Zna swoich biednych po imieniu. Nosi pierścień z szarej blachy. Gdy ratownicy wyławiali ciała uchodźców, był z nimi. Ofiarom trzęsień ziemi robił zakupy. Nocami wychodzi do bezdomnych. Teraz z woli papieża Franciszka zostanie kardynałem.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Świadectwo abp. Konrada Krajewskiego
Bezdomni nazywają go człowiekiem papieża. On sam definiuje siebie biskupem ulicy i cierpienia. W posłudze papieskiego jałmużnika kieruje się słowami Franciszka: „Nie masz mówić o biednych, masz z nimi żyć”.
Świadectwo to podstawowy wymiar życia abp. Konrada Krajewskiego. Na palcu nosi biskupi pierścień z szarej blachy, ulice Rzymu przemierza na rowerze, sam robi zakupy i sam gotuje – nie tylko dla siebie, ale i dla przyjaciół, w gronie których uchodzi za znakomitego kucharza. Sam też sprząta swoje watykańskie mieszkanie.
Po imieniu zna swoich podopiecznych, którzy mówią do niego po prostu – księże Konradzie, a nie „ekscelencjo, księże biskupie”. Zamiłowanych do kościelnej tytułomanii nadymającej niejedno ego przestrzega, że za nadużywanie „ekscelencji” będą płacić „karny podatek” na jego ubogich… i z uśmiechem na ustach go ściąga.
Przywracanie godności potrzebującym
Ta prostota podbija serca wielu, z drugiej jednak strony zasila też grono oponentów jego… i papieża Franciszka. Oskarżani bywają o populizm. Przedstawia się im całą serię pilniejszych potrzeb, którym trzeba stawić czoło w walce z ubóstwem w Wiecznym Mieście niż łaźnie dla bezdomnych, zorganizowanie dla nich wycieczki do Kaplicy Sykstyńskiej, wyprawy do cyrku czy wyjazdu do Turynu, by mogli pomodlić się przed Całunem.
Ich perspektywa jest zgoła inna. W Evangelii gaudium Franciszek pisze, że „najgorszą dyskryminacją, jakiej doświadczają ubodzy, jest brak opieki duchowej”.
„Lekcja papieża jest tak prosta, że często trudna do zrozumienia. Pokazuje, że Jezus wymaga od nas czegoś więcej niż tylko dania chleba” – mówi abp Krajewski. Jego filozofia miłosierdzia polega na przywracaniu godności, a nie tylko dzieleniu się pieniędzmi.
Czytaj także:
„Akurat wyjeżdżałem rowerem z Watykanu”. Abp Krajewski będzie kardynałem!
Ubodzy stali się jego rodziną
Jałmużnik papieski wyznaje, że na początku sam nie bardzo rozumiał otrzymane rady. Ojciec Święty kazał mu nie siedzieć za biurkiem, tylko iść i szukać potrzebujących. Gdy pytał Franciszka o to, jak ma postępować usłyszał: „Czytaj Ewangelię i pytaj Jezusa, co On by zrobił”. Papież powiedział mu też, by nie tyle kupował jedzenie i inną pomoc, a następnie rozdawał potrzebującym, tylko wspólnie z nim robił kanapki, jadł, a nawet się przespał.
To zmieniło jego patrzenie na niesienie miłosierdzia. Nigdy bowiem nie uchylał się od pomocy. Przez lata, jeszcze jako ceremoniarz odpowiedzialny za liturgie Jana Pawła II i Benedykta XVI, wspierał żebraków żyjących w okolicy placu św. Piotra. Z własnej kieszeni kupował im gazety, lekarstwa, a wieczorami wraz z gwardzistami szwajcarskimi zawoził ciepłe jedzenie do miejsc, gdzie spali.
Nominacja Franciszka sprawiła jednak, że to biedni i ubodzy prawdziwie stali się jego rodziną. Co ciekawe, obecny papież nie wiedział o tej działalności ks. Krajewskiego, a mimo to wybrał go na jałmużnika, jednego ze swych najbliższych współpracowników.
Papieskie błogosławieństwa: koniec z biznesem
Jedna z pierwszych decyzji jałmużnika przysporzyła mu wielu wrogów i wywołała we Włoszech lawinę medialnej krytyki. Abp Krajewski postanowił położyć kres intratnemu biznesowi wokół sprzedaży papieskich błogosławieństw, na czym najwięcej zarabiały dotąd sklepy w rejonie Watykanu, a nie „charytatywne ramię papieża”, czyli wystawiające je biuro jałmużnika.
Pergaminy wydawane są na różne ważne życiowe okazje: chrzest, ślub, urodziny, rocznice ślubu czy święceń od ponad stu lat. Średnio z biura jałmużnika wychodzi ćwierć miliona ozdobnych pergaminów, co przekłada się na roczny dochód rzędu 2 mln euro.
Ludzie proszą jałmużnika o pomoc w zapłaceniu rachunków za światło i gaz, opłaceniu szkoły czy stołówki dzieciom, kupna podręczników czy lekarstw. Każda taka prośba musi być potwierdzona przez proboszcza. Chodzi o to, by szczodrość Ojca Świętego włączała się w solidarność Kościoła lokalnego i wspólnoty parafialnej.
To właśnie dzięki tym dobroczynnym pergaminom abp Krajewski pomógł w Polsce m.in. 18-letniej Wiktorii cierpiącej na czterokończynowe porażenie mózgowe i przekazał pieniądze na budowę windy w szkole dla niepełnosprawnych w Poznaniu.
Czytaj także:
Pralnia papieża Franciszka już służy ubogim
Być z uchodźcami
Pierwsza oficjalna misja była najtrudniejsza. “Jedź tam, ci ludzie potrzebują mojej bliskości” – usłyszał od papieża po tym, jak u wybrzeży Lampedusy zatonął statek wiozący ponad 350 imigrantów. Abp Krajewski miał nie tylko nieść umocnienie, ale i na bieżąco referować papieżowi sytuację na wyspie, której mieszkańcy z coraz większym trudem stawiali czoło kolejnej tragedii.
Warunki, w jakich byli skupieni uchodźcy w centrum pierwszej pomocy, były przerażające. Uderzała ogromna ilość dzieci, które praktycznie pozostawały bez opieki. Od tego tylko krok ku kolejnej tragedii, jaką jest rynek prostytucji i handlu narządami.
Papież poprosił, bym kupił międzynarodowe karty telefoniczne wszystkim rozbitkom, tak by mogli skontaktować się z rodzinami. Sfinansował ogromny namiot, który dzięki pracy wolontariuszy z wielu organizacji stał się przedszkolem dla dzieci uchodźców – opowiada abp Krajewski.
Papieski jałmużnik wyznaje, że jego obecność, jako przedstawiciela Ojca Świętego, była ważna także dla ratowników. „Widziałem silnych mężczyzn, którzy po wyłowieniu kolejnego ciała płakali jak małe dzieci. To, co się wydarzyło, na każdym z nas odcisnęło ogromne piętno, wielu ratowników chciało się u mnie wyspowiadać” – opowiada.
To nie była jednorazowa akcja. Na prośbę papieża podejmuje wysiłki, by kolejne grupy wciąż napływających uchodźców znalazły gościnne schronienie. Swe struktury dla nieszczęśników otwierają kolejne parafie i ośrodki.
Łaźnia, fryzjer i punkt medyczny dla bezdomnych
Papieski jałmużnik osobiście wspiera też ofiary kilku trzęsień ziemi, jakie w ostatnim czasie miały miejsce we Włoszech. Nigdy nie jeździ z pustymi rękami. Jego charakterystyczny biały samochód zawsze wypełniony jest po dach najpotrzebniejszymi rzeczami. Słowa Franciszka: „bądź z nimi, a zobaczysz, czego naprawdę potrzebują” zrozumiał bardzo szybko.
Kiedyś na ulicy spotkał bezdomnego o imieniu Franco. Ten pochwalił mu się, że tego dnia obchodzi 50. urodziny i dziesięciolecie swego życia na ulicy. Papieski jałmużnik postanowił zaprosić go na kolację do restauracji, ale jako odpowiedź usłyszał: „Nie mogę, ja śmierdzę”.
W końcu trafili do jakiejś pizzerii i tam abp Krajewski dostał ważną lekcję w swej posłudze. W Rzymie, wytłumaczył mu Franco, nie brakuje jedzenia, nie brakuje miejsc, gdzie można dostać czyste ubrania. Brakuje jednak miejsc, w których można byłoby się umyć. Większość z tych, które istnieją, znajduje się na obrzeżach miasta, a tam z kolei nie ma turystów, z których żyją bezdomni.
Tak przy placu św. Piotra powstała łaźnia dla bezdomnych, stopniowo wzbogacona o fryzjera i punkt medyczny, a także noclegownia „Dom miłosierdzia”. Za tę inicjatywę papieski jałmużnik wciąż zbiera cięgi w środowiskach watykańskich. Jeden z księży pracujących w Sekretariacie Stanu wyznaje, że przez długie miesiące patrzył na to bardzo krytycznie, aż postanowił zajrzeć do łaźni i spróbować pomóc.
„Kiedy po kilku godzinach wyszła stamtąd ponad setka ogolonych, pachnących mydłem mężczyzn, zrozumiałem, że «brudnym pozwolić się umyć i bezdomnego ogolić» też jest uczynkiem miłosierdzia” – mówi i wspomina słowa jednego z bezdomnych, które na koniec go powaliły: „Dziękujemy ci i pamiętaj, że była to służba w imieniu papieża!”.
Czytaj także:
„Sprzedaj biurko i szukaj biednych”. Abp Krajewski przekazuje, czego nauczył go papież
Jałmużna musi zaboleć
By znaleźć fundusze na pomoc, abp Krajewski już cztery razy z rzędu zorganizował w Watykanie dobroczynną loterię, na którą najważniejsze fanty przekazał Franciszek. Jednak najbardziej ceni osobistą jałmużnę, która – jak często mówi – musi zaboleć.
„To nie może być dzielenie się tym, co nam zbywa, albo dawanie czegoś, by się popisać – to nie jest jałmużna” – podkreśla.
Wspomina jednego z bogatych włoskich przedsiębiorców zajmującego się produkcją obuwia, który chciał mu przekazać na potrzebujących naprawdę pokaźną sumę pieniędzy. Abp Krajewski jednak odmówił. W zamian opowiedział mu o problemie, jaki bezdomni mają z często schorowanymi stopami i dopasowaniem do nich wygodnych butów. I zaproponował, by w swych fabrykach zorganizował prawdziwą akcję jałmużny – sam dał materiał na buty, a pracowników zachęcił do oddania bezinteresownie dwóch godzin pracy na ich uszycie.
Tym sposobem do Watykanu trafiło kilkadziesiąt tysięcy par wygodnego obuwia.
„Najgorszą rzeczą, jaką możesz zrobić to dać bezdomnym stare buty, dopasowane już do innej stopy” – mówi abp Krajewski dodając, że tego też nauczył się przebywając z nimi, a nie pomagając im zza wygodnego biurka.
Bezdomny Jezus w Watykanie
„Jeśli żyjemy naprawdę czystą Ewangelią, Jezus dokonuje cudów, także na ulicy” – zauważa jałmużnik. Wyznaje, że kiedy mówi papieżowi, iż wieczorem wychodzi na miasto do biednych i bezdomnych, widzi, że on także chciałby z nim pójść…
Abp Krajewski cieszy się, że do Watykanu zaproszono bezdomnego Jezusa. Rzeźba przedstawiająca Jezusa jako bezdomnego śpiącego na ławce stanęła obok budynku, w którym mieści się Papieski Urząd Dobroczynności. Przedstawia naturalnej wielkości postać przykrytą lekkim kocem, spod którego widać jedynie stopy naznaczone ranami po gwoździach.
Jałmużnik podkreśla, że te rany leczą nasze płynące z serca dzieła miłosierdzia.
Czytaj także:
„Jałmużna musi zaboleć”. Zabrał bezdomnego do restauracji, a ten wkurzył go jednym pytaniem