Jak już poczułam, zrozumiałam i podjęłam decyzję, że idę w małżeństwo, jednocześnie poczułam, zrozumiałam i powiedziałam głośno, że nie mam zielonego pojęcia „co teraz?!”. Naprawdę byłam zielona.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Nigdy wcześniej nie byłam w żadnej bliższej relacji z facetem. Byli koledzy, ale we friend-zone. Żadnych kiss kiss. Żadnego trzymania się za rączki i maślanych oczu. Żadnych latających motyli. Nemo. To nie znaczy, że brakowało mi śmiałości. Albo że czułam desperację. Po prostu wiedziałam, że po męża nie pójdę jak po grzyby.
Czytaj także:
Boskie Babki: Jak znaleźć sobie męża? Nasze sposoby [wideo]
Modlitwa o „dobrego męża”
Ale wiedziałam też, że skoro na takiej drodze będę szczęśliwa, to nie tylko ja trzymam za siebie kciuki. Że jest ktoś, kto żyje już innym życiem i chętnie wesprze mnie w stawianiu pierwszych i ostatnich kroków na tej miłosnej ścieżce.
Takim sposobem znalazłam w necie pierwszą lepszą modlitwę o „dobrego męża”, wlazłam do kaplicy i powiedziałam coś mniej więcej na tę modłę:
Józefie, ponoć Ty specjalizujesz się w sprawach sercowych. No więc jestem! Masz swoje warunki (te z karteczki), ja mam swoje (tu wyliczyłam kilka punktów), m.in. NIE CHCĘ „jakiegokolwiek męża”, CHCĘ „tego jedynego”. Ale mam też kilka obietnic.
To była taka rozmowa, w której całą sobą przeczuwałam, że skoro proszę, to będzie mi dane. Moją prośbę powtarzałam przez dwa miesiące. W ciągu tych dwóch miesięcy, w Krakowie i gdzieś w Warszawie, działy się małe cuda.
Czytaj także:
Nietypowa modlitwa o męża
To będzie moja żona!
Pierwszego miesiąca On zobaczył moje zdjęcie (znał mnie tylko z moich tekstów, zdjęcia i nicka), pokazał „mnie” swojej mamie i powiedział: „To będzie moja żona!”. Kolejnego miesiąca, wysłał mi zaproszenie do znajomych na fejsie, a co się działo dalej, już wiecie (kto nie wie, klika tu). Od siedmiu lat lecimy rakietą zwaną: małżeństwem.
Wracając do tytułowego pytania: Jestem bardzo słabym doradcą praktycznym dla singli, bo ja poznałam „tego jedynego”, nie wychodząc nawet z domu.
Nic na siłę
Ale jedno mogę powiedzieć z czystym sumieniem: nie szukaj sobie „męża”. Uwierz mi, nie chcesz być żoną kogokolwiek. Nie chcesz mieć zepsutej złotej rybki, która spełni twoje trzy życzenia: o sukni ślubnej, o domu i o dziecku. To nie zrekompensuje ci życia w rybnym fetorze.
Bo nie chodzi o to, żebyś znalazła „jakiegoś męża”, jak na targu staroci, a on żeby cię „zaklepał” pierścionkiem i wodził przez następne X lat. Ale żebyś poznała mężczyznę o konkretnym imieniu, z konkretną historią życia i osobowością, i marzeniami, i dała się porwać przyjaźni tak bliskiej, że na myśl o przesiedzeniu z nim wieczności, wiedziałabyś, że nie byłoby nudno. Że to nawet niegłupi pomysł.
Czytaj także:
List do miłości mojego życia, której jeszcze nie spotkałem
Miłość na wieczność
A skoro mowa o miłości i wieczności, jestem przekonana, że każde spotkanie przed Ołtarzem, dwóch totalnie innych, obcych, a potem najbliższych sobie ludzi – jest C U D E M.
Serio. Zresztą, sami piszecie w komentarzach swoje nieprawdopodobne historie, które tak po ludzku wydarzyły się totalnym „przypadkiem” i „zbiegiem okoliczności”, a jednak! Love is in the air!
Może ty albo twoja koleżanka potrzebujesz kilku kciuków więcej trzymanych za twoje dziś i jutro?
Czytaj także:
Lepiej związać się z kimś podobnym do mnie czy z kimś zupełnie różnym?
Tekst ukazał się na blogu Drużyna B