Mija 9 lat od kiedy straciliśmy córkę. Już nie ma tego piekącego żalu. Są jednak dni, kiedy czuję się, jak wtedy, gdy Hadley nas opuściła. Ale jestem wdzięczna, że ją mieliśmy.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
New York Times opublikował nie tak dawno tekst pisarza Jaysona Greene’a, który postanowił opowiedzieć czytelnikom o tym, co przeżył po śmierci córeczki.
Greta miała 2 latka, gdy zmarła, albo raczej: została zabita. Kawałek muru z niewłaściwie utrzymanego budynku spadł jej na głowę z wysokości ósmego piętra. Siedziała wtedy z babcią na ławce. Żaden człowiek nie miał tu bezpośredniego udziału: nikt nie strącił nogą kamienia z rusztowania ani nie wypuścił go z rąk… Ten kawałek bezosobowej klęski, na którą złożyła się seria biurokratycznych porażek i ludzkie zaniedbanie, całkowicie wywrócił nasz świat do góry nogami.
Kiedy czytałam ten tekst, miałam wrażenie, że jest trochę o mnie. Ja też straciłam swoje dziecko i to całkowicie zreorganizowało mój świat.
Czytaj także:
„Przestałam czuć jego ruchy…”. Świadectwo mamy, która straciła dziecko w 37. tygodniu ciąży
Kruchość życia
Stałam się bardziej świadoma kruchości życia i jego przemijalności… Greene pisze:
Kiedy słyszysz bicie serca po raz pierwszy, a 2 lata później patrzysz, jak lekarz sprawdza światłem niereagujące już źrenice, przestajesz myśleć o biciu serca jak o czymś stałym. Porównujesz je raczej do korzystnych warunków pogodowych.
Moja córeczka Hadley zmarła jako niemowlę, ale jej śmierć była dla mnie tak samo szybka i niespodziewana, jak Grety.
Nie da się porównać cierpienia po stracie dziecka do niczego innego…
Zastanawiałam się, czy śmierć mojej córki spowoduje, że będę żyła w nieustannym niepokoju o życie kolejnych dzieci. I choć minęło już 9 lat, a moje obawy z biegiem czasu zmalały, wciąż nie uważam dorosłości pozostałych dzieci za coś gwarantowanego.
Greene został ojcem po raz drugi, niedawno urodził mu się synek. Pisze:
Nie wierzę, że stanie mu się teraz coś złego. Przecież w okresie niemowlęcym z Gretą też było wszystko w porządku. Nie wstaję już w nocy, by sprawdzić, czy oddycha. Nie drżę, kiedy oddaję go do rąk komuś, kto nie do końca wie, jak trzymać jego giętką szyję. Ale coś we mnie powtarza, że synek umrze w wieku 2 lat.
Tak jak Greene, zdecydowaliśmy się na kolejne dziecko, którego pewnie by nie było, gdyby nasza córeczka wciąż żyła. Hadley była jedną z trojaczków. W chwili, gdy zobaczyliśmy na USG trzy serduszka, poczuliśmy się przytłoczeni rodzicielstwem. Po porodzie chodziliśmy z mężem od noworodka, do noworodka, pytając siebie „dasz wiarę, że mamy ich aż tyle?”.
Gdybyśmy odjechali ze szpitala z trzema fotelikami upchniętymi do naszego minivana i gdybyśmy budzili się w nocy do karmienia trzy razy, zamiast dwóch, pewnie poczulibyśmy, że nasza rodzina jest już w komplecie i nie chcielibyśmy jej powiększać.
Czytaj także:
Jak wychować dziecko, które sobie poradzi?
Żal, który nie znika…
Greene ma rację: wychowywanie dziecka w tym samym czasie, w którym przeżywa się utratę drugiego, jest doświadczeniem surrealistycznym.
Kiedy mój syn się urodził, stałem się jednocześnie ojcem żywego dziecka i ducha – jednego po tej stronie kurtyny i drugiego szepczącego zza niej. Moje dziecko zmarło, a ja zdecydowałem się zostać ojcem ponownie. Chyba nie ma lepszej definicji głupoty lub odwagi, nieposkromionej pychy lub łaski.
Mojego najmłodszego syna niektórzy nazywają „tęczowym dzieckiem”, ponieważ zabłysł jak słońce po burzy w naszym życiu. Jest moim komikiem, moją przytulanką, przez całą dobę przypomina bohatera kreskówek. Patrzę na jego uroczą twarz i czuję się jak Greene:
Dobrze pamiętam, co było na początku. Wcale nie zamierzaliśmy go mieć. Mówiliśmy: Greta nam wystarczy, po co kolejne dziecko? A teraz patrzę na niego z podziwem. Gdyby Greta nie umarła, wcale by nie istniał.
Tej jesieni mija 9 lat od kiedy straciliśmy naszą córkę. Już nie ma tego piekącego żalu, który towarzyszył mi na początku. Są oczywiście dni, kiedy czuję się, jak wtedy, gdy Hadley nas opuściła. Ale w głównej mierze towarzyszy mi wdzięczność, że w ogóle ją mieliśmy.
Bycie mamą dziecka, które mieszka w niebie, jest przywilejem. To doświadczenie nieustannie przypomina o kruchości życia. Greene pisze:
Wyobrażam sobie jej dłoń, która dotyka mojego policzka i gromadzę w sobie każdą możliwą kroplę odwagi. Świat jest piękny, mówię synkowi z nadzieją, że sam w to uwierzę… Jesteśmy tu, by się tym pięknem dzielić.
Mogę martwić się o moje dzieci o wiele bardziej, niż to jest wskazane, ale nigdy, przenigdy nie odetchnę z ulgą i nie spojrzę na ich życie jako na coś pewnego. Ich siostra pozwoliła mi być lepszą mamą. Zostawiła mnie z głębokim poczuciem życia jako daru i konieczności korzystania z tego, co dostałam: zarówno do rąk, jak i do serca.
Czytaj także:
Twoje dziecko jest bohaterem, tylko czy Ty o tym wiesz?