Dlaczego s. Małgorzata Chmielewska nie lubi słowa „dobroczynność”? Dlaczego według Anny Dymnej najgorsza jest samotność? Zajrzyjcie do naszej relacji z Targów Dobroczynności.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
W Krakowie odbyły się Targi Dobroczynności. Ich gości, którzy na co dzień zajmują się działalnością charytatywną i świadczeniem miłosierdzia zapytaliśmy o to, czym jest dobroczynność i czy Polacy są dobroczynni.
S. Teresa Pawlak: Polacy chętnie pomagają, ale czy są dobroczynni?
Dobroczynność dla mnie jako albertynki łączy się z dawaniem siebie. Bycie dobrym, to bycie jak chleb, czyli łamanie i dawanie części siebie innym.
W dobroczynności chodzi o to, żeby najpierw spotkać się z głodem człowieka, któremu pomagamy – to nie ma być spełnianie jego oczekiwań. Musimy dotrzeć do prawdziwej potrzeby człowieka, który staje przed nami, żeby nasze czyn, akcja, działanie były skuteczne, by były prawdziwą odpowiedzią na jego rzeczywisty głód. Stąd dobroczynność naturalnie związana jest ze spotkaniem z drugim człowiekiem i poznaniem jego historii.
Czytaj także:
Arcybiskup, który oddał mieszkanie potrzebującym
My, Polacy, lubimy pomagać, co pokazują różne akcje i eventy. Ale nie wiem, czy to jest dobroczynność w tym sensie, w jakim ja ją rozumiem – spotkania z drugim człowiekiem i zaspokajaniem jego głodu. Nasza dobroczynność to często pomaganie samym sobie. Jesteśmy dobrzy, bo np. chcemy uspokoić swoje sumienie albo poczuć się lepszymi.
Żeby to zmienić, trzeba postawić sobie pytanie o własne motywacje. Trzeba stanąć w prawdzie. Oczywiście, nie jest tak, że w pomaganiu nie może być żadnych egoistycznych pobudek, ale dobrze jest być w tym prawdziwym; wiedzieć, że ja sam mam jakiś konkretny głód, który staram się zaspokoić pomagając komuś. Wtedy to pomaganie będzie mądrym, skierowanym bardziej na tego, któremu chcę pomóc, a nie na mnie.
S. Małgorzata Chmielewska: nie lubię słowa „dobroczynność”
Nie lubię słowa „dobroczynność”. Jego źródłosłów „czynić dobrze” jest bardzo piękny. Ale dobroczynność kojarzy nam się z oddawaniem starego futra, od którego odpruwamy jeszcze guziki, i rzucaniem go człowiekowi ubogiemu.
W rzeczywistości powołaniem chrześcijanina jest budować świat jedności; tworzyć przestrzeń, w której każdy będzie miał prawo do życia i to życia godnego. I to już nie jest dobroczynność, ale wspólnota, która żyje solidarnie i wzajemnie się wspiera. Dlatego nie lubię tego słowa, bo „dobroczynność” zamyka słabszych w gettach. Natomiast wspólnota to jest bycie razem, chociaż nie zawsze pod jednym dachem, ale to jest zasadnicza różnica.
Wydaje mi się, że w stosunku do innych krajów jesteśmy daleko w tyle, jeśli chodzi o solidarność, ale i poczucie współodpowiedzialności nie tylko za innych współobywateli, ale także tych, którzy cierpią gdzieś daleko. Tu mamy wiele do nadrobienia. Sprawa uchodźców pokazała, jak bardzo jesteśmy zamknięci w sobie i jak niechętnie dzielimy się tym, co mamy, chociażby przestrzenią życiową.
Czytaj także:
Dorota myje nogi bezdomnym. Bierze miskę z wodą, mydło i idzie
Jak to należy zmienić? Jeśli jesteśmy chrześcijanami, chodzimy do Kościoła, to powinniśmy zadać sobie pytanie, z czym to się wiąże. Wyznawanie Chrystusa wiąże się z traktowaniem drugiego człowieka jak brata czy siostry. Jeśli mój brat cierpi, to nie powinno mi to być obojętne. Jako Kościół w Polsce jesteśmy Kościołem kultu, a nie jesteśmy Kościołem wspólnoty. I to jest nasz podstawowy problem.
Anna Dymna: nie trzeba być bogatym, żeby pomagać
Dobroczynność to robić coś dobrego po to, żeby to robić. Nie pytać, dlaczego. Nie oceniać tego, któremu się pomaga. Po prostu robić coś dobrego, żeby świat był lepszy, żeby nam wspólnie lepiej się w nim żyło. A gdy to się robi, to człowiek dostaje takiej radości i siły, że znowu chce to robić.
Znam wielu ludzie tak chorych, tak cierpiących i samotnych, że przydałoby się, żeby ktoś do nich tylko zapukał i powiedział: „Dzień dobry, czy napije się pani ze mną herbatki?”. Najgorsza jest samotność. Niektórym się wydaje, że trzeba mieć kupę szmalu, żeby pomagać. Nieprawda. Czasami wystarczy jedno dobre słowo, życzliwość, uśmiech, drobny gest – to czasem ratuje ludziom życie. Od tego się zaczyna.
Jeśli chodzi o pomaganie, to Polacy są fantastyczni. Chociaż mamy w sobie coś takiego, że lubimy eventy i bicie rekordów. Owsiak to świetnie wyczaił. Robi jeden dzień, w którym zbiera się pieniądze. Oczywiście, to też jest ciężka praca.
Dużo gorzej jest jednak z tym, żeby pomagać na co dzień. Regularne, nawet małe wpłaty, o wiele bardziej pomogłyby funkcjonować fundacjom. Ale powtarzam: Polacy są świetni, bo pomagają i będę to mówić cały czas, bo nawet jeśli to do końca nie jest prawda, to za chwilę będzie. Bo jak się coś mówi głośno, to zaraz stanie się prawdą.
Szymon Hołownia: pomaganie to nie zwalczanie biedy, ale pomoc Jankowi
Nie jestem dobry w definicjach. Wydaje mi się, że to trzeba rozumieć praktycznie, czyli jako robienie rzeczy dobrych i zaniechanie robienia rzeczy złych. Ale to coś więcej niż robienie rzeczy dobrych, bo to także wychodzenie ze swojej neutralności i obojętności; próba konkretnej zmiany – malutkiego choćby – obszaru jeszcze dziś na lepszy niż był rano.
Czy przybierze to formę zorganizowanej działalności czy jednorazowej akcji, czy założy się fundację albo będzie się wrzucało 5 zł do puszki, to jest sprawa drugorzędna.
Czytaj także:
„Szafa Przyjaciół” – nowy ciucholand dla bezdomnych
Myślę, że wielu z nas jest dobroczynnych i widzi, że ten świat domaga się zmiany, dlatego próbują zmieniać go na lepsze. Wielu jest też obojętnych, którzy zasklepili się w swoim komforcie i dobrobycie. Granica między dobrem a złem przebiega przez serce każdego człowieka.
Jak zachęcić tych obojętnych do pomagania? Każdy ma swój pomysł, żeby porwać ludzi z kanapy – używając określenia papieża Franciszka. Moim zdaniem jedną z najbardziej skutecznych metod jest zmiana w myśleniu, żebyśmy nie rozmawiali o tym, jak zwalczyć biedę albo bezrobocie, albo poradzić sobie z takim czy innym problem, ale jak zmienić życie Johna, Mary, Ivana czy Janka – jak zmienić życie bardzo konkretnej osoby.
Personalizacja tych zjawisk, sprowadzanie ich do konkretnych ludzkich historii, może być jedną z recept, która mogłaby choć jedną, dwie, pięć, dziesięć osób pobudzić do działania.