„Hip hop to dla mnie forma ewangelizacji, dzięki której poznałem wielu wspaniałych ludzi” – mówi nam ks. Jakub Bartczak. Opowiada też, skąd się pomysł, by „Despacito” przerobić na „Zdrowaś Mario”.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Ks. Jakub Bartczak – raper w sutannie. Jego kawałki mają tysiące wyświetleń, muzyka to jego pasja, ale skromnie przyznaje, że ważniejszą pasją jest kapłaństwo. Nam opowiada o tym, jak hip hop resocjalizuje, o pracy w szpitalu i pomyśle, by „Despacito” przerobić na „Zdrowaś Mario”.
Katarzyna Szkarpetowska: O tym, że Bóg jest – i działa! – śpiewa Ksiądz z taką mocą, że nawet ci, którym z Bogiem nie po drodze, dzięki Księdza muzyce znajdują do Niego drogę.
Ks. Jakub Bartczak: Myślę, że w życiu potrzebne są jasne deklaracje. Jestem księdzem, osobą wierzącą i wiem, że swoją wiarą warto dzielić się z innymi. Kilka tygodni temu zostałem poproszony przez wytwórnię Step Records o odprawienie mszy św. dla środowiska hip-hopowego. Była to msza sprawowana w intencji Tomasza Chady – rapera, który zmarł w marcu tego roku. Zastanawiałem się, o czym tym ludziom powiedzieć. I pomyślałem, że powiem im po prostu o Jezusie – o tym, jaki On jest, o Jego miłosierdziu. Po mszy św. niektórzy podchodzili i mówili, że dawno ich w kościele nie było, ale że cieszą się z tego, że przyszli. I że to, co usłyszeli, jest dla nich ważne. Ludzie potrzebują Boga.
Ks. Jakub Bartczak: Hip hop to łaska
W jednym z wywiadów powiedział Ksiądz, że w seminarium hip hop był dla Księdza kulą u nogi. A jak jest dzisiaj?
Czasami chcemy być kimś, kim wypada być. Pamiętam, jak będąc w seminarium, miałem spinę, że należy mieć białą koszulkę, buty lakierki (śmiech). Teraz, z perspektywy czasu, dla mnie samego brzmi to śmiesznie, ale tak to już w życiu jest, że często potrzeba czasu i modlitwy, by zrozumieć, że nie lakierki i nie koszula definiują człowieka, ale to, co ma w sercu. Dzisiaj na hip hop patrzę inaczej niż kilkanaście lat temu. Wiem, że hip hop to łaska. Forma ewangelizacji, dzięki której poznałem wielu wspaniałych ludzi. Dwanaście lat temu napisałem pracę magisterską „Blokersi i nowe wyzwanie ewangelizacji”. Przez trzy lata zbierałem do tej pracy materiały na temat ewangelizacji w środowiskach subkulturowych. Jestem przekonany, że to, że sam jestem z takiego środowiska, w jakimś sensie mnie ochroniło, determinowało do tego, żeby być radykalnym.
Ja często proszę Pana Boga, aby oczyszczał moje intencje. I On na modlitwie pokazuje mi, kim jestem. Pokazuje, że moją zajawką nie jest bycie księgowym czy przynależenie do jakiejś korporacji. Ja jestem ksiądz, w wolnych chwilach nagrywam rap – i tyle!
Pasja w życiu jest potrzebna?
Bez realizacji pasji nie ma mowy o realizacji siebie. Oczywiście, po drodze wiele razy trzeba mierzyć się z lenistwem, liczyć z tym, że może być trudno, że ktoś nam będzie zazdrościł, ktoś przeszkadzał, ale i tak warto szukać w życiu pasji. A gdy już ją się znajdzie, po prostu za nią podążać, bo ona pozwala żyć w pełni, dzień po dniu odkrywać świat.
Muzyka jest Księdza największą pasją?
Moją największą pasją jest kapłaństwo. Muzyka jest na dalszym planie.
„Muzyka to wielka przygoda, ale nie najważniejsza”
Co pasjonującego jest w kapłaństwie?
To, że jestem pośrednikiem między Bogiem a ludźmi. Że sprawuję sakramenty święte. Gdy towarzyszę małżonkom, którzy składają przysięgę małżeńską; gdy wypowiadam słowa rozgrzeszenia i ktoś odchodzi wolny… to naprawdę zmienia życie i serce – tych ludzi, ale również moje. To jest najbliższe doświadczenie Boga.
Ksiądz hip hopem ewangelizuje. A czy można powiedzieć, że też resocjalizuje?
Tak. Mam kontakt z osobami uzależnionymi, które przebywają w ośrodkach terapeutycznych, odwiedzam tych ludzi. Znają moje kawałki na pamięć, bo w takich ośrodkach ten tradycyjny, popularny hip hop jest zabroniony, a księdza płyt wolno im słuchać. Tam, w tych ośrodkach, ludzie tęsknią za tą muzyką. I jest w nich ogromne pragnienie, by iść w stronę dobra.
Ksiądz przez jakiś czas pracował też jako kapelan w szpitalu, prawda?
Przez dwa lata. To była piękna, ale trudna posługa. W moim życiu zbiegła się w czasie z całym tym, że tak powiem, medialnym hałasem wokół mojej osoby. Pierwsze teledyski, które nagrywałem – o wolności, o szukaniu sensu w życiu – powstawały właśnie wtedy. W internecie tysiące wyświetleń, lajków, a ja przychodziłem do szpitala i miałem przed oczami zupełnie inną perspektywę. Czułem, jakbym znajdował się w innym świecie, do bólu realnym – dosłownie i w przenośni. To były inne emocje, inne spojrzenie – na wszystko. To jako kapelan szpitalny doświadczyłem, że cała nadzieja człowieka jest w Bogu. Że w cierpieniu, w chorobie doświadczamy prawdy o sobie, ale też o Nim. Doświadczamy też bliskości Boga. Dlatego dziś mogę powiedzieć, że muzyka jest wielką przygodą, ale nie jest najważniejsza.
„Zdrowaś Mario” na melodię „Despacito”? Spontan!
Śpiewa Ksiądz: „Wielu chce miłości, wolności”. Ale chcieć nie zawsze znaczy doświadczyć.
Doświadczenie życia podpowiada mi, że miłość i wolność same do nas przychodzą, a dzieje się to najczęściej w momencie, gdy człowiek odkrywa swoje powołanie i nim żyje – bo wtedy jest szczęśliwy, potrafi szczęście poczuć.
Każdy jest do czegoś powołany?
Nie do czegoś, tylko do szczęścia właśnie! My często o tym zapominamy. Lubimy się zamartwiać, brać sprawy w swoje ręce, zamiast po prostu oddać je Panu Bogu. Bycie szczęśliwym to nasze główne powołanie – w wymiarze rodzinnym, kapłańskim, w wymiarze każdej posługi na rzecz drugiego człowieka. Co ważne, tutaj potrzebna jest modlitwa. Kiedy człowiek modli się, może czuć się spokojny, że jest z nim Bóg. Może mieć pewność, że też decyzje, które podejmuje – nieraz wbrew ludziom, wbrew ludzkim opiniom – są dobre, bo zostały omodlone, zawierzone Bogu. To daje wolność. A żeby być kreatywnym w życiu, trzeba być człowiekiem wolnym.
Jeśli nie widzisz wideo, kliknij TUTAJ
Skąd pomysł, by przebój „Despacito” przerobić na „Zdrowaś Mario”? Akcja zaplanowana czy spontaniczna?
Totalny spontan! Ja generalnie mam problem z akcjami, które są jakoś zaplanowane (śmiech). Nie mam kogoś, kto układałby mi kalendarz, nie mam mejdżersa (red. – menedżera ;)). Kiedy jest sprawa, to po prostu ją omadlam. Z „Despacito” było tak, że znajoma mi powiedziała, że wybiera się na pielgrzymkę z koleżanką, która jest siostrą zakonną. Na pielgrzymce, a była to 21. Pielgrzymka Wrocławska, okazało się, że ta siostra pięknie śpiewa. Mój kolega z grupy, ksiądz, wypowiedział nawet proroczy tekst: „We Włoszech jest s. Cristina, to u nas będzie s. Janina” (śmiech). „Despacito” przerobione na „Zdrowaś Mario” okazało się hiciorem. Ja wcześniej nie znałem obcojęzycznej wersji „Despacito”. Nie wiedziałem, że w ogóle jest taka piosenka – sprawdziłem to dopiero później. Zdziwiło mnie, gdy w necie, w komentarzach, ludzie pisali, że to profanacja, że jak my tak mogliśmy, przecież w oryginale to piosenka o wątpliwej treści moralnej. A my po prostu użyliśmy melodii, a o melodiach nie można powiedzieć, że są – pod względem moralnym – dobre albo złe.
Jest Ksiądz świeżo po jedenastej rocznicy święceń kapłańskich. Jakaś refleksja, którą można by zmieścić w jednym zdaniu? 😉
Tak. Lubię być księdzem 🙂
Czytaj także:
Najpopularniejszy nad Wisłą kapłan, który rapuje Słowo Boże
Czytaj także:
Mniszki na szczytach list przebojów? Poznajcie benedyktynki Maryi! [wywiad]
Czytaj także:
Jak zareagowali jurorzy The Voice Kids, gdy usłyszeli to “Ave Maria”?