separateurCreated with Sketch.

Nie uwierzycie, co zrobił dla żony na 40. rocznicę ślubu

DOJRZAŁE MAŁŻEŃSTWO
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Anna Malec - 05.11.17
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Od lat nie robili już sobie prezentów, nie było za co. Ale na taką rocznicę pan Tadek chciał przygotować coś specjalnego. Zaczął kombinować. I wykombinował. Cała „tajna operacja” trwała jakieś 4 miesiące. Plan był szczegółowy i przemyślany, krok po kroku.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Sielsko, anielsko nigdy nie było

Małżeństwo jakich wiele. Mówienie o życiu sielskim i anielskim raczej do nich nie pasuje. Od lat żyją od pierwszego do pierwszego. Dość szybko zaczęli chorować, przeszli na rentę, dziś oboje są już na emeryturze.

Pobrali się, gdy mieli po 21 lat. Tak, wtedy to była wielka miłość. On z drugiego końca Polski przyjechał za nią na Pomorze, by po kilku miesiącach znajomości stanąć przed ołtarzem i ślubować sobie miłość i wierność, dopóki śmierć ich nie rozłączy.

A potem przyszła proza życia, częste wyjazdy – taka praca, długie rozłąki, śmierć trzeciego, ukochanego syna, potem ich problemy ze zdrowiem. Ona dość wcześnie zaczęła zmagać się z chorobą kości, była jeszcze przed 50-tką, kiedy przeszła na rentę. On musiał zrezygnować z pracy kilka lat później, choć, żeby utrzymać rodzinę, dorabiał tu i ówdzie. A to jako stróż, a to jako ochroniarz, raz zatrudnił się nawet jako wujek-niania. To lubił najbardziej. Zresztą, do dziś jego ulubione zajęcie to spędzanie czasu z wnukami.

W domu się nie przelewało

Co roku trzeba było kupić dwie tony węgla, żeby wystarczyło na zimę. To duże obciążenie dla domowego, skromnego budżetu. Na wakacjach ostatni raz byli chyba wtedy, kiedy ich pierwszy syn nie chodził jeszcze do szkoły. Dziś jest już po 40-stce.

Trudno się kochać, kiedy nie starcza do pierwszego” – mówi Tadek. W domu najczęściej kłócili się właśnie o pieniądze. Że za mało, że źle wydane, że nie ma czego pod choinką położyć.

Od lat nie robili już sobie prezentów, ani na święta, ani na urodziny czy imieniny. „Dla siebie pieniędzy zawsze było szkoda” – mówi Basia. Kupowali więc tylko synom i swoim rodzicom, dopóki żyli.

Ale „nie ma tego złego” – mówi Tadek. Przez lata nauczył się okazywać miłość w inny sposób. Odkurza, myje okna, podłogi, zmywa po obiedzie, ściera jarzyny na zupę, „bo Basię bolą ręce”. Taki mają podział domowych obowiązków. Tak się dogadali i tak jest dobrze, choć, jak mówią, trochę to wymuszone specyfiką ich niedomagań. Basia gotuje, wyciera kurze. Na większe zakupy chodzą razem.

40. rocznica ślubu to jest coś!

Przed rokiem, na Boże Narodzenie, mieli świętować 40-stą rocznicę ślubu. Wiedzieli, że synowie szykują dla rodziców przyjęcie. Zresztą, z synów są bardzo dumni. „To dobre chłopaki są. Skończyli studia, pracują, pożenili się” – mówi Basia.

Tym razem i Tadek chciał coś przyszykować. „Kiedy jeszcze pracowałem, to zawsze coś Basi z trasy przywiozłem. A potem już nie było za co” – mówi.

Ale taka rocznica ślubu, to przecież coś! Kilka miesięcy wcześniej Tadek zaczął kombinować, skąd wziąć pieniądze na prezent dla żony. I wykombinował. Cała „tajna operacja” trwała jakieś 4 miesiące. Plan był szczegółowy i przemyślany, krok po kroku. Tak po męsku.

Za aluminium lepiej płacą

Akurat z piętra niżej wyprowadzali się sąsiedzi. Okazało się, że w ich łazience jest pokaźny składzik… złomu! A że z sąsiadami dobrze żyli, ci nie mieli nic przeciwko, a nawet było im to na rękę, by ten składzik opróżnić.

„Wszystko tam było. Stare części samochodowe, stary hełm wojskowy, jakieś rury – wszystko to sprzedałem. Dołożyłem jeszcze swoje, z komórki – stare gary, zużyte patelnie, łopaty, które już były przerdzewiałe i popękane, dziurawe wiadra od węgla”. Wszystko zapakował na metalowy wózek i zawiózł do skupu złomu. Sprzedał za ok. 300 zł. „Miałem jeszcze trochę aluminium, ono jest droższe niż złom, dlatego tyle wyszło” – mówi Tadek.

Miał też swoje „zaskórniaki”. „Trochę miałem odłożone – końcówki z emerytury, raz trafiłem trójkę w totka. W sumie, z tym złomem, wyszło tego z 500 zł”.

Wystarczyło, by pójść do jubilera i zapłacić za piękny, złoty pierścionek.

Bywało różnie, ale zawsze byliśmy razem. A po tylu latach znowu mogłem coś żonie kupić” – mówi z dumą i z łezką w oku. Basia też ją w oku miała, kiedy otworzyła małe, zupełnie nieoczekiwane, pudełeczko.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.