separateurCreated with Sketch.

Niezastąpieni. Szkoła, Drogi Rodzicu, to nie wszystko!

OJCIEC ODPROWADZA DZIECI DO SZKOŁY
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

„Nareszcie szkoła!” – wzdychają z ulgą rodzice. Czy czasami jednak pod hasłem „wyzwolenia” od dzieci z początkiem września nie kryje się drugie dno naszych własnych lęków i ograniczeń?

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

„Nareszcie zaczyna się szkoła!” – wzdychają rodzice, z których wielu wyglądało dnia, gdy wakacyjny luz ustępuje miejsca określonym ramom. Do tego trzeba by dodać przewidywalne momenty tak zwanego świętego spokoju i ciszy w domu. Czy czasami jednak pod hasłem „wyzwolenia” od dzieci z początkiem września nie kryje się drugie dno naszych własnych lęków i ograniczeń?



Czytaj także:
Jeżeli wykonujesz te 4 czynności, jesteś… genialnym rodzicem!

 

Mając „wolny zawód” spędzam praktycznie całe lato z dziećmi, rezygnując z grafiku introwertyka na rzecz nomadycznego trybu życia. Pakując walizki w lipcu, wiem, że rozpakuję je dopiero pod koniec sierpnia. Podoba mi się wakacyjna beztroska i ta masa czasu na bycie razem, ale doskonale też rozumiem, że wrzesień dla wielu rodziców oznacza powrót do sytuacji, gdy można bardziej skupić się na „dorosłych” i ważnych sprawach.

Jednak fetowanie pierwszego dnia szkoły jako końca problemów z dziećmi zapalałoby mi czerwoną lampkę: jeśli tak jest, trzeba wzmocnić siebie jako mamę albo tatę, bo to jedna z naszych najważniejszych życiowych ról – i to z potencjałem na Oscara.

 

Rodzicielstwo wyczerpuje?

Co może w rodzicielstwie tak bardzo drenować siły? Wiele rzeczy, ale na pewno te, z którymi sami mamy kłopot. Jeśli mam problem z radzeniem sobie z trudnymi emocjami – smutkiem, lękiem czy gniewem, będzie mi bardzo trudno znosić te emocje przeżywane przez dzieci. Jeśli dziecko płaczę, a ja na nie krzyczę, to mam problem. Sama ze sobą. Jeśli słysząc krzyk dziecka, wrzeszczymy „nie krzycz”, także wysyłamy sprzeczne sygnały. Jako rodzic powinienem mieć zdolność akceptowania uczuć i wspierania dziecka w wyborze strategii, która jest konstruktywna i skuteczna (np. „Widzę, że się złościsz. Opowiedz mi, o co ci chodzi, zamiast krzyczeć”). Inaczej po każdym starciu z dzieckiem – zarówno dwulatkiem, jak nastolatkiem – będę emocjonalnym wrakiem.


Chłopiec wskakuje w kałużę
Czytaj także:
Twoje dziecko jest wyjątkowo uparte? Oto 5 cennych wskazówek

 

Jeśli mam problem z granicami i mówieniem „nie”, obawiam się momentów, gdy muszę podejmować decyzje niespecjalnie lubiane przez dzieci (np. wyłączenie wi-fi czy ustalenie czasu końca zabawy). Może spala nas wewnętrznie potrzeba oceniania i korygowania dzieci na każdym kroku, bo mamy konkretne oczekiwania, jak doskonałe powinny być – i stajemy się coraz bardziej gorzcy, a nasze dzieci coraz bardziej przekonane o tym, że nigdy nas nie zadowolą.

Bez względu na przyczyny, przeżywanie rodzicielstwa tylko w kategoriach ciężaru naprawdę zubaża i nas, i dzieci. Według tej wizji, gdyby nie dzieci, bylibyśmy wolnymi i spełnionymi ludźmi. Tymczasem bycie mamą i tatą – to nieustanny i fascynujący rozwój. Spotykasz się codziennie z sytuacjami, z którymi trudniej sobie poradzić niż z napisaniem artykułu czy sporządzeniem raportu. Nawet zresztą zarządzanie zespołem dorosłych ludzi jest dalece łatwiejsze niż radzenie sobie z dziećmi. Te wszystkie wyzwania można przeżywać jako pańszczyznę i podsumowywać słupki kosztów własnych, ale można także przyjąć zupełnie inną perspektywę.

 

Przykład idzie z góry

Dla naszych dzieci jesteśmy najważniejsi na świecie. To od nas czerpią fundamenty wiedzy o sobie. Nie tylko z tego, co o nich mówimy, ale także ze sposobu, w jaki reagujemy na ich błędy czy wszystkie prośby „nie w porę”.

Brak zainteresowania, agresję, zniecierpliwienie – dziecko odbiera jako wiadomość na własny temat („jestem nieważny”, „nie zasługuję na miłość”, „przeszkadzam”).

Dlatego kluczowe jest zbudowanie głębokiej i wspierającej więzi z własnym dzieckiem. To dopiero jest punktem wyjścia dla wszelkich działań wychowawczych. Bez tego nasze wysiłki sprowadzają się do pełnych irytacji połajanek, będących zasadniczo odreagowywaniem własnej bezradności. Wówczas rok szkolny rzeczywiście jawi się jako ziemia obiecana, gdy wychowywanie dzieci będziemy mogli zdelegować na szkołę i zajęcia pozalekcyjne.



Czytaj także:
Pięć praktycznych wskazówek wychowawczych od rodziców św. Tereski

 

Nie da się jednak zdelegować relacji, tak jak nikt nie może kochać naszego syna czy córki w zastępstwie za mnie. Czy to znaczy, że dorośli dla dzieci mają poświęcić wszystko i zastąpić im cały świat? Jasne, że nie. Rodzice mają także dorosłe potrzeby, a dzieci swoje dziecięce i dla nich wszystkich powinno się znaleźć miejsce w grafiku. Jednak czas spędzany wspólnie, także ten, gdy mamy do rozwiązania jakiś problem, nie może być przeżywany w kategorii straty. To zawsze zysk budowania z dzieckiem więzi, która dla obu stron zaprocentuje na całe życie. Syn czy córka będzie wiedzieć, że zawsze może do nas przyjść i że jest dla nas kimś ważnym. My już niedługo będziemy się cieszyć z tego, że wyfrunąwszy z gniazda, chce być z nami w kontakcie i zalicza nas do grona ważnych osób w swoim życiu, od których nauczyło się najważniejszych spraw pod słońcem.

 

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.