Mówi się, że „wiara rodzi się ze słuchania”. I pewnie tak jest. Bez wątpienia. Dziś jednak chciałbym napisać o jeszcze jednej drodze. W której nie padło ani jedno słowo.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Wyjechałem na weekend z miasta. Na wschód Polski. Gdzieś między Podlasie, Polesie i Lubelszczyznę. Przygarnęła mnie pod swoje strzechy duża rodzina. Duża, bo z dziewięciorgiem dzieci i dwójką wciąż kochających się rodziców. Z normalnością.
Byłem z nimi przez niemal trzy dni. Jako gość dostałem swój własny pokój – przez co trzy córki musiały gnieździć się jednym pokoju, śpiąc razem w łóżku. Jadłem prawdziwe, nieprzetworzone jajka z ich własnej hodowli. Piłem sok z owoców ich własnego sadu. Przez kilka dni żyłem troszkę inaczej.
Duża rodzina – patologia czy miłość?
Podziwiałem, jak dorosłe córki samodzielnie prowadzą dom, gdy mama z tatą wyjeżdżają akurat na poranną mszę świętą. Obserwowałem, jak najmłodsza bez mrugnięcia okiem sprząta łazienkę. Jak druga, nieco starsza, porządkuje w tym czasie spiżarnię i piec. Jak trzecia doglądała rosołu. Wszystko zdawałoby się być tak płynne. Takie naturalne. Nikt się nie wylegiwał. No, może za wyjątkiem mojej osoby.
W mieście, z którego pochodzę nazwaliby ich prawdopodobnie „rodziną patologiczną”. Bo przecież nie sposób dziś żyć z dziewiątką dzieci. To „niepoważne”. To „nieroztropne”. A wręcz „mało odpowiedzialne”. Śmiali by się z tego, że korzystają z programu „500+”. Mieliby pecha, bo akurat ta rodzina nie korzystała. Cała dziewiątka rodzeństwa jest dziś pełnoletnia i powoli zakłada już swoje rodziny. Dla nich program pomocy dużym rodzinom zaczął się już za późno. Dali sobie radę bez tego.
Dziś córki i synowie zaczynają swoje życie. Nadal jednak przyjeżdżają do rodziców na weekend. Chcą pobyć razem. Właściwie to mam nieodparte wrażenie, że nawet jak są u siebie poza domem rodzinnym to są razem. Wszyscy.
Czytaj także:
Raper Poison – kiedyś bił się, bo bardzo cierpiał. Dziś bije się o Niebo
Skąd on to ma?
Zastanawiałem się przez te trzy dni, gdzie tkwi sekret tego mężczyzny. Głowy rodziny. Ojca, który powiedział Bogu „tak”. Który powziął gigantyczną odpowiedzialność. Wpierw za żonę. A następnie za każde z rodzących się córek i synów. Co on usłyszał? Skąd on to ma? Jakim cudem?
I siedziałem tak sobie, zbity tym pytaniem. Próbując rozwiać napierające na moją miastową wrażliwość wątpliwości. Była sobota. Już grubo po godzinie dwudziestej, gdy na chwilę przeprosiłem dziewczyny, z którymi rozmawiałem, aby skorzystać z toalety.
Dom był tak skonstruowany, że nie było innej możliwości – do toalety musiałem przejść przez pokój łączony, przejściowy. Z kuchnią. Gdy tam wszedłem, musiałem przez chwilę przyzwyczaić wzrok do panującego mroku. Nie paliło się już żadne światło. Kontury kuchni i mebli było widać jedynie dzięki tlącej się lampie z dalekiego przedpokoju. To ona rzucała światło na coś jeszcze. Na widok, którego w pierwszej chwili zupełnie nie dostrzegłem. Musiałem postać jeszcze kilka sekund, aby mieć pewność, że to, co widzę, nie jest zjawą, ani złudzeniem.
Znalazłem!
Zobaczyłem skulonego przy swoim łóżku mężczyznę. Dorosłego faceta. Zupełnie nie zwracał na mnie uwagi. Albo po prostu mnie nie widział. Był zajęty czymś zupełne innym. A właściwie „Kimś”. Klęczał ze złożonymi na pościeli dłońmi. Odmawiał modlitwę. To był on. Ojciec rodziny.
Po raz pierwszy zobaczyłem mężczyznę, który się nie wstydził. Nie sztuka klęknąć, gdy wszyscy klękają. W kościele czy na procesji. Nie sztuka klęknąć, gdy jestem sam. Gdy dostaję pokój-jedynkę, jak było w tym przypadku. Może i nawet nie sztuka klęknąć przy kimś, kogo znam, kogo kocham. Ale klęknąć przy łóżku w pokoju przejściowym. Gdzie wiem, że co i rusz będą tędy przechodzili inni. A wśród nich także zupełnie obcy… To już duchowy hardcore.
Od razu zrozumiałem, że źle szukałem. Chcąc poznać sekret tego mężczyzny błąkałem się po omacku w różnych domniemanych scenariuszach. A prawda była tak prosta. Była tak blisko. Chodziło o prawdziwą relację z Bogiem. Relację nie przejmującą się osądem innych, często obcych ludzi. W ogóle nawet nie zwracającą na nich uwagi. Szczerą i prawdziwą.
Już wiem, czemu było mi w tym domu tak dobrze.
Czytaj także:
Nawrócony szaman – przekonał do wiary setki Indian. Będzie błogosławionym