Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Potrzebne będą: kartka i długopis, a jeśli macie małe dzieci, to również naklejki albo pieczątki. Na kartce robimy tabelkę. Z boku wpisujemy imiona dzieci, a na górze – obowiązki, które powinny wykonać. Jeśli zrobią to, co trzeba, dostają „zaliczenie” (wpis, naklejkę, pieczątkę). Na początku warto się umówić na coś w rodzaju gratyfikacji. Możemy na przykład ustalić, że po wykonaniu wszystkich obowiązków idziemy na spacer albo gramy w piłkę.
Wakacje są wspaniałe. Dzieci mogą się wreszcie porządnie wyspać, mają dużo czasu na swobodną zabawę i pasje, dużo przebywają na świeżym powietrzu. Można poluzować śrubę, która w roku szkolnym bywa dokręcona aż za nadto, i przestać się spieszyć.
Można zaznać modnego hygge. Ale w wakacje łatwo też popaść w marazm – zwłaszcza kiedy jesteśmy w domu. Tuż po zakończeniu roku szkolnego jest radość z wolności, ale po kilku dniach dzieciaki zaczynają się snuć z kąta w kąt i pytać: „Mogę pograć na komputerze?”.
Chociaż doceniam pedagogiczną i rozwojową wartość zaznania odrobiny nudy, to jednak obserwując swoje dzieci i siebie samą widzę, że nawet odpoczynek wymaga odrobiny organizacji. Niektóre rzeczy po prostu trzeba zrobić także wtedy, kiedy się ma wolne – przygotować posiłki, wypłukać wannę po kąpieli itd. Ale chodzi też o to, że odpoczywanie jest lepsze wtedy, kiedy ma jakieś ramy. Snucie się po domu w piżamie i skakanie po kanałach telewizyjnych na początku może brzmi kusząco, ale po jednym takim dniu czujemy się raczej przytłoczeni i zmęczeni niż wypoczęci, prawda?
Dlatego nawet w spokojne, leniwe dni warto sobie zaplanować kilka stałych punktów. Chodzi też o to, żeby dzieci zobaczyły, że warto sprawnie zrobić to, co konieczne, żeby mieć więcej czasu na ciekawsze zajęcia. Jeśli w ciągu roku szkolnego brakuje czasu i sił na dopilnowanie, żeby dzieci miały swoje domowe obowiązki, wakacje są dobrym momentem, żeby to trochę nadrobić. Taka praca wcale nie musi zabierać im dużo czasu – kilkulatkowi wystarczy 10-20 minut dziennie. Ważne, żeby była regularna.
Bo działa mobilizująco i na rodziców, i na dzieci. „Odhaczanie” kolejnych zadań pomaga dziecku się zorganizować i zaplanować swoje zajęcia oraz daje mu satysfakcję z wykonania zadań. Oczywiście taki domowy „rozkład jazdy” nie jest rzeczą świętą i niepodważalną. Świat się nie zawali, jeśli któregoś razu o czymś zapomnimy. Ale mamy coś, co obiektywizuje nasze rodzicielskie ględzenie o ścieleniu łóżka i do czego możemy się odwoływać. Lista zajęć nie powinna być długa, żeby nas wszystkich nie przytłoczyła i nie zamieniła każdego dnia w listę punktów do zrealizowania.
„Coś dla rodziny” to jakaś praca domowa – zlecona przez rodziców albo wybrana samodzielnie. Dlatego właśnie dzieci przychodzą do mnie i pytają, czy mogą pozamiatać (uwielbiam ten moment!). „Coś kreatywnego” to praca plastyczna, zrobienie bukietu z kwiatów, zbudowanie szałasu w lesie itp. (uwielbiam jeszcze bardziej!). Najbardziej widoczny efekt wprowadzenia w naszym domu wakacyjnego rozkładu jazdy to porozkładane wszędzie klocki Lego, bo dzieci szczególnie wzięły sobie do serc właśnie punkt 4. Wyciągnęły zapomniane klocki i całymi dniami budują pojazdy kosmiczne i pizzerie.