Nie wiem, czy w jakiejkolwiek epoce mieliśmy do czynienia z tak wielkim wysypem nurtu „motywacyjno-inspirującego”. Nawet nie próbuję dotrzeć do przyczyn niespożytego zapotrzebowania na mówców i pisarzy, którzy uczą, jak przekuć porażkę w sukces, a wady w zalety. I jak osiągać wszystko, co zamierzysz.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Pseudo-motywacyjne hasła
„Ograniczenia istnieją tylko w twojej głowie”. „7 sposobów na szczęśliwe życie”. „Akademia Twojego Sukcesu, w której dostaniesz rozwiązanie na 123 twoje problemy”. I wreszcie ulubione i powtarzane jak mantra i bez refleksji: „co nas nie zabije, to nas wzmocni”.
Szarlatani tak zwanej automotywacji za wystarczający dowód, że szerzone przez nich metody działają, podają: „wypróbowałem na sobie”. Załączają życiorysy, będące permutacją historii o Kopciuszku i Rockefellerze. „Byłem nieśmiały, nie radziłem sobie z życiem, a dziś – mam tysiące znajomych i piękną żonę”. „Byłem gruby, miałem nadciśnienie i długi, ale wykonałem siedem prostych kroków, które sprawiły, że dzisiaj wyglądam tak [tu załączone zdjęcie osiłka], a co do stanu konta – nawet dokładnie go nie znam, jest tam bowiem tyle pieniędzy”.
Manipulacja szczęściem
Wściekam się strasznie, gdy słyszę to wszystko. Doskonale wiem, że za tą misją uszczęśliwiania innych, jeśli tylko uiszczą opłatę za stosowny kurs czy książkę, stoi cała machina manipulacji (której wielu będzie bronić – „ech, przecież mówimy tylko o wywieraniu wpływu; manipuluje się ludźmi po to, by im zrobić coś złego”). Na czele technik, które zamieniają te indywidualne życiorysy w kopalnie złota, znajduje się na przykład NLP (programowanie neurolingwistyczne), które uczy, jak czuć się zawsze dobrze, mieć same piękne wspomnienia i kupować ludzi konkretnymi słowami i gestami, które budują tak serdeczną relację, że zaraz rozmówca będzie gotowy zrobić dla ciebie wszystko.
Motywacyjna papka ignoruje złożoność człowieka i doświadczeń, jakie ma za sobą. Daje złudzenie, że możemy siebie zaprogramować na sukces i pozytywne myślenie, po prostu własną mocą wyciskając je z siebie. Ludzie, którzy na wielkich eventach motywacyjnych skaczą w tłumie i na trzy cztery wołają „hura” albo „jestem świetny”, mogą pewnie przez chwilę czuć się podniesieni na duchu. Nie da się jednak być dla samego siebie źródłem zasilania.
Czytaj także:
Postprawda. Emocje górą, fakty do lamusa?
Poczucie własnej wartości – skąd się bierze?
Wyobraźmy sobie kogoś, kto rzeczywiście nie wierzy w siebie i z tego powodu nie podejmuje wyzwań. Słysząc: „wystarczy, że uwierzysz w siebie”, nie poczuje w sobie tej wiary, lecz poczucie winy. Nurt automotywacji pomija bowiem fakt, że w naszym naturalnym rozwoju potrzebujemy momentu, gdy najpierw ktoś uwierzył w nas. Dzieje się to wcześnie, od początku naszego istnienia. To tam i wtedy nabieramy przekonania o własnej wartości i perspektywach (lub ich braku).
Wyzwolenie tej „wiary w siebie” w dorosłym życiu nie polega na włączeniu guzika – trzeba poznać swoją własną historię i miejsca zranione, często znaleźć w tym współczującego przewodnika, przyjaciela, mentora, który nie tyle powie, co robić, ale pomoże odnaleźć własne zasoby, talenty i ścieżkę. I to nie biczując nas testami o tym, jak mamy się czuć, ale pozwalając nam czuć wszystko, co ludzkie – i lęk, i entuzjazm, i smutek, i nadzieję.
Nie jesteśmy samowystarczalni
Przekonanie o samowystarczalności na dłuższą metę wypala i odcina od prawdziwych i głębokich relacji. Nie, nie potrzebujemy przede wszystkim „networkingu” i „kontaktów”, by nasz sukces miał plecy innych ludzi. Do życia potrzebujemy więzi, w których jest miejsce na dzielenie się sobą, słabość, wzajemne wsparcie i przyjmowanie zamiast współzawodnictwa i pokazywania, kto radzi sobie lepiej.
Dlatego niech wyświechtane slogany nie budzą w nas poczucia winy. Śmiało róbmy do nich przypisy i zastrzeżenia, sprowadzając je bliżej prawdy o ludzkiej kondycji. Ktoś powiedział, że „co nas nie zabije, to… nas nie zabije”. I tylko tyle. Może albo wzmocnić, albo poranić, przeczołgać, pozbawić nadziei.
Nie dajmy sobie odebrać prawa do słabości i wołania o obecność w naszym życiu współczującego drugiego – tak Boga, jak człowieka. Nie, nie jesteśmy bogami i na całe szczęście nie musimy być zawsze uśmiechnięci, odważni, gotowi do działania, zdrowi i bogaci.
Czytaj także:
Porażka czy lekcja życia? Sprawdź, czy umiesz uczyć się na błędach!
Czytaj także:
Najlepsza motywacja? Przeciwnik, którego oddech czujesz na plecach