzebny. Malując ikonę przez wiele godzin, jestem tu i teraz z Bogiem. A On ma wtedy ten czas, by kształtować mnie coraz bardziej na swój obraz i podobieństwo.
I co On ze mną wyrabia… Gdy zaczynałam pracę nad ikoną Archanioła Gabriela, twardo obstawałam za tym, że odbiję ten wizerunek z gotowego szablonu, bo nie jestem w stanie namalować go własną ręką. „Trochę wiary w siebie, Magda, zostaw ten szablon” – usłyszałam w pracowni.
Był to jeden z wielu momentów, w których czułam wdzięczność za to, że nie idę tą drogą sama, nie wiadomo właściwie dokąd, oglądając tutoriale na YouTubie, ale że ktoś – czasem bardziej, czasem mniej subtelnie, ale jednak – naprowadzał mnie we właściwą stronę.
Czytaj także:
Wizerunek Pani Jasnogórskiej jest tak bardzo „swój”, że czujemy się przy nim jak w domu. Poznaj symbolikę ikony
Popłakałam się
I gdy skończyłam pracę nad ikoną Gabriela, po chwili patrzenia na nią, popłakałam się. Zobaczyłam, że Bóg chce spełniać moje marzenia. Że On dla mnie zrobi wszystko. Zobaczyłam to, jak mi pomagał przez te 3 lata przebrnąć przez moje blokady, bunty, strach i niewiarę. Zobaczyłam owoce tego powierzenia się Mu i zaufania.
To było tak niewiele – droga do klasztoru dominikanów na warszawskim Służewie dwa razy w tygodniu, mała deska, pigmentu tylko tyle, że w sumie zmieściłby się na 3 łyżkach do zupy, krople kurzego żółtka z winem i wodą oraz kilka małych wiewiórczych pędzelków…
Gdy wracam do domu, czuję, że ktoś tu jest. Bo na ścianie wisi ikona – Chrystus Pantokrator, czyli Władca i Sędzia Wszechświata. Czasami zachodzę w głowę, jak to w ogóle mogło być, że jej kiedyś nie było. Czasem po modlitwie całuję ją albo dotykam dłonią.
Nie jest to moja miłość czy chwała dla deski i warstw malarskich, tak jak nie całuje się papieru fotograficznego z miłości do niego, ale do kogoś, kto na nim widnieje. Jestem człowiekiem i oprócz duchowych doświadczeń potrzebuję też czasem po ludzku, cieleśnie, to co czuję, wyrazić.
Czy ja ikonę piszę, czy ją maluję? Tak, maluję i tak – piszę. Malując, zapisuję w niej treści z historii Zbawienia. Zapisuję w kolorze, geometrii, rytmie. Zapisując – uczę się i poznaję tę historię. Że dążenie do rozświetlenia ikony, czy to poprzez temperę czy warstwę złota mówi o Bogu, który jest Światłością. I gdy ogarnia mnie jakiś mój życiowy mrok, patrzę na twarz Chrystusa wychodzącą z cienia i znowu wiem, że światłość w ciemności świeci, a ciemność jej nie ogarnęła (por. J 1,5).
Ostatnio przy okazji wystawy rozmawiałam z kilkoma osobami, które zachwycały się pracami powstałymi na warsztatach pisania ikon. Zachęcałam je do spróbowania. „Nie, no co ty, ja nie mam talentu!”. Można by utworzyć mały chór z głosów tych osób, bo właściwie wszystkie odpowiadały podobnie. Ale czy to jest kwestia talentu?
Pytanie, czy pozwolisz rozbłysnąć temu światłu, które w tobie płonie, gdy patrzysz na ikonę?
Czytaj także:
Tajemnice obrazu Matki Bożej z Guadalupe. Prof. Treppa: naukowo nie da się tego wyjaśnić