separateurCreated with Sketch.

8-letni Antonio umiera na raka: „Mamo, Matka Boża przyszła po mnie”

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Aleteia - 25.10.17
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
„Mamo, kiedy pomyślę, ile Jezus wycierpiał na krzyżu, moje cierpienie wydaje mi się niczym”.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Oto wzruszająca opowieść włoskiej mamy o chorobie jej synka, który zmarł na raka, ale był szczęśliwy, że odszedł z „drogą Matką Bożą”, która towarzyszyła mu do końca.

Dodatkowa kanapka dla głodnych

Antonio Terranova urodził się w 2004 roku w Palermo we Włoszech. Odszedł 23 lutego 2013 roku. Miał tylko 8 lat.

Można powiedzieć, że w dniu jego urodzin Jezus zstąpił z nieba. Antonio był dzieckiem zdrowym i żywym, o blond włosach i niebieskich oczach, które w miarę, jak rósł, stawały się bardziej zielone. Był inteligentny i bardzo sympatyczny. Jako małe dziecko interesował się innymi dziećmi, zwłaszcza tymi najbardziej nieszczęśliwymi.

Każdego ranka przed pójściem do szkoły sprawdzał, czy ma dodatkową kanapkę, by móc podzielić się nią, jeśli któreś z dzieci będzie potrzebowało.

Podczas lekcji informatyki i angielskiego nauczyciele sadzali go obok Alicji albo Enrica, dwojga dzieci, które miały problemy w szkole, nie radziły sobie z komputerami, ciągle coś psuły i czasem nie nadążały. Cierpliwie i delikatnie wyjaśniał im wszystko, poprawiał tak, by nauczyciel niczego nie zauważył.

Straszna nowina i „Jezu, ufam Tobie”

21 maja 2011 roku okazało się, że Antonio wymaga przeszczepu wątroby. Zdiagnozowano u niego guz wielkości 10 cm, który uniemożliwiał mu normalne życie. Zaczęła się długa seria badań i pobyty w szpitalu.

Od początku lekarze byli pesymistami. Do tego stopnia, że nie chcieli wpisać go na listę oczekujących na przeszczep. Byliśmy zrozpaczeni, ale natychmiast zaczęliśmy się modlić. Modliliśmy się dzień i noc. Tworzył się łańcuch modlitw i postów, dołączało do niego wiele osób. To było niewiarygodne.

W centrum przeszczepów nauczyliśmy się Koronki do Bożego miłosierdzia, której nigdy potem nie opuszczaliśmy. Każdego popołudnia schodziliśmy do szpitalnej kaplicy, by odmówić koronkę. Antonio chciał być tam z nami codziennie i też odmawiać różaniec. Na końcu modlitwy milkł, patrzył na nas i mówił: „Zapomnieliście powiedzieć bardzo ważną rzecz: «Jezu, ufam Tobie»”.

Na początku każdego ranka, kiedy pielęgniarki przychodziły pobrać krew, zaczynał płakać. Kiedy słyszał, jak inne dzieci płaczą, mówił mi przez łzy: „Mamo, idź je pociesz, zajmij się nimi, żeby już nie płakały”. Kiedy przychodziła jego kolej, wciąż przejmował się innymi dziećmi.

"Jezu, gdzie jesteś?"

Pobrania krwi, tomografia komputerowa, wizyty lekarzy… To wszystko było dla niego torturą, dla nas też. Pewnego poranka Antonio wziął krzyż świętego Benedykta, ścisnął go mocno przed sobą i zaczął głośno krzyczeć: „Jezu, gdzie jesteś? Zawsze w Ciebie wierzyłem, ale jeśli teraz mi nie pomożesz, przestanę w Ciebie wierzyć”.

Scena rozegrała się na oczach pielęgniarek i rodziny. Nikt nie mógł go uspokoić. Ale powoli zdawał się akceptować sytuację i w końcu powiedział mi: „Mamo, bądź spokojna”.

Operacja się udała, ale…

Piętnaście dni po pierwszej hospitalizacji, ku zdumieniu zespołu lekarskiego, przyszła wiadomość o wątrobie do przeszczepu. Cierpiałam bardzo, nie umiałam się cieszyć, bo mój syn miał wyzdrowieć, ale inne dziecko, niespełna 11-letnie, właśnie umarło na oczach bezradnych rodziców, z powodu tętniaka mózgu. Dziecko, za które nawet nie mieliśmy czasu się pomodlić. W swoich modlitwach prosiłam o uzdrowienie mojego syna, ale w sercu czułam mocno ciężar śmierci tego dziecka, której czułam się przyczyną.

Przeszczep trwał 11 godzin. Operacja się udała. „Można by powiedzieć, że to jego wątroba – powiedział z niedowierzaniem chirurg. – To było prostsze, niż się spodziewaliśmy”.

Piętnaście dni później wróciliśmy do domu pełni nadziei na nowe życie. Ale… niestety, to nie był koniec. Kilka dni później, po kontrolnym badaniu, odkryliśmy, że są przerzuty do płuc. Antonio został skierowany na oddział onkologii dziecięcej na cykl 20 chemioterapii.

Jezus tak blisko

Dni mijały, Antonio zaczął pytać: „Jak to możliwe, że ludzie nie wierzą w Jezusa, a ja czuję Jego bliską obecność?”. Pewnego dnia, o trzeciej po południu, po odmówieniu Koronki do miłosierdzia Bożego, popatrzył na mnie uważnie. Zapytałam, co się stało. Odpowiedział: „Mamo, nie mów nic, módl się nadal, bo on odejdzie”.

Modliliśmy się nadal, potem powiedział: „Mamo, Matka Boża tu była. Widziałem ją w twoich oczach, przyszła mnie pobłogosławić”. Powiedział, że… z kielichem, tym samym kielichem, który rozpoznał później w dłoniach księdza, który dawał Komunię jego ojcu podczas naszej wizyty w sanktuarium Matki Łez w Syrakuzach.

„A wiesz, co zrobiła Maryja? Mówiła do mnie, ale nie głosem, tylko mówiła w moim sercu, mówiła do mnie: teraz ufam wam”. Antonio nie wiedział, że w modlitwach mówiłam zawsze Maryi, by mi ufała, że ja też ufam jej.

Lourdes. Podróż nadziei

Wierzyliśmy, że Antonio wyzdrowieje, ale nagle sytuacja wymknęła się spod kontroli i choroba zaczęła szybko postępować. Rzadko się skarżył, tak rzadko, że gdy pewnego dnia pielęgniarka zobaczyła, jak płacze, powiedziała nam: „Antonio zachowuje się wreszcie jak dziecko, dotąd był jak dorosły”.

Dodawał nam odwagi. Któregoś dnia powiedział mi: „Mamo, dlaczego się martwisz, bądź spokojna, Maryja powiedziała mi, że to się wkrótce skończy”. Zapytałam, czy rozmawia często z Matką Bożą, odpowiedział, że tak, że ona mówi do niego w jego sercu. I więcej nie chciał już o tym opowiadać.

Pod koniec listopada 2012 roku stan zdrowia Antonia pogorszył się i onkolog uprzedził nas, że naszemu synowi został miesiąc życia. Postanowiliśmy pojechać do Lourdes. Podróż nadziei. Niełatwa. Przyjechaliśmy do Marsylii, wieczorem syn stał się dziwny, jakby dusza zaczęła w nim dygotać. Bardzo cierpiał, ale mimo to miał jakieś „piękne uczucie”.

„Tato, tato – mówił – jakie piękne uczucie, jakbym był w niebie, czuję ciepło w brzuchu i to jest przyjemne. Mam ochotę tańczyć, śpiewać, krzyczeć. Tato, czuję się dobrze i będę się modlił, żebyś też mógł poczuć to, co ja”.

Po tysiącu perypetii dotarliśmy do Lourdes, gdzie Antonio modlił się za innych, ale nie za siebie. Kiedy mu przypomnieliśmy, że przyjechał modlić się o uzdrowienie do Matki Bożej, odpowiedział, że zrobi to później.

Anioły sprzątają nasz dom

Zaczęliśmy nieustającą modlitwę, ale niestety wróciliśmy do domu z pustymi rękami. Nadeszło Boże Narodzenie, Nowy Rok i sytuacja się pogarszała. Nie mogliśmy złagodzić jego strasznych cierpień. W przeddzień święta Trzech Króli zostaliśmy na noc u mojej szwagierki.

To była straszna noc, nie zmrużyłam oka, ale nad ranem syn powiedział do mnie: „Mamo, jakie piękne uczucie! Jezus i Maryja są u nas. Jezus jest ubrany w brązową szatę, ma linę przypiętą do ubrania, są też anioły, mamo, one sprzątają nasz dom, czyszczą wszystko. Ktoś dzwoni do drzwi, to Andre [kuzyn], chce wejść”.

W tym czasie Antonio nie brał żadnego leku, który mógłby spowodować halucynacje albo podobne objawy. Nie przechodził chemioterapii.

Czytaj dalej na kolejnej stronie

 

Jezus na krzyżu

Po południu przekonaliśmy go, byśmy pojechali do szpitala, gdzie, po nie wiem ilu dniach cierpienia, mógłby wreszcie odczuć ulgę. Gdy już nie cierpiał, wyszedł na korytarz wyczerpany, usiadł i zaczął płakać.

„Antonio – zapytałam – nigdy dotąd tak nie płakałeś i teraz, kiedy dobrze się czujesz, zaczynasz płakać?”. Odpowiedział: „Mamo, kiedy pomyślę, ile Jezus wycierpiał na krzyżu, moje cierpienie jest przy tym niczym”.

Poczułam, że umieram. Pytałam siebie, dlaczego mój syn mówił to do mnie, do mnie, która do tej pory widziała w krzyżu tylko przedmiot do zawieszenia na ścianie i przed którym modliła się w kościele. Wściekłam się i powiedziałam, że jego cierpienie wcale nie jest mniejsze niż Jezusa, ale popatrzył na mnie, jakby chciał powiedzieć: „Nie rozumiesz”. Nie nalegałam.

Załamanie i powrót sił

Sytuacja pogarszała się z dnia na dzień. Antonio był w coraz gorszym stanie i już nie mogliśmy poradzić sobie z jego bólem. Pewnego dnia nie chciał już nikogo widzieć, czego dotąd nie było. Zawsze chciał być otoczony przyjaciółmi i rodziną.

On, który do tej pory nas pocieszał, zaczął mówić, że Jezusa tu nie ma, bo mu nie pomaga, nie ma sensu się modlić. To się od czasu do czasu zdarzało, ale trwało krótko i szybko prosił Jezusa o przebaczenie, odnajdywał zaufanie do niego. Ale tym razem był naprawdę zniechęcony.

Któregoś popołudnia przyszedł do nas ojciec Marco Lupo z kościoła Acquasanta, do którego chodziliśmy z grupą modlitewną. Usiadł obok niego, rozbawił go, potem zaczęli się modlić, prosząc Ducha Świętego o wsparcie. Antonio już się nie skarżył i znów zaczął nas pocieszać.

Wartość cierpienia dziecka

Pewnego dnia uklęknął, choć bardzo cierpiał i powiedział do mnie, ściskając pięści: „Mamo, to nic, jeśli teraz Jezus mnie nie wyleczy, w każdym razie wiem, że przez moje cierpienie on uzdrawia dzieci w szpitalu”.

Nie dowierzałam i zadawałam sobie pytanie, co takiego się stało. Dlaczego mój 8-letni syn mówi w ten sposób, a ja, jego mama, nie rozumiem? Ja, która nie byłam w stanie znieść bólów porodowych i wybrałam cesarkę, nie rozumiałam, jak może to wszystko znieść. Ta siła nie mogła pochodzić tylko od niego samego. Ode mnie też nie pochodziła, ale ja też ją czułam i pomaga mi to wszystko znieść do dzisiaj. Tylko Bóg może to zrobić, jedynie On.

Któregoś dnia znalazłam syna leżącego na łóżku z przymkniętymi oczami. Z kimś szeptem rozmawiał, mówił, robił pauzę – jakby czekał na odpowiedź i znów zaczynał: „Chciałbym tu zostać… [pauza] jeśli on chce”. Zapytałam, z kim rozmawia. „Z nikim, mamo” – odpowiedział.

Chrystus jako jedyny pokarm

Przez dwa ostatnie miesiące Antonio nie żywił się niczym oprócz Eucharystii. Kiedy przychodził ksiądz z Najświętszym Sakramentem, pytałam, jak Antonio przyjmuje Komunię, gdy wydawało się, że jest w śpiączce. Kiedy duchowny mówił: „Antonio, ciało Jezusa”, chłopiec nagle otwierał oczy i usta i odpowiadał: „Amen”.

Nie dowierzaliśmy, ale tyle razy zdaliśmy sobie sprawę, że mieliśmy u siebie niebo, mieliśmy Jezusa. Pewnego poranka ojciec Antonio d’Anna, nasz proboszcz, zapytał go: „Antonio, chcesz Jezusa?”. Antonio podnosząc oczy ku Najświętszemu Sakramentowi, zaczął mówić:

„Jezu, Jezu, wybacz mi, wybacz mi, Jezu. Chcę Jezusa, oddaj mnie Jezusowi”. Mój mąż i ja byliśmy głęboko poruszeni. Co można było wybaczać naszemu synowi? Ksiądz też był poruszony. Postawił pudełko z hostiami na jego brzuszku. Antonio się uspokoił i zaczął mówić: „Dziękuję Jezu, znów czuję to ciepło, dziękuję. Tato, to właśnie to czułem w Lourdes”.

Po przyjęciu Komunii uspokajał się. Przez nasz dom przewijali się księża, chcieli go poznać, posłuchać, co mówi. Niektórzy prosili nawet, byśmy pozwolili im pobyć sam na sam z Antonio w jego pokoju, a następnie wychodzili z płaczem. Antonio chciał, byśmy powtarzali słowa Koronki do miłosierdzia Bożego. Chciał, byśmy ją śpiewali i często w nocy budził mnie mówiąc, że musimy ją odmówić.

Matka Boża z Medjugorie

Dwa dni przed tym, jak dołączył do Jezusa i Najświętszej Panienki w niebie, ktoś przyniósł nam naturalnych rozmiarów figurę Matki Bożej z Medjugorie, która pielgrzymowała po kościołach w Palermo i na prowincji. Kobieta, która ofiarowała figurę Maryi powiedziała mi, że nie trafiła ona nigdy dotąd do prywatnego mieszkania. To nie było przewidziane.

Kiedy tamtego dnia, gdy wszyscy już sobie poszli, podeszłam do syna i zapytałam: „Antonio, po co przyszła do nas Matka Boża?”. Otworzył oczy i patrząc na mnie, powiedział: „Mamo, przyszła po mnie”.

Dwa dni później, w sobotę 23 lutego 2013 roku o 13.55 Antonio poszedł do nieba z Matką Bożą. Panie… Nie pytamy Cię, dlaczego go zabrałeś, ale dziękujemy Ci, że nam go dałeś.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.