Chyba nie pomylę się zbytnio, jeśli powiem, że większość ludzi w naszych czasach boi się mieć gromadkę dzieci. Jedno. Góra dwoje. A i to tylko pod warunkiem, że skomplikowane kalkulacje, które wykonamy, dadzą pozytywny rezultat. Bo przecież dzieci kosztują. Niemało. Nie wolno ryzykować komfortu czy materialnego bezpieczeństwa rodziny, prawda? A może jednak nieprawda? Może takie podejście do sprawy wynika z przyjmowania błędnej perspektywy? Błędnej, ponieważ nie uwzględnia ona kilku ważnych faktów?
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Białostocki Noe, który budując łódź, buduje więzi z synem
Dopadła mnie choroba. W grę wchodziła nawet taka ewentualność, że ku rozpaczy wielu fanów marcowy #GnyszkaLive się nie odbędzie. Można powiedzieć, że nie miałem wyjścia. Zrobiłem wszystko, żeby w poniedziałek 12 marca być co najmniej w stanie używalności. Udało się. Dzięki Bogu! – bo i tym razem miałem wielką przyjemność porozmawiać ze wspaniałymi ludźmi.
O niezwykłym człowieku z Białegostoku już kiedyś pisałem. Ba! Robert Tarantowicz – człowiek, który był o włos od śmierci – też wziął udział w marcowym #GnyszkaLive. Ale tym razem chodzi o inną osobę. Choć ów pan też jest Członkiem Towarzystwa Biznesowego Białostockiego, Cóż, nic na to nie poradzę, że Towarzystwa przyciągają tak ciekawych, tak wartościowych, tak fascynujących ludzi.
Z Maciejem Ejdysem – bo to o nim jest mowa – rozmawialiśmy przede wszystkim o jego pracy i o tym, jak to się stało, że w wieku 32 lat, będąc mężem i ojcem, postanowił pójść na kolejne studia. Ale tu chciałbym podzielić się z Tobą innym fragmentem rozmowy z Maciejem. Tym, w którym opowiada o realizacji szalonej idei, by zbudować jacht.
Żeglarstwo jest bliskie rodzinie Macieja. Na czym więc polega szaleństwo? Polega na tym, że jedna rzecz to pływać, a inna posiadać własny jacht. Że o budowie tegoż nie wspomnę. To – delikatnie mówiąc – niekoniecznie się kalkuluje. Dlaczego więc Maciej, człowiek, który potrafi spojrzeć na każdą sprawę kompleksowo, zdecydował się na zostanie Białostockim Noem?
Ponieważ uznał, że nawet jeśli pomysł sam w sobie jest szalony, to pomoże budować więzi z synem. To właśnie syn Macieja któregoś razu zaproponował, żeby razem zbudowali jacht. Czyż to nie wspaniały sposób na budowanie relacji z jedną z najważniejszych osób w naszym życiu – naszym dzieckiem? Jakby tego było mało, jest to fantastyczna lekcja życia, która z całą pewnością pomoże synowi Macieja w przyszłym, dorosłym życiu. Realizacja tak wielkiego i skomplikowanego projektu to rzecz, której nie nauczą w żadnej szkole.
Opowieść Macieja przypomniała mi pewną rozmowę, którą kiedyś odbyłem – i słowa, które wówczas usłyszałem od kolegi.
Czytaj także:
Własna firma vs rodzina – da się to pogodzić?
Czego nauczył mnie Tomek
Ja dopiero spodziewałem się pierwszego spadkobiercy. Tomek, młody warszawski prawnik, trochę progenitury miał już na koncie. Spotkaliśmy się. Rozmowa szybko zeszła na dzieci (w tym ojcowie są podobni do matek – o czymkolwiek by gadali i tak zaraz zejdzie na dzieci). Tomek podzielił się wówczas ze mną swoim doświadczeniem. Jego słowa wryły mi się głęboko w pamięć:
Wiesz, to jest tak. Zauważyłem, że z każdym dzieckiem wyrasta mi spod pleców żagiel, dzięki któremu szybciej płynę. Żagiel albo nawet motorek.
Bardzo podoba mi się ta żeglarska metafora. I myślę, że Maciejowi też by przypadła do gustu. Jestem ciekaw, jakie jest Twoje zdanie w tej kwestii oraz – oczywiście – doświadczenia, bo w tej materii jabłko doświadczenia upadło bardzo daleko od jabłoni teorii.
Moje doświadczenia są bardzo podobne do Tomkowych. Dzięki narodzinom Maksia nauczyłem się bardzo wielu rzeczy istotnych w biznesie, np.: szybko podejmować ważne i pilne decyzje, których brak przynosi straty (jak rozstanie z nierentownym klientem czy słabym pracownikiem), czy selekcjonować sprawy tak, by zajmować się tylko najważniejszymi, albo wreszcie porzucić perfekcjonizm (o tym temacie być może jeszcze kiedyś napiszę). Z czasem do Maksia dołączył Antoś. A na początku tego roku Marysia. Jak się pewnie domyślasz, każde kolejne dziecko tylko pomaga mi te wszystkie umiejętności doskonalić.
Czy dzieci kosztują? To niewłaściwe pytanie. Ważne, ale nie można go wyrywać z kontekstu. Na życie nie można patrzeć inaczej niż kompleksowo. To skomplikowana całość. System. Właśnie tym jest. Bo co w naszym życiu nie kosztuje? Przy czym kosztem może być czas i włożony wysiłek. Czy dobre relacje z bliskimi nie kosztują? A utrzymywanie siebie w zdrowiu? Dbanie o czystość i porządek w domu? Prowadzenie firmy? Nawet sprawa z pozoru tak trywialna, jak utrzymanie w dobrej kondycji kwiatów w przydomowy ogródku – tak, jak najbardziej – kosztuje.
Problemem nie jest to, że dzieci kosztują. To oczywiste. Problem polega na priorytetach i jasnym zdefiniowaniu CELU (naprawdę warto poczytać Goldratta, nawet jeśli nie prowadzisz firmy produkcyjnej ani jakiejkolwiek innej. Główny bohater zmaga się jednocześnie z problemami w pracy i w domu. Zapewniam, że warto przejść cały proces myślowy wraz z nim).
Dzieci są cudowne z miliona powodów. Uważam, że jednym z nich jest to, jak bardzo zmieniają nas – rodziców. I jestem wdzięczny Maksiowi, Antosiowi i Marysi za to, że dzięki nim z każdym kolejnym dniem robię wszystko, żeby bezcenny zasób, którego nie da się ani magazynować, ani rycyklingować – CZAS – wykorzystać jeszcze pełniej. Ciebie gorąco zachęcam do tego samego.
“Ale mnie nie stać na dzieci!” – argumentują niektórzy. Zupełnie jakby to nie od nich zależało, że znajdują się w tym miejscu, w którym się znajdują. Może czas coś zmienić? Maciej Ejdys w wieku 32 lat poszedł na studia, żeby mieć nowe możliwości na polu zawodowym. Do tego doszła podyplomówka. Praca, rodzina, a do tego studia. Z całą pewnością nie było łatwo, prawda? A jednak człowiek skupiony na CELU potrafi przenosić nawet góry.
Czytaj także:
Biznes z wiarą w tle, czyli jak dwaj polscy inżynierowie dokonali niemożliwego
Dlaczego warto chodzić na “randki” z dziećmi?
Oczywiście, nie da się rozwinąć siebie tylko dlatego, że na świat przychodzi nasze kolejne dziecko. Żeby to miało ręce i nogi, musimy działać z głową. O tym, jak ważne jest zarządzanie sobą w czasie już kiedyś pisałem. Punktem wyjścia jest “7 nawyków skutecznego działania” Stephena Coveya.
O Coveyu wspominam dlatego, że w tej właśnie książce w jednym z rozdziałów autor pisze o “randkach” z dziećmi (których miał pokaźną gromadkę, nota bene). Takim mianem określał spotkania jeden na jeden z dziećmi, kiedy spędzał z nimi czas, robiąc to, na co mają ochotę. To był jego sposób na budowanie relacji z dziećmi. Sposób genialny, choć z cała pewnością “kosztowny”, prawda?
CEL. Posiadanie gromadki dzieci dla samego posiadania jest bez sensu. A jeśli mamy dzieci tylko po to, żeby pomogły nam działać jeszcze sprawniej – kieruje nami egoizm. Pytanie brzmi: po co dzieci przychodzą na świat? Jaka jest nasza – rodziców – rola, kiedy już przyjdą na świat? Jaki jest – że się wyrażę – cel długofalowy?
I kiedy już znajdziemy odpowiedź na to pytanie, zrozumiemy, dlaczego opłaca się i warto chodzić na “randki” z dzieckiem, jak czynił to Stephen Covey, albo budować wspólnie z synem jacht, jak robi to Maciej Ejdys.
Wspomniałem o Robercie Tarantowiczu na początku, to i teraz wspomnę, bo i on dba o relacje z córkami. W marcowym #GnyszkaLive opowiada o warsztatach “Tato & Córka” (inicjatywa Tato.Net). Wyobraź sobie taki dzień dla córki (oczywiście córka ma wtedy cały dzień dla Ciebie). Budujecie relację. Robert mówi jasno: warto poświęcić cały dzień, żeby relacja z córką była jeszcze mocniejsza. Czy to kosztuje? Oczywiście. Ale, no właśnie, WARTO.
Podsumowując
Za każdym razem, gdy ktoś Ci powie, że tylko “dziecioroby” mają więcej niż 1, góra 2 dzieci, pokaż mu, jak bardzo się myli. UWAGA: nie warto słuchać jego “argumentów” – bredni się nie słucha (szkoda na to czasu) – brednie się przerywa (bo czas jest bezcenny). Taki człowiek widzi tylko wąski wycinek rzeczywistości.
Być może nie zmienisz jego podejścia, ale możesz udowodnić mu swoim życiem, że opłaca się i warto mieć gromadkę dzieci w domu. Dzieci pomagają nam stać się jeszcze lepszymi. Uczą nas wielu spraw, które pomagają sprawniej zarządzać domem i firmą. Stanowią “paliwo”, które napędza nasze działania (warto posłuchać Roberta, bo pięknie to ujął). Ubogacają nasze życie w każdym aspekcie.
Czytaj także:
7 rzeczy, które Kościół wie o biznesie, ale nie wie, że wie!