„Nic nie może być ważniejsze od piłki” – powtarzał sir Alex Ferguson, choć doskonale wiedział, że ważniejsza od piłki jest jego ukochana Cathy. Dzisiaj, gdy wraca do formy po wylewie, piłkarscy kibice oddychają spokojnie. Ikona współczesnego futbolu jeszcze zostaje z nami. Oby jak najdłużej.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Gdy kilka tygodni temu legendarny coach Manchesteru United, sir Alex Ferguson, trafił do szpitala na skutek wylewu krwi do mózgu, piłkarski świat wstrzymał oddech. Wszyscy pamiętali jego nieśmiertelną pozę, prezentowaną w trakcie większości meczy: na kilkanaście minut przed końcem zawodów sir Alex rezonersko podnosi się z ławki i żwawym krokiem podąża w kierunku linii bocznej, by wyciągnąć rękę z dużym zegarkiem na przegubie i palcem uderzać w jego tarczę.
„To był rodzaj presji wywieranej na przeciwnikach – tłumaczył po latach – oni doskonale wiedzieli, że Manchester wiele bramek strzelał w ostatnich minutach meczu”. Alex Ferguson w szpitalu… czy jego czas dobiega już końca? Czy uderzy jeszcze kiedyś palcem w tarczę zegarka, czy też za niego zrobi to ktoś inny, ku pamięci wielkiego trenera?
Sir Alex – kawa i samotność
Od kilku dni wiemy, że sir Alex jest w coraz lepszej formie. Jeden z jego najsłynniejszych wychowanków, pomocnik Paul Scholes, zwierzył się nawet dziennikarzom, że niegdysiejszy boss Manchesteru United ciężko pracuje podczas rehabilitacji, podpowiadając pielęgniarzom, jakie ćwiczenia powinien wykonywać.
Zapewne z rehabilitantami ma znakomity kontakt, wszak zawsze bardzo dbał, by wszystkich wokół traktować z równą sympatią i otwartością. Tak samo ważny był dla niego David Beckham, jak człowiek dbający o murawę na słynnym Old Trafford. Kawy potrafiłby napić się z każdym – nieważne, czy był to premier Tony Blair, czy Norman Davies, zajmujący się czystością i odpowiednim doborem strojów dla piłkarzy. Zaprzyjaźnił się blisko ze swoją sekretarką Lyn Laffin, która pomaga mu również teraz, gdy jest na emeryturze.
W wielkim angielskim klubie ten szkocki trener spędził w sumie 27 lat, zdobywając aż 49 trofeów. Pozostaje najbardziej utytułowanym szkoleniowcem w historii. Dlaczego więc musiał odejść? Czy się wypalił? Lub zwyczajnie zamarzył o emeryturze, by dowoli czytać kolejne biografie Johna Kennedy’ego?
Czytaj także:
Ronaldinho. Dar, który dostał od Boga
U boku ukochanej żony
Nic z tych rzeczy! Sir Alex zrezygnował z pracy, ponieważ chciał spędzić ostatnie lata swojego życia u boku ukochanej żony, Cathy. Nie ukrywa bowiem, że właśnie dzięki niej doszedł do największych sukcesów w świecie futbolu. To jej cierpliwość, wytrwałość i wyrozumiałość pozwalała mu przyjeżdżać do domu późną nocą, po wypitych kilku kieliszkach świetnego wina z Jose Mourinho. To Cathy dzielnie znosiła niespodziewane wizyty obrońcy Wesa Browna w ich domu, rozmowy po północy ze słynnym napastnikiem Ruudem van Nistelrooyem, no i wreszcie częste wyjazdy męża na zgrupowania.
Gdy jednak zmarła jej siostra i zarazem najbliższa przyjaciółka, Ferguson nie miał wątpliwości: to on powinien być teraz przy niej nieustannie i poświęcać jej czas. Trudno bowiem nie wierzyć w głębokie uczucie łączące tych dwojga. Cathy zawsze miała ogromny wpływ na Alexa, ale ich relacje okazywały się nierzadko uroczo cierpkie. Ferguson do dzisiaj zachodzi w głowę, jak dyrektor generalny Manchesteru United, David Gill namówił jego żonę, by odsłoniła pomnik męża. „Nie zgodziła się jednak złożyć przed nim ukłonu” – śmiał się sir Alex.
Inna sprawa, że sam Ferguson przyznawał po latach, iż praca managera Manchesteru United jest po prostu wykańczająca. Nie chodzi nawet o stres, nieregularny tryb życia, siedzenie na walizkach lecz o… samotność. „Każde stanowisko wiążące się z dużą władzą jest kruche – wspominał w autobiografii. – Zdarzało się, że siedziałem w biurze po południu, skończywszy pracę, i pragnąłem towarzystwa. Dookoła twojego stanowiska tworzy się próżnia, w którą ludzie nie chcą wnikać”.
Futbol i coś więcej
Sir Alex żył piłką, to można powiedzieć śmiało. Piłkarzem był raczej przeciętnym, choć potrafił strzelać bramki. Trenerskiego fachu uczył się w ukochanej Szkocji od świetnego, choć nieco kanciastego trenera Johna Steina, szkoleniowca słynnego Celticu Glasgow i reprezentacji narodowej. W United znalazł się w 1986 roku. Przez pierwsze lata nie zachwycał, ale pozostał konsekwentny. W końcu przyszły sukcesy, a ich apogeum osiągnął w 1999 roku, gdy zdobył potrójną koronę – mistrzostwo Anglii, krajowy puchar oraz wygrał Ligę Mistrzów.
Do emerytury pozostał managerem w starym stylu. Charyzmatyczny, doskonale wiedział, kiedy należy zrugać, a kiedy pochwalić. Bywało, że przesadzał, gdy ze złości w przerwie jednego z meczy tak kopnął but piłkarski, że ten trafił w Davida Beckhama, rozcinając mu łuk brwiowy. Wychował jednak pokolenie nietuzinkowych piłkarzy. Spod jego ręki wyszli Gary Neuville, Ryan Giggs, Paul Scholes, Nani, Cristiano Ronaldo czy wspomniany Beckham.
Ferguson nie pracował zawodowo, lecz żył pasją. Miłość do piłki determinowała nie tylko jego drogę zawodową, ale całe życie. Nigdy nie rozumiał, dlaczego piłkarze stają się produktami marketingowymi. Może też dlatego wybrał życie emeryta.
Nowy świat piłki, zdominowany przez media społecznościowe, okazał się dla niego w pewien sposób obcy. „Jestem człowiekiem piłki nożnej i nie sądzę, by można było zrezygnować z piłki dla czegokolwiek – powiedział kiedyś. – Można mieć hobby. Mam konie. Michael Owen miał konie. Scholes miał konie. Jeden czy dwóch zawodników lubiło sztukę. Miałem w biurze piękny obraz pędzla Kierana Richardsona. Ale nie należy angażować się w to tak bardzo, by ucierpiała na tym piłka”. No, chyba że mowa o jego żonie, Cathy. Ona z pewnością jest dla Fergusona ważniejsza niż piłka.
Czytaj także:
Lionel Messi. Od Aspergera do lidera
Czytaj także:
Piłkarska „Przełęcz ocalonych”. Historia Waltera Tulla