Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Spędziliśmy w Syrii dwa tygodnie. Dwa tygodnie towarzyszenia wolontariuszom, słuchania świadectw tych, którzy dotknęli piekła, zimnych nocy w miastach bez prądu i wody. Ale były to też dwa tygodnie oglądania heroizmu, stawania wobec cichej świętości osób, które bez słowa wyciągały rękę do drugiego w geście pomocy. Kiedy postanowiliśmy już wracać i nasz samochód skierował się w stronę libańskiej granicy, poczułam, że jestem na skraju wyczerpania. I chociaż lada dzień mieliśmy wracać do domu, musieliśmy pojechać do Charbela.
Chaotyczny Liban
Szybko po przekroczeniu libańskiej granicy okazało się, że Liban jest bardzo chaotyczny. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że wszystko tam idealnie działa, a ci, którzy nazywają kraj Szwajcarią Bliskiego Wschodu mają świętą rację. Ale złudzenie szybko znika. Ulice – nocą pełne świateł oślepiających młodzież udającą się do licznych klubów – za dnia są miejscem postoju żołnierzy. Kilka razy w ciągu dnia, o znanych wszystkim mieszkańcom porach, gasną światła i ekrany telewizorów – kraj jest do tego stopnia niestabilny, że nie jest w stanie pozwolić sobie na luksus dostarczania energii elektrycznej przez 24 godziny na dobę. Żołnierze i przerwy w dostawach prądu ustawiają Libańczykom większość życia.
Pośród religijno-politycznych przepychanek trwających przez ponad 2 lata, aż do zakończenia kryzysu parlamentarnego w 2016 roku, Libańczykom nie udało się wybrać prezydenta. Wojna domowa, która odeszła stąd niespełna 30 lat temu, ciągle straszy, że wróci. Pośrodku gwarnych ulic wysadzanych drogimi samochodami na chodniku siedzą rodziny syryjskich uchodźców i żebrzą o chleb. Mimo że obecnie kraj ma już rząd, sytuacja jest wciąż niestabilna.
Chrześcijanie, muzułmanie, jazydzi, druzowie – nikt nie zapomniał, co działo się przez 15 lat wojny domowej, a wciąż przybywa im nowych zmartwień i okazji do sporów. Tego innego wciąż rozpoznaje się po imieniu, czasem nazwisku albo po regionie, z którego pochodzi – każda grupa religijna używa charakterystycznych dla siebie imion i przydomków rodowych oraz ma swoje siedziby rozpoznawalne w całym kraju. Nawet jeśli ktoś chciałby wreszcie się odciąć od religijnych niesnasek, to i tak w końcu jego wyznanie zdradzi obowiązkowa adnotacja w dowodzie osobistym. W Libanie nic się nie ukryje.
Pustelnia w sercu chaosu
W sercu tego chaosu – pomiędzy dramatem Syrii, chaosem Libanu, tragedią Iraku, płaczem uchodźców w Jordanii, milczącym chłodem polityki Izraela – jest jedno miejsce, gdzie każdy może znaleźć dla siebie miejsce: Annaja. Pustelnia Charbela.
Z Bejrutu droga do sanktuarium wiedzie przez góry i pnie się po skraju wzniesienia. Nieprzypadkowo. Jak pisał Jan Paweł II, jeśli chce się odnaleźć ciche źródło, trzeba iść pod prąd, do góry. W tym przypadku jego słowa sprawdzają się dosłownie. Stromy podjazd do kościoła, a następnie do klasztoru z celami pustelników, daje trochę czasu na oswojenie się z wejściem do krainy ciszy. Ciszy, której każdy potrzebuje i za nią tęskni, choć nie zawsze ma tego świadomość.
Jeszcze przed wejściem do sanktuarium, gdzie mieści się grób Charbela, pielgrzymów wszystkich krajów wita naturalnej wielkości posąg świętego pustelnika z ręką wyciągniętą do błogosławieństwa. To ta sama postać, którą znamy z obrazków i ikon – długa broda, kaptur lichej sukni założony na głowę, spuszczone oczy. Świadectwem tego, że Charbel przyciąga tutaj wszystkich: chrześcijan różnych obrządków, muzułmanów, niewierzących – jest tablica zasłana listami z całego świata, w których modlący się za wstawiennictwem świętego proszą o pomoc i dziękują za wsparcie w chorobie lub problemach. Są tu także listy z Polski.
Miejsce, gdzie gasną spory
Ze środka sanktuarium słychać wschodni, gardłowy śpiew pielgrzymów. Jeszcze tylko kilka minut stromego podejścia i nawet ten śpiew ucichnie. Kiedy zbliżamy się do celi Charbela słychać tylko skrzypienie otwieranych drzwi. Nikt nie waży się powiedzieć słowa. Nikt nie patrzy na drugiego podejrzliwie, zastanawiając się, jakiej jest religii, na kogo głosował, czy w którejś z niedawnych lub trwających wojen nosił broń i jej używał.
Annaja to stolica ciszy i stolica pokoju. Tu gasną spory, a Bóg za przyczyną Charbela uzdrawia muzułmanów i chrześcijan, bogatych i ubogich, zwolenników i przeciwników nowego prezydenta, miejscowych i uchodźców. Charbel nigdy nikogo nie pytał, jaka jest jego religia, pochodzenie, poglądy na bieżące sprawy. Interesował go tylko ten człowiek, który do niego przychodzi, chaos, który pożera go od środka. Więc może to Charbel jest tym świętym, którego potrzebujemy teraz?
Zobacz galerię zdjęć z niezwykłej pustelni Charbela: