Mam wrażenie, że dziś, w opinii wielu rodziców, dzieci muszą mieć zapewniony dobry start w dorosłe życie, w którym trzeba będzie okazać się bardziej wydajnym od rówieśników.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Inwestycja w dziecko?
Chciałbym podzielić się z Tobą, Drogi Czytelniku, pewnym moim spostrzeżeniem dotyczącym relacji rodziców z dziećmi. Obserwując w szkole moich dzieci różnorodne kadry z życia ich kolegów i koleżanek, odnoszę coraz mocniejsze wrażenie, że w dzisiejszych czasach ogromna część rodziców zwraca się ku swoim dzieciom tak, jak ku obiektom, w które warto inwestować.
Inwestycja, w jej ekonomicznym rozumieniu – a chyba takie jest najczęściej dziś stosowane, wymknęła się z pewnego obszaru i, jak niegdyś teoria ewolucji została żałośnie przetransponowana na wszelkie naukowe pomysły z różnych dziedzin, tak w ostatnim czasie inwestycyjne podejście do życia zostało przeniesione na relacje rodziców z dziećmi.
Czytaj także:
Twoje dziecko ma rację – “zadania domowe są głupie”
Początek roku szkolnego był dla mnie dobrą okazją do zaobserwowania symptomów tego zjawiska. Kiedy w dniu inauguracji szkoły czekałem razem z innymi rodzicami przed salą na dzieci, które dreptały jeszcze, wracając z apelu, podeszła do mnie koleżanka, mama jednego chłopca.
Była zaniepokojona, jej sumienie zostało mocno poruszone – czy aby nie zaniedbuje swojego dziecka? Właśnie przed chwilką przysłuchiwała się rozmowom innych rodziców, którzy prześcigali się w opowiadaniu, na jakie dodatkowe zajęcia ich dzieci uczęszczają. Zajęć tych jest takie mnóstwo, że dzieci nie mają nawet czasu, żeby się ponudzić. Muszą mieć przecież zapewniony dobry start w dorosłe życie, w którym trzeba będzie okazać się bardziej wydajnym od rówieśników.
Nuda jest pożyteczna
A jednak pewna doza nudy jest niezwykle pożyteczna, bo narastając i osiągając poziom krytyczny, doprowadza młodą osobę do takiego stopnia sfrustrowania, że staje się dostateczną przyczyną erupcji kreatywności.
Zdaje się, że mimo to lepiej jest wypełnić młodej osobie czas aż po brzegi, przywieźć późnym wieczorem doinwestowane dziecko do domu, zamknąć za sobą bramę na pilota z pomarańczowym kogutem, zaciągnąć antywłamaniowe rolety…
Zabawne, że pewna babcia w szkole mojego syna wyznała, że jej wnuczek nie przejawia wcale zdolności manualnych, ani jakiejkolwiek predylekcji do pracy rękodzielniczej, a już po paru dniach chłopak ten zaczął uczęszczać na zajęcia z szycia i haftowania – a nuż się przyda, ambitne koleżanki chodzą, co będzie się nudził?
Czytaj także:
Mężczyzno, przeczytaj, zanim urodzi Ci się dziecko
Trzeba jakoś wypełnić czas…
I tak trzeba jakoś zagospodarować czas, kiedy nie ma obojga zapracowanych rodziców w domu. Zdumiewa mnie brak zaufania do dziecka, które w wieku szkolnym przejawia już przecież pewne określone predyspozycje. Zastanawia brak zaangażowania, żeby przypatrzyć mu się wystarczająco uważnie, by dostrzec, jak nim pokierować. Przecież nie każdy od kołyski musi ćwiczyć z nianią trzy języki obce, jazdę konną, balet, aikido, skrzypce, sudoku, ściankę wspinaczkową etc.
Inna moja koleżanka z przerażeniem mi opowiedziała, że na zebraniu organizacyjnym rodziców w szkole jej syna, zapobiegliwi rodzice okazali tak wiele zapału do tego, by ich dzieci uczęszczały na dodatkowe zajęcia, że te zajęcia, które jeszcze do niedawna były nadobowiązkowe, dziś stały się już obligatoryjne, a miejsce nadobowiązkowych zajęły nowo wygenerowane pomysły służące lepszym inwestycjom w przyszłość.
Po co to wszystko?
Czy dziecko, które dorasta, powoli wkracza w dorosłość, może wpaść na to, po co w ogóle uczy się tego wszystkiego? Na ostatnim zebraniu rodziców wychowawczyni mojego syna powiedziała: proszę państwa, to nie przelewki, dzieci w piątej klasie muszą się dużo uczyć, mocno się starać, po to, żeby mieć dobre oceny. Bo o to przecież chodzi.
Tak, tak właśnie powiedziała: żeby mieć dobre oceny. Dobrze doinwestowane dziecko musi być dobrze ocenione teraz i w życiu dorosłym. Wówczas będzie zadowolone. A rodzice dobrze o tym wiedzą. Pewnie dlatego po tym, jak odbyłem z córką poważną rozmowę na temat uczciwego wykorzystania przez nią talentów, które otrzymała, zachęcając tym samym do systematycznej nauki, odpowiedziała mi z wyrzutem: ty się uczyłeś i co z tego masz?
Czytaj także:
Edukacja narodowa? A może domowa?
Nie wiedziałem, jak jej odpowiedzieć. Nieźle mi przyłożyła tym pytaniem – faktycznie, nie zrobiłem w życiu kariery, oględnie mówiąc. Następnego dnia rano, po rozmyślaniu nad naszą rozmową, dane mi zostało (wyjątkowo szybko) znaleźć odpowiedź.
Czeka mnie teraz jeszcze jedna rozmowa z Kingą, w której wytłumaczę jej, że nie muszę z rozwijania talentów mieć czegoś konkretnego. Nauka prowadzi do pokory i mądrości, w której poznając swoją niedoskonałość otwieram się na Drugiego i Drugiego przyjmuję wraz z jego słabościami. Wiem też, jak mu służyć. Mądrość zaś prowadzi do bojaźni Bożej i wierzę, że jest to droga do prawdziwego szczęścia, którego nikt mi nie odbierze.
Trzeba nam dobrze przemyśleć, co chcemy w życiu zasiewać…
Czytaj także:
Balet, języki, gra na skrzypcach. Witajcie w koszmarnym świecie korpo-dzieciństwa