Jednego z ostatnich wywiadów Oriana Fallaci udzieliła polskiemu jezuicie. Jak dała się namówić na rozmowę? Czego ona dotyczyła? Aletei opowiada o. Andrzej Majewski.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
W lipcu 2005 roku Oriana Fallaci, schowana przed światem w swoim nowojorskim mieszkaniu, bardzo już wyniszczona chorobą nowotworową, udzieliła jednego z ostatnich wywiadów przed swoją śmiercią. Zrobiła ten wyjątek dla polskiego jezuity – o. Andrzeja Majewskiego… i na tym wcale się nie zakończyło… O niecodziennych rozmowach telefonicznych z Fallaci opowiada o. Majewski.
Joanna Bórkowska: Zacznijmy od początku… W wywiadzie z samą sobą, a także w liście do Ojca, który możemy odnaleźć w książce Strach jest grzechem. Listy z niezwykłego życia, Oriana zarzekała się, że nie udziela już wywiadów. Dla Ojca zrobiła jednak wyjątek. Dlaczego?
Andrzej Majewski: Pracowałem wtedy w redakcji Programów Katolickich Telewizji Polskiej i po zamachach terrorystycznych w Londynie zastanawialiśmy się, co by można zaproponować naszym widzom. Ktoś wpadł na pomysł, by skontaktować się z Orianą Fallaci i nagrać z nią króciutka rozmowę, ale oczywiście nikt z nas nie wiedział, gdzie i jak jej szukać. O ile pamiętam, zadzwoniłem najpierw do redakcji włoskiego dziennika „Corriere della Sera” z pytaniem o możliwość skontaktowania się z Orianą. Powiedzieli mi: „Absolutnie nie. Nie ma mowy! To jest niemożliwe!”. Prosiłem: „Może jednak spróbujemy?”. Zostawiłem swój numer i na tym się skończyło. Przynajmniej tak sądziłem. Dzień później, a może dwa dni później, gdy spacerowałem po parku w Wilanowie, zadzwonił telefon. Odezwała się właśnie… Fallaci. Sama mi powiedziała to, co później napisała w liście: „Nie udzielam żadnych wywiadów. Nie wiem, co mi się stało, ale czuję, że jakoś powinnam zareagować na to, co się stało”.
Czytaj także:
Oriana Fallaci prywatnie. Nieznane listy pisarki
Wyjątkowy wywiad z Orianą Fallaci
I zareagowała obszernym wywodem, niemal wykładem na temat islamu i Europy. Wywiad, który Ojciec wtedy przeprowadził, żyje chyba do dziś własnym życiem. To tekst wielokrotnie przytaczany, i to w różnym duchu, przy okazji przeróżnych dyskusji internetowych.
Chyba tak jest. Należy jednak pamiętać, że robiliśmy ten wywiad tuż po zamachach w Londynie, wiele lat temu, w kontekście tamtejszych wydarzeń. Kiedy wywiad z Fallaci się już ukazał, to ja sprawę zamknąłem, bo, jak się pracuje w mediach, to tych wydarzeń jest tak wiele, że nie sposób się nad nimi na dłużej zatrzymywać. Tymczasem… Fallaci zaczęła do mnie dzwonić, mniej więcej raz na miesiąc, i trwało to przez dobre siedem, może osiem miesięcy.
Oriana Fallaci dzwoniła do Ojca tak „po prostu”?
Tak po prostu. Myśmy do tego naszego wywiadu już nie wracali. Nasze rozmowy przeszły na zupełnie inne tematy. Było to dla mnie dość niezwykłe, że ona dzwoniła do mnie jak do jakiegoś starego znajomego. To były długie rozmowy, ale nie jakieś wielkie zwierzenia. Ot, po prostu rozmawialiśmy o wszystkim…i trochę o niczym, choćby o pogodzie, jaka jest dziś w Warszawie czy w Nowym Jorku.
Ona mnie nie przekonywała, ja jej nie nawracałem
Ale rozmawialiście nie tylko o pogodzie?
Nie (śmiech). Mówiła też dużo o swojej chorobie, o tym, że prawie już nie widzi, dlatego właśnie wywiad do „Przeglądu Powszechnego” bardzo dużo ją kosztował. Ona mnie do niczego nie przekonywała, a ja jej nie „nawracałem”.
Nie myślał wtedy Ojciec o tym, żeby się spotkać z Fallaci?
Dla mnie podróż do Stanów tylko w tym celu była niemożliwa. Kto by się zgodził na to, w telewizji czy w zakonie? Ale do dzisiaj pytam sam siebie, o to, co nas jakoś wtedy połączyło. Myślę, że w wywiadzie dotknąłem tematów, które były jej bliskie – sprawy islamskie, fundamentalizm, ona przecież ciągle tym żyła. Ale często, gdy z nią rozmawiałem, mówiłem: „Nie zgadzam się z tym, co mówisz. Nie można wszystkich muzułmanów traktować jak terrorystów. Twoje oceny są jednak bardzo jednostronne i niesprawiedliwe”. A ona przechodziła ponad tymi moimi uwagami i ich nie podejmowała.
Czytaj także:
Królowe literatury. Sześć fantastycznych pisarek
Benedykt XVI, Rino Fisichella i Oriana Fallaci
Czy Oriana opowiadała Ojcu o swoim prywatnym spotkaniu z Benedyktem XVI? Czy kogoś szczególnie wspominała?
Nie. Mówiła, że Benedykt XVI jest dla niej bardzo ważny. Była nim zafascynowana. Drugą osobą, o której często mi mówiła, był abp Rino Fisichella. W ostatnich latach rozmawiałem z nim nie raz, ale o niej nigdy. Prawie za każdym razem coś mi o nim wspominała. Musieli mieć dość bliski i regularny kontakt. Kiedyś jej powiedziałem: „Słuchaj, jestem księdzem, to ja Ci, przynajmniej na koniec, jako ksiądz, powiem, że o Tobie pamiętam”. Nawet nie użyłem słowa „modlę się”, ale właśnie – „pamiętam o Tobie”. Ona mi odpowiedziała: „A… To samo mi cały czas mówi Fisichella”. I zbywała to kilkoma słowami: „Tak, tak, dobrze, dobrze”. Ale Fallaci była też zafascynowana chrześcijaństwem. Było to chrześcijaństwo, powiedziałbym, ideologiczne, traktowane jako mur oddzielający nas od świata terroryzmu i zła. I jeśli broniła chrześcijaństwa, to broniła go właśnie jako systemu pewnych wartości i kultury, którą trzeba za wszelka cenę ocalić. Nigdy natomiast w naszych rozmowach nie pojawił się wątek wprost nawiązujący do jej przeżywania wiary. Ja też nie chciałem wchodzić z butami do jej życia. Wiedziałem, że temat doświadczenia Boga, spotkania z Jezusem, temat modlitwy, to nie są jej tematy. Ciekaw jestem, czy Fisichella z nią o tym rozmawiał.
Ojcze, przejdźmy teraz na chwilę do tematu dotyczącego opublikowanych w maju 2017 w książce Strach jest grzechem. Listy z niezwykłego życia wybranych listów Oriany Fallaci. Czytamy w nich na przykład takie zdania o Ojcu: „Nie przypomina dziennikarza”, „Jest jezuitą. Z czego można wywnioskować, że nie jest głupcem”, „Wydaje mi się, że jest dobry”. Na jakiej podstawie Oriana wysnuła te opinie? Przecież ona Ojca dobrze nie znała.
(Śmiech) Myśmy sobie tak gaworzyli, żartowali i tylko czasem pojawiał się jakiś poważniejszy temat. Nie myślałem nawet, że te nasze żarty zapamięta. Na przykład kiedyś powiedziała: „O, Ojciec jest jezuitą, a więc już samo to coś mówi”! A ja na to: „Spokojnie, u nas też są ornitologiczne nieloty, do których i siebie zaliczam”. Po włosku na takie żarty mówi się „battuty” – ona coś zażartowała, ja żartem odpowiedziałem, ona mnie podpuściła, ja to podjąłem. Zebrała jakieś strzępy z kilku naszych rozmów i na tej podstawie wyrobiła sobie opinię o mnie. Pewnie, że ja nie jestem zawodowym dziennikarzem i ona na pewno to czuła: nie starałem się jej dociskać, nie byłem dostatecznie wnikliwy, nie chciałem jej na niczym przyłapać. Fallaci musiała się chyba ze mną związać przez to, że myśmy po prostu normalnie rozmawiali. Ona potrzebowała rozmów – miała kontakt z wieloma ludźmi, ale wszyscy pewnie czegoś od niej chcieli. A ja, właściwie, poza tą planowaną krótką wypowiedzią czy króciutkim wywiadem, niczego on niej nie chciałem.
Jak skomentuje Ojciec potwierdzającą się wielokrotne opinię, płynącą także od najbliższych, choćby od siostrzeńca Fallaci i jej jedynego spadkobiercy – Edoarda Perazziego – na temat egocentryzmu Fallaci?
Nikt w Kościele nie stara się Oriany kanonizować. Była mądrą i odważną kobietą, ale miała też „swoje za uszami”. Czy bardziej odnosiła wszystko do siebie niż inni ludzie? Nie sądzę. W naszych rozmowach nie było tylko: „ja, ja, ja”. Fallaci słuchała, żywiołowo reagując na to, o czym rozmawialiśmy. Na pewno natomiast była to kobieta wulkan – pod każdym względem.
Czytaj także:
7 pisarek i podróżniczek XX wieku, które powinniście znać
Jeśli nie widzisz wideo, kliknij TUTAJ.