Chciałem pogłębiać swoją relację z Bogiem i potrzebowałem doświadczenia innych facetów. Wspólne pasje nie zbudują prawdziwej męskiej przyjaźni. Wspólna formacja – owszem.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Ze Zbigniewem Załuską – mężem, ojcem, inżynierem, jednym z liderów Przymierza Wojowników – rozmawia Jarosław Kumor.
Jarosław Kumor: Spełniasz się jako mąż, ojciec, inżynier. Praca pochłania sporo twojego czasu. Nie chcesz odpuszczać rodziny. Gdzie tu miejsce dla wspólnoty? Co cię skłoniło do poszukiwań?
Zbigniew Załuska: Zaraz po ślubie pojawiła się we mnie taka tęsknota. Nigdy wcześniej nie byłem w żadnej wspólnocie, zacząłem szukać i od razu nastawiłem się na wspólnotę męską. Zacząłem przychodzić na msze święte z konferencjami dla mężczyzn, które w parafii Zesłania Ducha Świętego na warszawskich Bielanach odbywały się z inicjatywy Przymierza Wojowników.
Czytaj także:
Matka Boża Łaskawa – męskim okiem. Świadectwo Wojownika Maryi
Usłyszałem o wielu inspirujących postaciach jak Dawid, Gedeon, św. Piotr czy św. Maksymilian. Zobaczyłem, że ci mężczyźni naprawdę się na nich wzorują i postanowiłem dołączyć do tej wspólnoty.
Pytasz, po co mi to było, skoro i tak jestem dość zajęty. Chciałem oczywiście pogłębiać swoją relację z Panem Bogiem. Jako młody mąż potrzebowałem też doświadczenia innych facetów. Początek małżeństwa to newralgiczny moment. Mój tata już wtedy nie żył. Wspólnota złożona z samych facetów była więc idealnym wyjściem.
Wiesz, są też tematy, które jako mężczyzna wolałem poruszać tylko w męskim gronie: nieczystość, trudności w relacjach, kasa… W mieszanej wspólnocie byłoby mi pod tym względem ciężko. Mogę o tym rozmawiać z żoną, ale wyznanie jakichś męskich rozterek innym kobietom w ramach wspólnoty mogłoby być przez nie same nie najlepiej odebrane czy niezrozumiane.
Nie było żadnych blokad przed takim dzieleniem się sobą?
Oczywiście, że były. Jest to naturalne. Mężczyźnie trudno jest stawać w prawdzie, ale kiedy to się udało i kiedy usłyszałem też świadectwa braci, pojawiła się otwartość i duchowy wzrost.
Kiedy ja się w jakimś stopniu otworzę i ktoś obok też się otworzy, to jest to samonakręcająca się spirala. Chcemy otwierać się coraz bardziej, bo to przynosi ulgę i uzdrowienie.
Wspólnie rozeznajemy różne kwestie w naszym życiu czy dzielimy się tym, że potrzebujemy wsparcia, bo nie radzimy sobie na przykład z nieczystością. Przełamanie nieśmiałości już jest pierwszym krokiem w walce z tym grzechem. Choćbyśmy mówili o najbardziej bolesnych sprawach, tym otwieraniem wspólnota się spaja. Nie ma tu miejsca na gadanie o pierdołach.
No właśnie – grupa mężczyzn kojarzy się raczej z wyjściem na mecz, wspólnym uprawianiem jakiegoś sportu…
I nie są to obce nam tematy. Lubimy pielęgnować wspólnie swoje pasje, ale to nie zbuduje prawdziwej męskiej przyjaźni. A wspólna formacja – owszem.
Czy wspólnota, która mocno cię zaangażowała, nie miała negatywnego wpływu na twoje małżeństwo?
Jeśli ktoś spojrzy na Przymierze i zobaczy nasze codzienne spotkanie ze Słowem Bożym, comiesięczną wspólnotową Eucharystię, regularną spowiedź przynajmniej co miesiąc, spotkania co dwa tygodnie, dziesięcinę, którą każdy z nas oddaje i inicjatywy podejmowane przez wspólnotę na zewnątrz, to powie, że to jest zdecydowanie za dużo.
Czytaj także:
Małżonkowie do końca wierni przysiędze. Jak działa Wspólnota Sychar?
Z drugiej strony, czy to nie są rzeczy charakterystyczne dla prawdziwie chrześcijańskiego życia? W każdym razie, rzeczywiście początki były trudne. Wspólnota stawała się ważniejsza niż rodzina. Z pomocą przyszedł nasz „przymierzowy” fundament – hierarchia wartości, w której Bóg jest pierwszy, potem żona, dzieci i dopiero po nich wspólnota.
Co ważne – zrozumiałem, że to nie jest tak, że jeżeli Bóg jest dla mnie najważniejszy, to muszę poświęcać najwięcej czasu na modlitwę. Zacząłem uczyć się tego, że ilość czasu jest zdecydowanie mniej ważna niż jego jakość. Kiedy moja żona w pewnym momencie zobaczyła, że stuprocentowo, ciałem i duchem, jestem obecny w domu, jestem tylko dla niej i tylko dla dzieci, wspólnota z wroga stała się przyjacielem.
Wydaje się, że spotkania co dwa tygodnie to często, ale moja żona wie, że Bóg dał mi to miejsce i tych ludzi bym „na maksa” był dla niej. Mało tego, moja żona też jest we wspólnocie i ona z kolei ma spotkania co tydzień. Wcale nie odczuwamy, że jest to coś ponad nasze siły, jeśli zachowujemy wobec siebie postawę służby. Służby, której wspólnota nas uczy.
Żeby pojawiły się nowe nawyki, trzeba wyciąć stare. Czy było tak, że musieliście z wielu rzeczy zrezygnować?
Tak. Pamiętam, że kiedy zaczynałem swoją przygodę z projektowaniem kolejowych sieci trakcyjnych, czyli moim zawodowym „chlebem powszednim”, stałem się pracoholikiem. Chciałem jak najszybciej, jak najwięcej i jak najlepiej.
Pomocą było stanięcie w prawdzie przed żoną, rozmowa z nią i wsparcie wspólnoty. Bardzo możliwe, że teraz pracowałbym nie do 16:00 ale do 19:00, kosztem rodziny i kosztem wspólnoty.
Do wspólnoty można też uciekać przed problemami…
Można i ciekawe dla mnie jest to, że uciekając do wspólnoty przed problemami małżeńskimi, spędza się w niej dokładnie tyle samo czasu co wtedy, gdy żona cię do wspólnoty wypycha. Spotkania trwają tyle samo w obu przypadkach.
To pokazuje, że naprawdę nie liczy się ilość czasu, ale jego jakość. To dlatego żona czy dzieci są wyżej w hierarchii niż wspólnota, bo ważniejsze od tego, że jesteś na spotkaniu jest to, czy przekładasz to, czego doświadczasz we wspólnocie na życie małżeńskie, rodzicielskie, zawodowe.
Ale z kolei, żeby przekładać, to na tym spotkaniu trzeba być. Nie są to zatem kategorie w stylu: „żona ważniejsza, więc nie idę do wspólnoty”.
W Przymierzu Wojowników uczysz się też bycia przywódcą. Co to oznacza?
Poza kontekstem wspólnoty pojęcie przywództwa zawsze mi się kojarzyło z jakimś królowaniem, byciem władcą. Ale Boże przywództwo, które jest wydźwiękiem formacji Przymierza Wojowników, to branie odpowiedzialności za rodzinę nie w duchu władczym, ale w duchu służby.
Najpierw jednak muszę być przywódcą sam dla siebie – decydować o sobie zgodnie z wolą Boga. Tego się uczę we wspólnocie.
Czytaj także:
Dariusz Kamys: Ojcostwo to najwyższa forma sztuki [wywiad]