Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Jechałem do szpitala, w którym moja żona miała pierwsze skurcze. Dotknąłem zimnej kierownicy, wrzuciłem jedynkę, dwójkę i… pojechałem poznać małego człowieka, który zostanie z nami już do końca życia.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Byłem przy porodach swoich dwóch córek. I gdy któryś z moich bezdzietnych kolegów pyta, jakie to uczucie, rozkładam ręce i nie siląc się na wyszukane słowa odpowiadam, że to trzeba samemu przeżyć. I że ciężko to opisać.
Bo naprawdę ciężko. Ale spróbuję.
Pamiętam, jak w zimną końcówkę marca 2013 zatrzymałem się wczesnym rankiem pod bankomatem. Wybrałem stówę, wsiadłem do auta i chwilę wpatrywałem się w linię horyzontu. Łapałem chwile, ostatnie w świecie, który znałem do tej pory. Ostatnie, w których jesteśmy tylko we dwójkę. Wiem, że brzmi to poważnie, ale miałem świadomość, że jutro mój świat będzie już całkowicie inny. Bo jechałem do szpitala, w którym moja żona miała pierwsze skurcze. Dotknąłem zimnej kierownicy, wrzuciłem jedynkę, dwójkę i… pojechałem poznać małego człowieka, który zostanie z nami już do końca życia.
To uczucie złapało mnie za gardło, kiedy wysiadłem pod szpitalem i z całą siłą poczułem, że to „już”. Że fajnie i bezpiecznie było, kiedy żona nosiła dziecko w brzuchu, ale czas na rozwiązanie. A więc najpierw…
Na porodówce poczułem strach
Po 9 miesiącach oczekiwania poród wreszcie stał się dla mnie czymś realnym.
Strach zjeżył mi włosy. Nie z powodu tego, że będę miał noworodka w domu i będę musiał teraz przeorganizować swoje życie. To najczystszy strach o dziecko i żonę. Że podczas porodu może pójść coś nie tak. Czy w XXI wieku może? Jasne, wiele rzeczy. Wśród naszych znajomych większość par miała przy porodzie jakieś komplikacje. Trudności z przeciśnięciem się dziecka, krwotoki, problemy z łożyskiem… Podobno poród to moment, w którym statystyczna kobieta i dziecko są najbliżej śmierci w całym swoim życiu. Miałbym się nie bać?
Poczułem ulgę
Ależ to była ulga! Poczułem się lekki, jakby ktoś mi zdjął z barków plecak obładowany kamieniami. Bo w końcu udało się – dziecko było już z nami na świecie. Szybko zostało wytarte ręcznikiem, udrożnienie dróg oddechowych i pierwszy płacz małego fioletowo-różowego stworka o wadze 3550 g. Wziąłem trzy głębokie wdechy i poczułem, jak rozluźniają mi się mięśnie ramion i nóg. Wieczorem tego dnia wziąłem długą kąpiel, a na drugi dzień miałem… zakwasy. Takie to są emocje.
Ale póki co miałem łzy w oczach, a w gardle utknęła mi piekąca gula, ponieważ…
Czytaj także:
Mąż był ze mną przy porodzie. Całym porodzie
Poczułem dumę
Nie z siebie. To była duma z żony – że dała radę, że się nie bała porodu, nie narzekała. Ja mam problem, żeby iść oddać krew, a ona wykonała swoją robotę bez zająknięcia. To spowodowało, że musiałem wytrzeć sobie oczy, trzymając pierwszy raz swoje dziecko na rękach.
Mało kto mi kiedykolwiek tak zaimponował jak żona, która przeszła dwie ciąże, zwłaszcza ich końcowe etapy. Jej siła i odwaga spowodowała, że patrzę teraz na nią inaczej i tak chyba będzie już do końca naszych wspólnych dni.
Noworodek na rękach – poczułem szczęście
Wymieszane z całą resztą. Z ulgą, troską, satysfakcją, znowu strachem. Pełnię szczęścia poczułem, kiedy na sali porodowej zrobiło się w końcu cicho, lekarze wyszli, a ja trzymałem na rękach mojego noworodka owiniętego w biały ręcznik. To jest właśnie moment, którego nie da się opisać, nie wiem nawet, jak. Przepiękna chwila, niepowtarzalna.
Opisane wyżej emocje nie są jakieś unikalne, nie występują tylko podczas narodzin własnego dziecka. Ale w takim kontekście, z taką intensywnością i ładunkiem – chyba tylko tu – na sali porodowej.
Wiem, że wielu mężczyzn nie decyduje się na wspólny poród. Boją się, uważają, że nie dadzą rady, że nie będą potrzebni albo że to wpłynie na relacje z żoną. Nie oceniam takich decyzji, choć uważam, że mężczyźni wtedy bardzo, bardzo dużo tracą.
Bo wszystkie emocje można nadrobić, nie teraz – to później. Strach, ulga, duma, szczęście – w różnych sytuacjach, z różną intensywnością. Ale obecność przy porodzie własnego dziecka to wydarzenie, które więcej się nie powtórzy, nie będzie drugiej szansy. To jednorazowe emocje.
I najpiękniejsze.
Czytaj także:
Wspólny poród? Tak, ale…