Małżeństwo, jeśli idzie razem w trudnościach, z każdej największej walki wychodzi silniejsze. Zobaczcie sami.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
To rozmowa o trudach rodzicielstwa, stracie nienarodzonych jeszcze dzieci, kryzysie w małżeństwie. Mimo trudnych tematów, niełatwych słów i wspomnień, to bardzo ciepły, wartościowy i dający nadzieję zapis miłości mężczyzny i kobiety. Małżeństwo, jeśli idzie razem w trudnościach, z każdej największej walki wychodzi silniejsze. Poznajcie Martę.
Marlena Bessman-Paliwoda: Od jak dawna jesteście razem?
Marta: Kiedy myślę, od kiedy jesteśmy razem to wydaje mi się, że od zawsze. W tym roku minie już 20 lat odkąd zaczęła się nasza wspólna przygoda bycia razem. Wspólnie minęła nam szkoła średnia, jedna studniówka, druga, nasze matury, egzamin na prawo jazdy. Potem trudny czas, gdy mąż odbywał służbę wojskową i nie mieliśmy jeszcze komórek, ale były listy. Studia i wreszcie po ośmiu latach w zimowy wieczór uklęknął przede mną, a latem spełniło się nasze marzenie, by wreszcie być ze sobą na zawsze. Wtedy jeszcze wszystko wydawało się takie proste.
Macie pięcioro dzieci. Troje z nich odeszło jeszcze przed porodem. Jak rodzicielstwo i doświadczenie utraty dzieci wpłynęło na Wasze małżeństwo?
Nie wiedziałam, że posiadanie dzieci to aż taka rewolucja w małżeństwie. My nasze rodzicielstwo rozpoczęliśmy niełatwo. Pierwsze i drugie nasze maleństwo odeszły przedwcześnie. Potem trudna ciąża zakończona porodem naszej córeczki w szóstym miesiącu, ważącej zaledwie 1 kg. Walka o jej życie, o jej zdrowie była dla nas czymś trudnym do opisania. Oboje oszaleliśmy na jej punkcie.
Czytaj także:
Spowiedź pomogła mi przetrwać kryzys małżeński
Wiedzieliśmy, że jest małym cudem i zrobimy wszystko, by była zdrowa, by się dobrze rozwijała. Gdy wspominam nas z tamtego czasu to byliśmy porządnie zakręceni. Oboje zmęczeni do granic możliwości i oboje upojeni szczęściem. Mimo trudności to był dobry czas, oboje się wspieraliśmy, oboje szliśmy tą samą drogą. Niedawno nasza córka skończyła 9 lat i ma się doskonale jak na tak skrajnego wcześniaka.
Zawsze marzyła nam się większa rodzina, więc gdy nasza córka podrosła poczęło się nasze czwarte maleństwo, jednak też jego serduszko biło zbyt krótko. To było trzecie maleństwo, które odeszło i choć mieliśmy już dziecko, ból nie był mniejszy, a strata mniej bolesna. Nigdy jednak nie odsunęły nas od siebie te doświadczenia. Mam wrażenie, że wręcz zacieśniły nas ze sobą, pozwoliły dostrzec, jak wielkim darem jest rodzicielstwo, obudziły w nas empatię dla innych rodziców po stracie lub par mających trudności w zostaniu rodzicem.
Nie wiem skąd wzięliśmy siły na kolejną walkę, ale gdy córeczka miała 4 latka znów żyliśmy nadzieją. Tym razem po 9 miesiącach, ważąc 4 razy więcej niż siostra, wbrew całej logice i radom lekarzy, przyszła na świat nasza druga córka. Ona dopiero wywołała nie lada rewolucję.
I wtedy pojawił się w Waszym małżeństwie kryzys…
Przez prawie 12 lat małżeństwa nie obyło się bez kłótni, obrażania, walki o swoje. Oboje mamy niełatwe charaktery, oboje czasem warczymy na siebie, czasem mamy ochotę się udusić.
Nas kryzys dopadł właśnie wtedy, gdy wydawać się mogło, że wszystko się spełniło. Mamy drugie zdrowe dziecko, powinniśmy się więc cieszyć? I cieszyliśmy się, owszem, ale nasza druga córka okazała się bardzo wymagającym dzieckiem. Płaczącym, nie dającym położyć się do wózka, uspokajającym się tylko przy piersi mamy, nie dającej się ukołysać nawet tacie, nie dającym praktycznie nic zrobić mamie. Starsza siostra też po pewnym czasie miała już dość, bo nagle straciła tyle uwagi rodziców.
Co dokładnie wywołało kryzys u Was?
Wydaje mi się, że tu też kłaniają się oczekiwania, że będzie fajnie, że będziemy chodzić na spacery z wózkiem, że dziecko będzie spało, to się pobawię ze starszym, że gdy mąż zabierze na spacer to sama odpocznę.
Frustracja rosła, bo… było zupełnie inaczej. Zmęczenie zaczynało dokuczać tak, że warczałam na męża. Mąż, z natury wielki pomocnik, chciał mnie wyręczyć, ale dziecko nie dawało, więc kapitulował, oddawał mi, uciekał w inne przydomowe obowiązki, ja płakałam, on nie umiał pomóc… Po pewnym czasie miałam wrażenie, że mówimy w dwóch różnych językach.
Czytaj także:
Dwoje w ciemnościach… Co robić, gdy związek przechodzi kryzys
Czuliśmy, że coś jest nie tak, ale nawet nie umieliśmy tego nazwać. Ja miałam wrażenie, że nie ma dla nas już ratunku, myślałam o terapii, ale nie miałam odwagi powiedzieć. Ukojenie przyszło samo, oboje wiedzieliśmy, że przecież nie wyobrażamy sobie bez siebie życia, że chcemy być razem. Mąż wtedy wyjechał na miesiąc za granicę, zostałam sama z dziećmi i wzięłam się w garść, tak po prostu, przewartościowałam swoje myśli.
Tęsknota za sobą dobrze nam zrobiła. Nie oznacza to wcale, że dziś we wszystkim się zgadzamy, ale myślę, że oboje wiemy gdzie stoi ta granica, której nie wolno przekroczyć. Najtrudniejsze sprawy oddaję też Najwyższemu, mi to bardzo pomaga.
W czym, według Ciebie, tkwi istota kryzysu małżeńskiego?
Dla mnie „kryzys w małżeństwie” oznacza brak zrozumienia się przez dłuższy czas i zamiast wychodzić z niego, brnie się do środka. Dlaczego? Nie wiem, ale wiem, że to nic przyjemnego.
Co mogłabyś powiedzieć małżeństwom po stracie dziecka lub takim, które długo się o maluszka starają? Jak mają nie utracić radości z bycia razem?
Gdy człowiek jest nagle postawiony przed tym, że nic już się nie da zrobić, że to wszystko się dzieje naprawdę właśnie tobie, świat usuwa się spod nóg. Najpierw przychodzi ogromna rozpacz, potem ból i złość, aż w końcu pytanie: dlaczego? Często w takim momencie kobieta obwinia się za to, że jej dziecko odeszło, że zawaliło jej ciało, myśli, że może to za karę. Bardzo ważna jest wtedy bliskość ukochanej osoby.
Co chciałabyś usłyszeć od męża lub bliskich osób w czasie żałoby?
Każdy potrzebuje czegoś innego. Ja potrzebowałam się wypłakać, czasem wykrzyczeć to z siebie. Obecność męża i pozwolenie mi na to, dała mi możliwość przeżycia naszej żałoby. Chociaż strata dotknęła także mojego męża, pocieszał mnie. Nie mówił: „Nie płacz. Było minęło, następnym razem będzie dobrze”. W takich momentach nie jest ważne to, jak będzie następnym razem i to, że jesteśmy młodzi, to się uda. W takim momencie ważne jest „tu i teraz”: poszanowanie tego maleństwa, utraconej nadziei i bólu, który został w sercu.
Czytaj także:
Kryzys rodziny? Tak, ale…
Kobieta i mężczyzna przeżywa stratę dziecka inaczej. Nie oznacza to jednak, że któreś z nich robi to źle lub gorzej. Trzeba pamiętać, że jeśli ktoś z nas płacze, powinniśmy pozwolić mu na wypłakanie. Jeżeli ktoś chce wyjść sam na spacer, widocznie jest mu to potrzebne i tak sobie radzi.
Otoczenie nie umie jeszcze reagować w takich sytuacjach, co nie ułatwia małżonkom przejścia przez etap żałoby. Wzajemne wspieranie się na pewno pomoże przejść przez to doświadczenie. Rozmowa, czasem milczenie, ale wszystko to robione wspólnie – są największym lekiem. Granica między realizacją marzenia posiadania dziecka, a zatraceniem się w myśleniu o dziecku tylko jako o celu, potrafi być cienka, więc jedność małżonków jest tu bardzo potrzebna.
A jak godzicie pracę i obowiązki z dbaniem o małżeńską relację?
Dziś, gdy dzieci są – można powiedzieć – już duże, jedna córka chodzi do szkoły, druga do przedszkola, łatwiej pogodzić obowiązki. Nie ukrywam jednak, że to dzięki mężowi się to udaje, ponieważ pracuje na zmiany i dużo więcej jest z naszymi dziećmi niż ja i ogarnia także sprawy domowe. Jestem mu za to bardzo wdzięczna.
Ja byłam z naszymi dziewczynkami w domu, gdy były malutkie, z pierwszą do roku, z drugą do dwóch lat. Wszystko więc jest tak zmienne. Dbanie o relację małżeńską na każdym etapie jest inne, ale nie wolno o nim zapomnieć. Nam nie przeszkadzają dzieciaki we wspólnych wypadach, my nawet wolimy, gdy są razem z nami i lubimy im pokazywać świat. Różne podróże, niekoniecznie dalekie, są dla nas odskocznią od codzienności – jako dla rodziców i jako dla męża i żony.
Dziś też już udaje nam się wyskoczyć samym do kina, nawet ostatnio byliśmy na potańcówce, i wiem, że gdziekolwiek idę z moim mężem jestem dumna, że mam go przy swoim boku, bo to ten sam chłopak, który odprowadzał mnie po szkole i nosił mój plecak oraz ten, któremu przyrzekałam miłość.
Na zakończenie Drogi Czytelniku, proszę Cię o krótką modlitwę w intencji Marty i jej męża, by trud, jaki teraz razem pokonują, umocnił ich i przybliżył jeszcze bardziej do Boga.
Czytaj także:
Kryzys w małżeństwie? Możesz go przezwyciężyć!