Niektóre poczynania, o które jest oskarżany Anthony Levandowski, budzą poważne wątpliwości etyczne.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Niemierzalnie mądrzejszy od człowieka, zdolny odpowiedzieć na jego problemy, a nawet… zadecydować o jego doczesnym życiu. Wszystkie te przymioty przypisać można Bogu, ale też każdemu kolejnemu bijącemu rekordy mocy obliczeniowej superkomputerowi. Nic więc dziwnego, że sztuczna inteligencja otaczana bywa nimbem wszechmocy, stając się w laicyzującym się świecie obiektem para-kultu wielu jej użytkowników. I ciężko nawet określić to zjawisko mianem nowego, gdy już niemal 30 lat temu fenomenalnie przedstawił je w swoim „Dekalogu” Krzysztof Kieślowski.
Z tej perspektywy powstanie wspólnoty, w której sztuczna inteligencja stanie się oficjalnym przedmiotem czci, jawiło się raczej jako kwestia czasu niż wydarzenie rzeczywiście przełomowe. Równy miesiąc temu były inżynier Ubera i Google’a Anthony Levandowski (w ciemno założyć możemy jego polskie korzenie, choć w tym przypadku to raczej nie powód do dumy) złożył u kalifornijskich władz wniosek o rejestrację związku wyznaniowego Way of the Future (Droga Przyszłości), którego postulowanym celem jest stworzenie (sic!) Boga bazującego na sztucznej inteligencji, a który zapewnić miałby społeczeństwu nastanie ery powszechnego dobrobytu. Sama instytucja działa zresztą na Zachodnim Wybrzeżu już od dwóch lat jako organizacja non-profit.
Czytaj także:
Sztuczna inteligencja. Wielka nadzieja czy wielkie zagrożenie?
Na papierze można się w jej założeniach doszukać nawet pewnego idealizmu i szlachetności, w tym jednak konkretnym przypadku szczególnie wnikliwie popatrzeć należy na wydarzenie przez pryzmat wcześniejszej działalności „Ojca Założyciela”. A niektóre poczynania, o które jest oskarżany, budzą poważne wątpliwości etyczne.
Przez 9 lat pracy w Google Levandowski zajmował się w głównej mierze badaniami nad rozwojem autonomicznych, nie wymagających kierowcy samochodów. Jego odejście z technologicznego giganta w styczniu ub. roku było dla branży dużą niespodzianką. Levandowski wraz z Liorem Ronem założył wówczas spółkę Otto, specjalizującą się w produkcji zestawów „samoprowadzących” dla samochodów ciężarowych. Kilka miesięcy później spółka przejęta została przez Ubera. Sam inżynier tłumaczył wówczas, że nie odpowiadało mu komercyjne, dążące do jak najszybszego spieniężenia projektu podejście władz Google’a.
Czytaj także:
Czy komputer może mieć duszę? Kilka mitów na temat sztucznej inteligencji
Do tej pory wciąż jest idealistycznie i szlachetnie. Tyle, że w marcu br. spółka Waymo rozwijająca od grudnia ubiegłego roku zapoczątkowany przez Google’a projekt autonomicznych aut oskarżyła Levandowskiego o kradzież prawie 10 GB danych z technologiami, które następnie użyte zostały w badaniach, jakie nad autonomicznymi autami prowadzi Uber (gigant domaga się teraz od konkurenta niemal dwumiliardowego odszkodowania). Sprawa przerodziła się w Stanach w gigantyczny skandal, a sam Levandowski za brak współpracy w jej wyjaśnieniu został przez Ubera zwolniony i zajął się… tworzeniem związku wyznaniowego. Sami przyznacie, że nie są to dla powstającej „religii” okoliczności szczególnie korzystne.
Nawet jeśli jednak Levandowski okaże się niewinny, a jego intencje idealistyczne i szlachetne (wiemy, co jest takimi wybrukowane), pewnym pozostaje, że zawierzenie stworzonemu przez niego wirtualnemu bożkowi (czymkolwiek by on nie był) skutkować będzie… równie wirtualnym zbawieniem.
Czytaj także:
Transhumanizm. Czy technologia zbawi świat?