„Nie umiesz kochać, bo nie umie kochać ten, kto tak bardzo nie lubi siebie” – pisze Katarzyna Nosowska w książce „A ja żem jej powiedziała”. To jedna z najgorętszych książek, jakie właśnie się ukazały!
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Na książkę Kasi Nosowskiej czekałam od dawna, niecierpliwie. Odkąd piosenkarka założyła konto na Instagramie i zaczęła wrzucać błyskotliwe, pełne humoru (to prawda, czasem czarnego, czasem złośliwego), ale przede wszystkim celnie komentujące rzeczywistość filmiki. Tak powstał cykl „A ja żem jej powiedziała…” z szerokoustą Nosowską, a wkrótce potem pomysł na… książkę. Co to w ogóle za pomysł? Na książkę z Instagrama? Przepisywać internet? Oj, tylko w pierwszej chwili może to wydawać się dziwne. Bo to – w przypadku Nosowskiej i wydawnictwa Wielka Litera – był strzał w dziesiątkę.
Kasia Nosowska o sobie samej. Szczerze do bólu
Zacznijmy od tego, że Nosowska, zanim dowali wszystkim po kolei (oczywiście nie personalnie, po prostu zostawiając suchej nitki na pewnych zjawiskach), najpierw szczerze i bez pardonu jedzie… po sobie samej. I to jest właściwie najlepszy dowód na to, jak szczera i autentyczna jest autorka. Nie wytyka błędów całego świata, pomijając belkę we własnym oku. Jest więc o jej własnych problemach w relacjach, z nadwagą (o tym za chwilę) czy macierzyńskich doświadczeniach (nie, nie zawsze słodko-pierdząco-różowych).
Nosowska pisze o sobie szczerze, z dystansem, poczuciem humoru, autoironią. Kompleksy nazywa po imieniu, niepowodzeniami w związku nie obarcza tylko drugiej strony, pisze o obciążeniu zafundowanym przez kochaną rodzinkę. Terapia? To byłoby modne, i na czasie. I może niekiedy nawet pomocne. Ale… szkoda terapeuty, który potem musiałby iść do terapeuty, który potem… A w końcu, jak się ma 40’ na karku, to nie da się już życiowych klęsk zwalać na dzieciństwo.
O macierzyńskich błędach? „Nie rzucam kamieniami z Olimpu macierzyńskiego samozadowolenia. Nie jestem bez winy”. Nosowska odnosi się też do trendu społecznego zaangażowania, objawiającego się w bieganiu na wszystkie możliwe marsze, pikiety, demonstracje… I trochę się od tego odcina. „Chcę być małym punktem. Chcę go polerować aż do błysku” – pisze.
Ciche dni? Brzmi niewinnie. Ale po co milczeć kilka lat?
Sporą część Nosowskich złotych myśli zajmują refleksje o związkach. Jako weteranka autorka ma w tym temacie parę cennych rad. Może wiele z nich nie jest odkryciem Ameryki, ale zaserwowane w jej kompletnie nie do podrobienia stylu, okraszone humorem, dają do myślenia. A na pewno pozwalają o sobie przypomnieć (jeśli jesteśmy już w takim wieku, że na pamięć trzeba łykać tabletki).
Jest więc o seksie i udawaniu orgazmów, i bezgranicznej wierze facetów, że objawy orgazmu są „takie, jak widać na ekranie”.
Udawać orgazmy? Bardzo proste. Spróbuj poudawać szczęście.
Jest o chorobliwej zazdrości i o tym, jak bardzo ona niszczy – podejrzewany o zdradę w końcu zdradzi, skoro i tak jest wciąż obijany. Jest o kłótniach w związku i o tym, jak szkoda na nie (i ich efekty) czasu. Ciche dni, brzmi niewinnie, co tam dzień czy dwa, ale jak się je policzy… okazuje się, że można było przemilczeć ileś lat. Po co? Nosowska radzi zdusić konflikt w zarodku – najlepiej przez zaskoczenie (na przykład: z dłoni wziętą sentencją.
Jest i cenna rada, zanim się wejdzie w poważny związek – trzeba zająć się własnym bałaganem, zrobić z nim porządek. Nie asystować przy sprzątaniu u partnera. Nosowska nie straszy. Podkreśla, że nie ma co bać się ślubu – to w końcu przyrzekanie, że będzie się ze sobą na dobre i dobre, a nie do pierwszych problemów.
O celebrytach – jeszcze „zwykły” człowiek czy już gwiazda?
Nosowska bezlitośnie opisuje świat show-bizu, celebrytów, ścianek, śniadaniówek. Może jej wolno więcej – wszak w jakimś sensie przynależy przecież do świata gwiazd, a jednak nie dała się wciągnąć w tą całą machinę blichtru. A zresztą – sama o to pyta: kiedy gwiazda przestaje być zwykłym „ludziem”.
Czasem wystarczy bardzo niewiele – nie tylko coś mieć, gdzieś pokazać swoją (najczęściej niezasłoniętą) część ciała, ale… Czasem wystarczy po prostu kogoś znać. Kogoś kto zna kogoś, a ten ktoś też zna kogoś. Stąd już krótka droga do wniosku, że skoro Edyta Górniak powiedziała mi „cześć”, to znam gwiazdy Hollywood.
Nosowska kpi też z chodzenia do śniadaniówek, które jest pierwszą i najważniejszą celebrycką powinnością. W końcu wiedza na temat wszystkiego przychodzi automatycznie wraz ze staniem się gwiazdą (tudzież: znaną osobą). Jest bezlitosna dla jakże idiotycznej manii pokazywania przez celebrytów każdego, najbardziej intymnego fragmentu życia (łącznie z dziećmi). I zastanawia się, czy gdybyśmy mieli ograniczoną ilość słów do wykorzystania, to czy paplalibyśmy bez opamiętania, czy zostawili sobie jakąś pulę, by móc powiedzieć coś ważnego.
Nosowska o dietach, starzeniu się, kompleksach…
Ale najbardziej przejmująca jest Nosowska, kiedy opowiada o ciele, kobietach, kompleksach, dietach, nadwadze, starzeniu się. Może dlatego, że tu też nie robi uników, jest autentyczna, pisze bez ogródek, odwołuje się do własnych bolączek.
Z dystansem pisze o panującym dyktacie bycia na wiecznej diecie:
Jestem wielkim teoretykiem wysiłku (…). Obserwuję profile trenerów personalnych (…). Odwiedzam stepper w piwnicy, żeby wiedział, że jestem, że pamiętam…
Zdradza też swój sposób na tracenie kalorii – już samo oglądanie DVD Chodakowskiej na leżąco może puścić z dymem 372 kcal…, tylko – trzeba robić to przez 9 godzin 😉 Według Nosowskiej jedyna skuteczna metoda odchudzania to… dać się wprowadzić w śpiączkę farmakologiczną. Na rok lub dwa.
Nosowska pyta, dlaczego kobiety muszą non stop uwodzić cały świat? Dlaczego muszą być sexy 24/dobę, 365 dni w roku? Dlaczego nie ma dla nich żadnej taryfy ulgowej i dlaczego nawet zestarzeć się nie mogą w spokoju?
Starość jest zakazana, bo nieatrakcyjna. A skoro tak, może by wyeliminować jesień czy zimę, bo też nieatrakcyjne? O odmładzaniu się dla faceta pisze: „Rodzynek nie stanie się na powrót winogronem. Jeśli chłop woli winogrona, wybierze świeże”. Drwi ze sposobu na ukrycie przekwitania, który objawia się… demonstracyjnym rozkładaniem podpasek po całym domu. A przecież, jak podkreśla, z ostatnim okresem cały system nie pokrywa się pajęczyną.
Zwornikiem tych wszystkich usilnych starań (być chudą, wiecznie młodą) są oczywiście kompleksy, które – jak pisze Nosowska, są w Tobie, jak chip, nawet jeśli zrzucisz nadmiar kilogramów. „Nie umiesz kochać, bo nie umie kochać ten, kto tak bardzo nie lubi siebie”.
Jak nas zmienił Facebook?
Jest też dużo o tym, jak zmieniły nas media społecznościowe. Jak zmieniły nasze życie, wartości i autorytety. Facebook – jak pisze Nosowska – redefiniował pojęcie znajomego. Lajkujący to oczywiście przyjaciele, wobec tych, którzy nie reagują na nasze posty i zdjęcia szybko stajemy się nieufni, a ci, co zostawiają negatywne komentarze – wiadomo, wrogowie.
Książka Nosowskiej jest trochę jak Instagram. Pełna kolorowych, zabawnych rysunków utrzymanych w konwencji memów. Jest jak relacje na Insta – krótkie, zwięzłe i na temat. W każdym „odcinku” o czymś innym. Lektura do pochłonięcia na jeden wieczór, ale i do wracania do niej w razie potrzeby. Tak, jak obiecuje sama Nosowska na początku – ta książka to pocieszycielka, towarzyszka podróży, przeganiaczka nudy, wsparcie w czasie oczekiwania na odmianę losu. Aż żałuję, że tak szybko ją przeczytałam!
*K. Nosowska, A ja żem jej powiedziała, Wielka Litera 2018
Czytaj także:
Zmarła Anna Jakubowska. “Do nas, młodych, nie docierały argumenty przeciwko rozpoczęciu Powstania…”
Czytaj także:
Depresja poporodowa. Przemiana kobiety w matkę bywa bolesna
Czytaj także:
Segritta dla Aletei: Maryja była heroską. Każda matka jest!