Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Pocałuj chleb
- Podnieś bułkę i ją pocałuj.
- Dlaczego? – spytał mój czteroletni wnuk Józek.
- Żeby ją przeprosić i poprosić, żebyśmy zawsze mieli chleb – wyjaśniłam.
Niewiele wyjaśniłam, ale zadziałał pewien automatyzm, bo tego uczyła mnie w dzieciństwie babcia. Gdy chleb spadał na podłogę, trzeba było go podnieść, ucałować, jednym słowem przeprosić. I prosić, by zawsze był z nami. Taki zahaczający o magię rytuał. Bo chleb otaczany był przez babcię i mamę szczególnym poważaniem, każdy bochenek zaczynał się od naznaczenia znakiem krzyża, a czasem opowiadały, co jadły w bombardowanej w 1939 roku Warszawie – w domu był większy i nie psujący zestaw pierników i słoniny, który szybko się skończył.
Drobne gesty mają sens
Ale na tym nie kończy się lista drobnych gestów i zachowań, dyktowanych przez babcię. Przyznam, że gdy byłam mała, te wszystkie babci polecenia wkurzały mnie bardzo. A była ich cała masa. Mieliśmy koty, dużo kotów w naszym małym domu z ogrodem na przedmieściach. I nie wolno nam było nadawać im ludzkich imion. Był więc Czarnuszek, Siwuś, Mruk i wiele innych, nie pamiętam wszystkich, bo w szczytowym okresie było ich dziewięć sztuk. Ale ludzkich imion nie miały, bo porządku pilnowała babcia.
Nie wolno było wyzłośliwiać się o wadach osób zmarłych. „Dziecko, nic nie mów, on już na Boskim sądzie jest” – blokowała wszystkie pośmiertne recenzje babunia.
Nie wolno było stawiać czegokolwiek na ludzkich podobiznach/fotografiach w gazetach czy książkach, bo babcia na to nie pozwalała. „To stworzenie boskie jest” – argumentowała, a gdy podjęła jakąś decyzję, cóż, nie było dyskusji.
Dziwactwa czy dobra nauka?
Moja rodzina określona byłaby dziś jako wielokulturowa, bo była bułgarsko-polska. Miałam dziesięć lat, gdy po raz pierwszy przyjechałam z mamą do Polski i skonfrontowałam pełne uwielbienia opowieści mamy, babci i cioci o utraconej ojczyźnie – raju, który bezpowrotnie utraciły z pierwszym dniem wojny.
Ja zobaczyłam tę krainę inaczej, bo widziałam strasznie wielu strasznie smutnych ludzi. Patrząc na nich z dzisiejszego punktu widzenia powiedziałabym: niemal wszyscy byli w depresji. Wielu nietrzeźwych, zalewających smutki, o których czasem opowiadali w środkach komunikacji miejskiej, na ławeczkach, w kolejce. A było już dwadzieścia lat po wojnie, już jedno pokolenie wyrosło, a rany tak ciężko się goiły i smutek nadal ludzi dławił i czułam to ja, dziesięcioletnie dziecko.
Ciekawe oczy dziecka notowały także nieznane i dziwne zachowania. Od czasu do czasu mężczyźni w tramwaju czy autobusie „czapkowali”, jakby się z kimś witali. Z kim? – tego nie wiedziałam. A spotkani panowie całowali mamę w dłoń, kłaniając się nisko. Co to były za dziwactwa?
Tak więc opuszczona niechcący przez wnuka bułka przypomniała mi wszystko, wpajane przez mamę, a zwłaszcza babcię. Jest z tymi męczącymi naukami i ciągłymi uwagami dorosłych pewien problem: dopiero po latach rozumie się ich sens. Bardzo głęboki sens. Gdy go odkrywamy i przychodzi zrozumienie, zazwyczaj jest już za późno na podziękowania.
Sens zrozumiany po latach
Szacunek do chleba to wdzięczność Bogu za życie i żywność, ale też wiąże się z tym, że to chleb, choć inny, nie na zakwasie, staje się Jego Ciałem. Nadawanie zwierzętom odrębnych imion odsyła do prawdy, że tylko człowiek, żadna inna istota na ziemi, ma niepowtarzalne relacje ze Stwórcą, który stworzył go i pragnie dla niego samego. Zakaz mówienia źle o zmarłych to odstąpienie od wiecznej pokusy „bycia jak bogowie”, bo tylko Stwórca zna człowieka dogłębnie i potrafi sprawiedliwie, bezbłędnie, ale i z miłością podsumować jego życie. Stawianie czegoś na czyjejś fotografii też byłoby znieważeniem Pana Boga, który stworzył nas na swój obraz i podobieństwo.
A czapkowanie polskich mężczyzn – cóż, to było oddanie czci Najświętszemu Sakramentowi i jak później się zorientowałam, gest był wykonywany, gdy przechodziło się lub przejeżdżało obok kościoła. Czapkowanie, które dziś już całkowicie zanikło…
Drobne gesty, które oplatają codzienność. Gdy uczymy się ich w dzieciństwie, nieraz się buntujemy. Owszem, wymagają dyscypliny i pamięci, wysiłku, choć niewielkiego, mogą nużyć swoją powtarzalnością. Ale nagroda jest nieproporcjonalna wobec tych drobiazgów. Jest nią łączność z Panem Bogiem, szarość dni stapia się ze złotem i błękitem wieczności, wpisuje nas, śmiertelnych i ułomnych w to, co nigdy nie przeminie.
To nasz grunt. I tworzą te gesty otulinę, dzięki której jesteśmy bliżej Stwórcy, bardziej bezpieczni, wypełnieni poczuciem sensu, z wytyczonym celem. I tworzą także cały nasz świat, ojczyznę małą, dużą i wieczną.
Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba
Podnoszą z ziemi przez uszanowanie
Dla darów Nieba...
Tęskno mi, Panie.
To słowa poety, klasyka wieszcza. Warto go zrozumieć, bo poeci są szczególnie wrażliwi, ich przenikliwy wzrok dociera do podszewki rzeczywistości, ukrytych znaczeń.
Józiu, podnieś i pocałuj chleb. Kiedyś zrozumiesz o wiele więcej.