Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Myślałeś kiedyś, jaki święty urodził się w dniu, w którym wspominasz swój chrzest? Gadałeś z nim o tym? Nie? Szkoda… Bo dziś historia o tym, że warto z nim kiedyś pogawędzić.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Od ponad dwóch lat Justyna coraz częściej chwytała się za lewe kolano. Z bólu. Z niewygody. Z kłucia. Z kolanem było źle już do tego stopnia, że zdecydowała się na zabieg. Ale i ten nie pomógł. Dolegliwość tylko się nasilała.
Dla Justyny był to tym większy dramat, że od 26 lat rok w rok chodziła na pielgrzymkę do Częstochowy. Mało tego! Sama te pielgrzymki organizuje, zachęca innych, ewangelizuje. Jest wolontariuszką, masuje ludziom stopy na szlaku, gotuje. „Jak to wszystko dalej robić bez sprawnego kolana?” – zamartwiała się coraz częściej.
Była jednak uparta. Nie poddawała się. Szukała inspiracji. Pomocy w niebie. I wreszcie znalazła. Ale po kolei.
Data mojego chrztu
– Od pewnego czasu coraz większą wagę zaczynam przykładać do daty mojego chrztu. Staram się być wdzięczna Panu Bogu, że jestem we wspólnocie Kościoła. Rodzicom, że mnie ochrzcili. Z czasem zauważyłam, że ten dzień, 14 września, celebruję bardziej niż imieniny czy urodziny – uśmiecha się Justyna, opowiadając swoją historię. – Ale dopiero niedawno zorientowałam się, że rocznica mojego chrztu przypada dokładnie w dzień urodzin bł. księdza Jerzego Popiełuszki! Nie wiem, jak mogłam to przeoczyć!
Od tego momentu nasza bohaterka poczuła jakąś niezwykłą jedność z tym błogosławionym męczennikiem. Była tak przejęta, że 14 września 2017 r., pomimo licznych obowiązków i zmęczenia, zapragnęła pojechać nad jego grób i… porozmawiać. Jak córka z ojcem.
Czytaj także:
Cudownie uzdrowiony Kevin miał wizję bł. Pier Giorgio Frassatiego. Grali razem w FIFĘ…
Rozmowa z ks. Jerzym nad jego grobem
– Kościół był pełen. Trwała msza – wspomina. – Nie próbowałam więc nawet wchodzić do środka. Stanęłam na zewnątrz przy grobie i zaczęłam rozmawiać z ks. Jerzym o naszej wspólnej rocznicy. To było tak intymne spotkanie… Tak niezwykłe… Że pamiętam nawet treść mojej rozmowy z Panem Bogiem i Jego błogosławionym Męczennikiem. Brzmiała mniej więcej tak: Panie Boże, jeśli chcesz, bym podołała temu wszystkiemu: temu co dobre, co potrzebne, błagam, pomóż mi! Daj mi siłę, zabierz zniechęcenia, narzekanie, daj mi zdrowie, zajmij się moim chorym kolanem!
„Szkoda mi czasu, by chodzić po lekarzach, na zabiegi, zwolnienia chorobowe. Jest przecież tyle ważniejszych spraw, potrzebujących ludzi! Zabierz to, co przeszkadza. Bym mogła wszystkiemu podołać i nie zajmować się tym, co najmniej ważne. Ty też na pewno tego chcesz! Wiem, że mnie słyszysz! Księże Jerzy, pomóż mi w tym i Ty! To przecież nasz szczególny dzień. Wiem, że i Tobie było trudno za życia. Rozumiesz więc innych z trudnościami. Tobie na pewno już tam łatwiej. Może więc wystaraj się o jakąś pomoc dla mnie…” – modliła się Justyna.
Po modlitwie zaczęła wracać do domu. Spieszyła się. Było już późno. Ulice warszawskiego Żoliborza zaczął pokrywać nocny mrok. Było mżyście i zimno. W domu Justyna wygrzebała ze starych gazet artykuł o pewnym uzdrowionym mężczyźnie za wstawiennictwem bł. księdza Jerzego. Cud miał miejsce właśnie 14 września. Tej nocy Justyna nie może zasnąć.
Znaki z nieba
Trzy dni później, gdy Justyna wstanie z łóżka uświadomi sobie, że… kolano zupełnie ją nie boli. Jest jednak ostrożna. Tłumaczy sobie, że to może kwestia chwilowych nerwów. Że lepiej się nie podniecać, nie ekscytować. Nie mówi więc nikomu.
Ale mijają kolejne dni. Kolano nadal się nie odzywa. A przecież ból doskwierał już od ponad dwóch lat! Jakby dla potwierdzenia cudu i niezwykłej relacji, jaka zawiązała się między Justyną a błogosławionym, dzieją się kolejne dziwne rzeczy…
– Poszłam do księdza Jerzego raz jeszcze. Potem na mszy u kapucynów stanęłam w kościele nieco z boku. Inaczej niż zazwyczaj. Nagle w trakcie eucharystii spojrzałam w bok. A tam… obraz księdza Jerzego. Błogosławiony patrzył na mnie wymownie. Jakby chciał mi coś powiedzieć.
Justynę przeszywają ciarki. To jednak nie koniec ciekawych wydarzeń.
Czytaj także:
Mało brakowało, a umarłaby przy porodzie. Ale żyje, bo zdarzył się cud
– Wieczorem tego samego dnia sprzątałam salkę przy parafii – kontynuuje podekscytowana. – Przekładałam różne szpargały, segregowałam makulaturę… Aż nagle, możesz mi wierzyć bądź nie, na podłogę wypada płyta DVD z filmem fabularnym o księdzu Jerzym… Zamarłam.
Film obejrzy jeszcze tego samego wieczoru. I znów nie będzie mogła zasnąć. Kolano nadal nie boli. Justyna coraz mocniej uświadamia sobie fakt cudownego uzdrowienia za przyczyną „swojego” patrona od chrztu.
– To nie koniec – śmieje się, opowiadając dalej. – Tydzień później przy dalszych porządkach, w bardzo podobny sposób do poprzedniego z różnych szpargałów wypadnie mi zalaminowany obrazek księdza Jerzego. Z litanią do niego na odwrocie. Już wiedziałam.
Dla nas, panowie
Justyna nie chciała trzymać tej historii dla siebie. Wiedziała, że nie może. Za dużo się wydarzyło, by zwalać to na przypadek.
Zapyta ktoś, dlaczego takie świadectwo w dziale „męstwo”? Panowie już będą wiedzieć. My też musimy wpierw wiele rzeczy sprawdzić, zanim uwierzymy. A i nawet wówczas wolimy jeszcze poczekać. Jak Justyna.
Czytaj także:
W papierach jestem niewidomy, ale widzę cuda