Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Podział, który znajdziesz poniżej jest jednocześnie „klasyczny” i dość „umowny”. Modlitwa jest przecież czymś żywym – spotkaniem z samym Życiem i jako taka nie da się ściśle ująć w ramy sztywnych podziałów. Warto jednak przypomnieć sobie różne jej rodzaje, by zorientować się, czy nie pomijam w swoim życiu duchowym czegoś istotnego.
Ustna, myślna, byle nie bezmyślna
Czasami można spotkać się z opinią, że modlitwa w myślach jest czymś lepszym niż modlitwa słowami. Ostrożnie z takimi wyrokami!
Jasne, że nie chodzi o to, by bezmyślnie wypowiadać pobożne frazesy, ale z drugiej strony nie wszystkie „podniosłe myśli” są modlitwą. Nieraz wypowiadanie modlitwy na głos czy choćby półgłosem pozwala lepiej skupić się na jej treści, zwłaszcza gdy jesteśmy zmęczeni czy rozkojarzeni.
Liturgia – szczyt i źródło modlitwy
Najpełniejszą i najdoskonalszą formą modlitwy jest oczywiście modlitwa liturgiczna, a zwłaszcza msza święta. A to dlatego, że jest ona działaniem i dziełem Chrystusa Głowy i Jego Ciała, czyli Kościoła.
Nie wyczerpuje ona jednak naszych potrzeb duchowych. Oprócz liturgii, z której nasza osobista modlitwa czerpie siłę i inspirację, potrzebujemy codziennych spotkań z Panem sam na sam, aby to, czym obdarował nas w liturgii, mogło w nas trwać i owocować.
Pacierz – nuda czy klasyka?
Dziś pacierz wydaje się być w odwrocie. Patrzymy na niego z odrobiną politowania, że to niby takie proste „klepanie formułek”. Nie zapominajmy jednak, że to sposób modlitwy, na którym wychowały się całe pokolenia. Jest w nim pewna mądrość.
Po pierwsze, zawiera w sobie swoisty miniwykład wiary „w pigułce”, a już dawno Kościół odkrył zasadę „lex orandi, lex credendi” (dosł. „prawo modlitwy, prawem wiary”, tzn. jak się modlisz, tak wierzysz).
Po drugie, przychodzą w życiu takie momenty, kiedy bardzo trudno jest nam znaleźć słowa, którymi potrafilibyśmy wypowiedzieć Bogu stan naszego serca, a nawet chęci, by to zrobić. I wtedy stary dobry pacierz jest jak poręcz, której możemy się przytrzymać i dzięki niej wejść w modlitwę.
Wylać serce – modlitwa własnymi słowami
Ważnym sposobem modlenia się jest modlitwa własnymi słowami. Ważne, by była szczera. Nie chodzi o to, by znaleźć jak najładniejsze słowa, ale by rzeczywiście „wylać serce” przed Bogiem. By stanąć przed nim z całą prawdą o sobie i swoim życiu, jaka by ta prawda nie była. Tu możemy wyróżnić trzy rodzaje:
Dziękczynienie, które poszerza serce
Modlitwa dziękczynna. Warto od niej zaczynać. Dlaczego? Bo ustawia mnie od razu we właściwej perspektywie wobec Pana Boga. Odkrywam, że w relacji z Nim to On jest pierwszym obdarowującym, a ja obdarowanym. I nigdy na odwrót.
To zabezpieczy mnie przed patrzeniem na modlitwę jako na „łaskę”, którą robię Panu. Ale przede wszystkim, dziękując odkrywam, że mam za co dziękować! Że całe moje życie jest wprost utkane z dowodów miłości Boga do mnie. A to najbardziej podstawowa rzecz w wierze – uwierzyć w Jego miłość.
Modlitwa przebłagalna, czyli modlitwa nadziei
Każda msza zaczyna się od aktu pokuty, czyli uznania i wyznania, że jesteśmy grzesznikami. To ważne, bo w ten sposób odkrywamy prawdę o sobie. Warto więc, by nie zabrakło tego momentu i w naszej osobistej modlitwie.
Tak, Panie Boże. Jestem grzesznikiem. Znowu zawaliłem. Konkretnie w tym i w tamtym. Wyznaję Ci to, nie po to, by się zdołować, ale dlatego, że Ty jeden możesz uzdrowić to, co zostało we mnie w ten sposób zranione. Od Ciebie jednego mogę zaczerpnąć nadziei, że mimo tych moich do bólu konkretnych upadków nadal jestem Twój i wciąż otworem stoi przede mną droga do przyjaźni z Tobą.
Prośby, które uczą pokory
Oczywiście, że Pan Bóg zna nasze potrzeby. Nie jest dobrze, gdy nasza modlitwa do nich się ogranicza, bo to może znaczyć, że traktujemy Pana Boga jak „maszynkę” do ich spełniania, a modlitwę jak „program” do jej obsługi. Jednak nie powinno ich zabraknąć. Tych wzniosłych, „poważnych” i tych bardzo przyziemnych.
Prawdziwa modlitwa prośby wypływa z wiary w to, że całe dobro jakie otrzymuję, pochodzi od Boga. Z przekonania, że On jest mi życzliwy i naprawdę się o mnie troszczy. A jednocześnie zakłada pokorne uznanie, że On lepiej ode mnie wie, czego potrzebuję i co naprawdę przyniesie mi korzyść. I da mi to, czego mi trzeba, wtedy, kiedy trzeba.
Uwielbienie, czyli odkrycie Obecności
Modlitwa uwielbienia to cokolwiek innego niż dziękczynienie. Uwielbienie prowadzi mnie do odkrycia, że Bóg jest zawsze obecny w moim życiu. I wtedy, kiedy jest dobrze, i wtedy, kiedy wszystko się sypie. W każdej chwili i każdym wydarzeniu.
Uwielbiając Boga we wszystkim, co mnie spotyka i czego doświadczam, zaczynam dostrzegać, że jestem dosłownie ogarnięty, otulony Jego obecnością. Że całe moje życie jest w Nim, w Jego rękach. Że zawsze tam było i zawsze będzie.
To niezwykłe doświadczenie móc Bogu powiedzieć: Uwielbiam Cię, Boże, w mojej rodzinie, w mojej pracy, w mojej chorobie, w moich sukcesach. Jesteś! We wszystkim jesteś! A ja – cokolwiek się ze mną dzieje – zawsze jestem przy Tobie!
Adoracja i kontemplacja - sycenie się Obecnością
Nie będziemy ich tutaj rozróżniać. Skrótowo powiedzmy, że w obu tych sposobach modlitwy chodzi o to, by skupić się już nie tyle na sobie, ile na Nim Samym. Na Jego obecności. Nie zajmować się już niczym innym.
Z drugiej strony nie trzeba się zbyt przejmować tym, że myśli będą nam „uciekać” do innych rodzajów modlitwy albo w ogóle. Ważne jest to, by konsekwentnie starać się wracać do Niego.
To taka modlitwa, która mówi Bogu: To Ty! To Ty jesteś najważniejszy. Choć rozprasza mnie i pociąga wiele rzeczy i spraw, chcę pragnąć przede wszystkim Ciebie. To pięć minut, kwadrans, godzina, które wyrwałem z mojego dnia i chcę być teraz tylko dla Ciebie. A Ty zrób z tym czasem i ze mną w tym czasie, co chcesz. To Twój czas i ja Twój! Szczególną wartość ma oczywiście adoracja Jezusa realnie obecnego w Najświętszym Sakramencie. Gdzie mógłbym mieć Go „bardziej” i pewniej?
Medytacja, czyli nasiąkanie Bogiem
To rodzaj modlitwy, który angażuje w szczególny sposób nasz intelekt, ale na nim się nie kończy. Najlepiej uczynić przedmiotem medytacji jakiś fragment Słowa Bożego (dłuższy lub krótszy, scenę lub werset). Powoli się w niego wgryzać, starać zrozumieć, pytać – co to Słowo mówi mi dzisiaj o mnie, o moim życiu? Do czego mnie zaprasza? Zaczynamy więc od intelektualnej refleksji nad Słowem, ale potem przechodzimy do żywej z Nim relacji, spotkania, które porusza naszą wolę.
Czy da się modlić bez przerwy?
To temat na osobny tekst. Sposobów, by modlić się „nieustannie” jest wiele. Nie chodzi oczywiście o to, by już nic innego w życiu nie robić, ale by odkryć, że modlitwa może towarzyszyć nam praktycznie w każdym momencie dnia. Różaniec, koronka, „modlitwa Jezusowa” – czemuż nie wypełnić nimi tak zwanych „pustych przebiegów” między domem, szkołą, pracą, urzędem.
Modlitwa w korku lub w metrze zamiast bezmyślnego wgapiania się w zderzak z przodu lub ciemność za szybą? Modlitwa, której rytm usypia mnie, gdy już położę się do łóżka?
Istnieje jeszcze bardzo stara, sprawdzona praktyka „aktów strzelistych” powtarzanych wielokrotnie w ciągu dnia. „Akt strzelisty” to krótkie wezwanie modlitewne albo werset z Pisma Świętego, do którego wracam raz po raz – taka raca wystrzelona w niebo, by powiedzieć Bogu: Pamiętam! Wiem, że jesteś! „Pamięć o Bogu” – tak ujął zasadę życia mnicha święty Benedykt w swojej słynnej „Regule”. Jak inaczej wyglądałoby moje codzienne życie, gdybym po prostu pamiętał o Bogu?
Która modlitwa jest najlepsza?
Każda. Modlitwa jest dobra wtedy, kiedy jest. Ważne jest to, bym szukał w niej bardziej Boga niż siebie, ale siebie nie gubiąc. By rzeczywiście prowadziła mnie do spotkania. Zależnie od pogody, nastroju, usposobienia, stopnia zmęczenia łatwiej będzie mi modlić się w taki akurat lub inny sposób.
Jeśli ograniczam się tylko do jednego sposobu, to może być sygnał, że na modlitwie bardziej szukam własnej satysfakcji (intelektualnej, emocjonalnej) niż rzeczywistego spotkania z Bogiem. Jedyny priorytet należy się modlitwie liturgicznej z opisanych już powyżej powodów.
Zmarnować czas dla Boga
Ciekawą myśl wyraził jakiś czas temu arcybiskup Grzegorz Ryś, który powiedział, że prawdziwa modlitwa zaczyna się wtedy, kiedy zaczynasz „marnować czas dla Boga” – kiedy nie wydzielasz mu „resztek” swojego czasu, ale wchodzisz w modlitwę (poświęcasz na nią czas) z takim nastawieniem: Zobaczę albo nie zobaczę efektów, poczuję coś albo nie poczuję. Nieważne. Ważny jesteś Ty, Boże. A ja wiem, że nie ma bardziej owocnych i wartościowych dla mnie chwil niż te spędzone z Tobą.