Pewnego dnia wszedłem do magazynku i sam do siebie powiedziałem półgłosem: „Tuby są zepsute, a za parę dni procesja. Trzeba będzie je naprawić”. Kwadrans po wieczornej mszy był już miejscowy elektronik, gotowy je reperować. Byłem w szoku.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
„Dokumenty Kościoła mówią, by włączać świeckich najmocniej, jak tylko się da, w życie parafii” – mówi proboszcz parafii katedralnej w diecezji warszawsko-praskiej ks. Bogusław Kowalski.
Jarosław Kumor: Często rozumiemy nasze obowiązki wobec parafii jako wsparcie finansowe, a nie np. zaangażowanie swojego czasu, umiejętności. Czy takie zaangażowanie mamy postrzegać jako obowiązek czy jako nasz wybór?
Ks. Bogusław Kowalski: W moim odczuciu jest to dla parafianina wybór. Nikogo do niczego nie można w tej przestrzeni zmusić. Na wsiach bywają jeszcze np. takie zwyczaje, że ksiądz wyznacza do sprzątania kościoła poszczególne ulice czy nawet domy i można to uznać za formę nakazu.
Jeżeli jednak ktoś się nie wywiąże, to przecież proboszcz go nie wypisze z parafii. To jest sprawa ludzkiego sumienia. Na ogół jednak według mnie w małych parafiach jest najłatwiej z zaangażowaniem wiernych.
Czytaj także:
Franciszek: Podczas mszy świętej wierni też sprawują swoją funkcję kapłańską
Swego czasu posługiwałem w parafii w Ostrówku niedaleko Wołomina, liczącej 2 500 mieszkańców jako jeden ksiądz na całą parafię. Przy takiej liczbie wiernych, po dwóch, trzech latach proboszcz zna praktycznie wszystkich. Środowisko jest raczej jednorodne, a ludzie często sami przychodzą z chęcią pomocy.
Tutaj tak było. Kilka dni po tym, jak się wprowadziłem, podeszła po mszy świętej rodzina, której ojciec był właścicielem fabryki okien i wyraził gotowość pomocy nie tylko w kwestiach „okiennych”, ale też innych technicznych sprawach i zostawił swój numer telefonu.
Przecież nie miał w ogóle obowiązku, ale czuł się współodpowiedzialny za parafię. W małych środowiskach jest o to łatwiej szczególnie tam, gdzie parafianie budowali kościół. Wtedy byli najczęściej zaangażowani od samego początku i to wręcz fizycznie przy budowie.
Pewnego dnia na tej małej parafii wszedłem do magazynku i sam do siebie powiedziałem półgłosem: „Tuby są zepsute, a za parę dni procesja. Trzeba będzie je naprawić”. Kwadrans po wieczornej mszy był już miejscowy elektronik, gotowy je reperować. Byłem w szoku. Okazało się, że moje ciche mówienie do siebie przypadkiem usłyszały dwie parafianki i to wystarczyło.
Ludzie są w wielu sprawach sto razy lepsi niż ksiądz. Weźmy przykład Bożego Ciała i ołtarzy. To byłoby fizycznie niemożliwe samemu się tym zajmować, nie mówiąc o jakichś umiejętnościach dekoracyjnych. Najczęściej jest tak, że ludzie świeccy czekają tylko na jakiś sygnał i ochoczo podejmują temat.
To wymiar praktyczny, a czy dokumenty Kościoła mówią coś o zaangażowaniu świeckich w parafii?
Dokumenty Kościoła mówią, by z zachowaniem należytej roztropności i duszpasterskiej troski włączać świeckich najmocniej, jak tylko się da w życie parafii. Bez nich po prostu parafia nie będzie funkcjonowała.
Dobrym przykładem są tu festyny parafialne. Gdy organizowałem taki festyn w Ostrówku, nauczycielki przygotowały np. malowanie twarzy czy różne występy, ludzie chcieli się uaktywniać – jak np. koła gospodyń wiejskich. Faceci zaangażowani byli w grilla i kiełbaski, bo są w tym dobrzy. Bez świeckich nic by nie wyszło. Oni czuli taką moralną potrzebę.
Czytaj także:
10 kapitalnych rad św. Franciszka Salezego dla świeckich
Jest ksiądz wiernym kibicem piłki nożnej. Starał się ksiądz przeszczepić swoją sportową pasję na życie parafii?
Oczywiście. W Ostrówku organizowałem np. mecze ojców przeciwko synom. Pół parafii przychodziło kibicować. To była niesamowita boiskowa walka – chłopaki w wieku 16-17 lat, którzy wyrywają się spod skrzydeł ojców i chcą im pokazać, co potrafią. Piękny widok!
Z Ostrówka przeszedł ksiądz do dużej parafii w Otwocku. Czy była to jednocześnie duża zmiana od strony zaangażowania parafian?
Myślę, że w większych parafiach ludzie są tak samo zaangażowani, ale są rozproszeni. W Otwocku też były festyny czy np. sylwester. Świadomie nie odchodziłem od tych pomysłów, bo wiedziałem, że przy tzw. robocie tworzy się fajne środowisko – to, co nazywamy radą parafialną.
Oczywiście, można mieć radę parafialną bardzo teoretycznie – spotkać się z nią raz w roku, przedstawić przy wizytacji biskupa.
Ja jestem zwolennikiem oddolnego działania. Zaczynamy robotę, mam już kilkadziesiąt działających osób i wtedy można im przyłożyć pieczątkę – rada parafialna. Tamci w Otwocku nawet śmiesznie się nazwali – “grupa trzymająca władzę”, w nawiasie: “nad festynami”. Oni chodzili w moim imieniu po urzędach, składali np. prośby o zabezpieczenie imprezy przez straż miejską.
W katedrze jest podobnie. Myślałem, że to środowisko będzie bardziej skostniałe, działające na zasadzie: dać księdzu na tacę i niech sobie radzi. Różnica jedynie jest taka, że na większej parafii czuję się bardziej w obowiązku zapłacić za jakąś fachową naprawę czy pomoc. Tu jest inna specyfika życia. Wiadomo – ludzie często nie chcą brać pieniędzy, ale na dłuższą metę staram się, by takich fachowych prac nie wykonywano woluntarystycznie.
Czy dostrzega ksiądz czasami takie niebezpieczeństwo, że świeccy mogą za bardzo się angażować w życie parafii i np. zaniedbywać rodzinę?
Może tak być. Widziałem taką tendencję zwłaszcza w przypadku kobiet, którym nie układało się w domu i była to forma ucieczki. Mąż popija, ona sobie z tym nie radzi, a we wspólnocie jest tak błogo, spotykamy się, pijemy herbatkę, modlimy się, a dom zaniedbany.
Tutaj ksiądz musi reagować i wyganiać do pierwszego powołania – do rodziny. Potrzeba tu oczywiście dużo roztropności, ale nie można nie reagować.
Reasumując – czy możemy powiedzieć, że jeśli proboszcz zwyczajnie jest człowiekiem, parafianie zawsze będą żyć w poczuciu obowiązku wobec parafii?
Od księdza zależy bardzo dużo. Jeżeli tak po ludzku poprosi, jest dla ludzi życzliwy, trudno się spodziewać jakichś wielkich przeszkód w kontaktach z parafianami. Od 30 lat jestem księdzem i nie spotkałem się z sytuacją, w której ksiądz żyjąc z ludźmi jak pasterz, jak ojciec, spotkałby się z negatywną kontrą.
Czytaj także:
Jak ona to zrobiła? Hanny Chrzanowskiej duchowa droga do świętości