Nie potrzeba fantastycznych historii rodem z Hollywood, by przekonać się, że wola walki może czynić cuda. To nadzieja dla takich sportowców, jak Arkadiusz Milik czy Maciej Makuszewski, których dotkliwe kontuzje mogą wykluczyć z udziału w przyszłorocznym mundialu.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Walka o życie
10 grudnia tego roku, Poznań, 25. minuta meczu Lecha z Cracovią. Czołowy skrzydłowy poznaniaków, Maciej Makuszewski schodzi z boiska ze łzami w oczach. On już wie – wkrótce czeka go bolesny zabieg i wielomiesięczna rekonwalescencja. Jego wyjazd na przyszłoroczne Mistrzostwa Świata w Rosji stoi pod ogromnym znakiem zapytania.
Musiałby wydarzyć się cud, by wrócił do zdrowia, a przede wszystkim – do formy. W dodatku dotkliwa kontuzja pojawiła się niespodziewanie. Nikt Makuszewskiego nie sfaulował, nikt przypadkiem nie stanął mu na nogę. Piłkarz po prostu niefortunnie stanął, usiłując opanować piłkę.
Zabrzmi to jak banał, ale sport potrafi być tyleż piękny, co przerażający. Ciężką pracą można długimi latami wdrapywać się na szczyt, by w kilka sekund upaść z hukiem i roztrzaskać się o skały. Nie tak dawno pewien dziennikarz radiowy powiedział mi znamienne słowa: „jest taki moment w sporcie, gdy wiesz, że już przegrałeś, nie widzisz żadnych szans na zwycięstwo, a jednak zbierasz się jeszcze wewnętrznie do walki, zaciskasz zęby i bijesz się o wygraną z taką zapamiętałością, jak gdybyś walczył o życie”. Wiedział, co mówi, bo sam uprawiał sport. To niesamowite, ale każdy kto powąchał choćby amatorskich dyscyplin, ten rozumie, o czym mowa.
Czytaj także:
Walka, która ciągle toczy się w mojej głowie
Bitwa życia
W takich właśnie chwilach racjonalność nie odgrywa dosłownie żadnej roli – zero wyrachowania, zero kunktatorstwa, za to mnóstwo zapału. W drużynach zespołowych ta sportowa złość wynika chyba z chęci dodania drużynie animuszu. Leżymy na łopatkach? Wstańmy! Trzeba się bić! Zapamiętałość i zaciekłość jednego zawodnika, potrafi dać impuls innym.
Prawdziwi sportowcy walczą jednak nie tylko na boisku. Makuszewski rozpoczyna właśnie bitwę swojego życia. Jeśli nawet poczuł, że przegrywa mecz, musi przyjść ten moment, gdy postanowi: zacisnę zęby i będę się bił. Choćbym stał na kompletnie straconej pozycji. Jeśli mu się uda, być może przyszłoroczny turniej Mistrzostw Świata będzie należał do niego.
Czytaj także:
Panowie, idziemy się bić?
Wola walki czyni cuda
A przykładów, które mogą go zmotywować do działania, jest mnóstwo. Przypomnijmy sobie prawdziwego wirtuoza futbolu, nieżyjącego już Brazylijczyka Garrinchę, który uchodzi za jednego z największych piłkarzy w dziejach kopanej, choć jedną nogę miał krótszą. Dzisiaj byłby to powód do załamania się, niemal wykluczający z uprawiania sportu. Ale Garrincha na to gwizdał. I został legendą.
A Lionel Messi? Był tak drobny, że gdyby ktoś zobaczył go w wieku nastoletnim, nie mógłby uwierzyć, że takie maleństwo może grać w piłkę ze starszymi od siebie. Przez kilka lat kurowano go zastrzykami zawierającymi hormon wzrostu. Kim jest dzisiaj? Nie ma sensu chyba odpowiadać.
No i wreszcie Makuszewski ma przykład wojownika z naszego, polskiego podwórka. Ten wojownik to Damian Kądzior, który obecnie jest czołowym skrzydłowym rodzimej Ekstraklasy, ale w wieku 18 lat… wylądował na wózku inwalidzkim. Kontuzja sprawiła, że zoperowano mu dwie stopy, wsadzając doń specjalne śruby. Przez dwa tygodnie młody piłkarz był noszony (dosłownie!) przez swojego ojca w miejscach, gdzie nie mógł poruszać się wózkiem. „Jechaliśmy na rehabilitację, tata brał mnie na plecy, zanosił do szatni dla niepełnosprawnych, później wrzucał do basenu. To był czas, który udowodnił mi, że bez zdrowia nie da się zrobić zupełnie nic w świecie sportu. Stałem się wtedy bardzo świadomy” – wyznał Kądzior w jednym z wywiadów.
Czytaj także:
Wkurzony swoją samotnością? Jak przeżywają to mężczyźni
Zwycięstwo i honor
Brzmi to, oczywiście, jak scenariusz z amerykańskich filmów, gdzie bohater, któremu urwało wszystkie kończyny, zostaje nagle – za sprawą cudownego zbiegu okoliczności – fantastycznym lekkoatletą. To jednak jest sport! I naprawdę tak to działa. Wola walki jest czymś niezwykle skutecznym. Wielkość piłkarzy często rodziła się właśnie za sprawą bolesnych chwil, życiowych traum.
Pamiętacie na pewno słynnego Ronaldo Luiza Nazario de Limę – obiecujący brazylijski talent, który trapiony licznymi kontuzjami, wrócił do wielkiej piłki na Mistrzostwach Świata w Korei i Japonii. Został tam mistrzem świata i królem strzelców. A niedługo później trafił do Realu Madryt. Do dzisiaj jest jednym z największych napastników w historii.
Nie trzeba więc sensacyjnych amerykańskich scenariuszy, by przekonać się, że wola walki w sporcie może zdziałać cuda. To nadzieja dla Makuszewskiego, ale też dla Arkadiusza Milika, który nabawił się równie bolesnej i dotkliwej kontuzji (drugiej w ciągu ostatnich kilku miesięcy!). Liczą na nich wszyscy kibice biało-czerwonych. I warto im życzyć, by każdego dnia pamiętali te chwile, gdy na zegarze wybija 80. minuta, zostaje najwyżej kilkanaście minut do końca spotkania, a twoja drużyna przegrywa czterema bramkami.
Te chwile, gdy wtedy, zamiast snuć się po boisku i powłóczyć nogami, włączali szósty bieg, harowali za dwóch i dawali swojej drużynie impuls – walczcie o zwycięstwo albo chociaż o honor. Bo gryźć trawę warto zawsze. Nie tylko podczas spotkań. Wie to każdy, kto otarł się o piłkę czy inną dziedzinę sportu. I tej zaciekłości życzmy Makuszewskiemu oraz Milikowi. Bijcie się, panowie!